wtorek, 29 stycznia 2013

Pierwsze spotkanie z Johnem Grishamem


Nigdy nie byłam fanką kryminałów ani literatury sensacyjnej, ale z prozą Johna Grishama miałam ochotę się zapoznać już od dawna. Książkę wybrałam dość przypadkowo, padło na "Klienta". Pierwsze spotkanie było też dość nietypowe, bo przybrało formę audiobooka.

Trzeba przyznać, że Grisham jest mistrzem w swoim fachu. Zawsze mi się bowiem wydawało, że nie ma nic gorszego, niż już w pierwszym rozdziale zdradzić czytelnikowi, kto zabił. W "Kliencie" tajemnicę zdradza prawnik pewnego gangstera, Barry'ego "Brzytwy" Muldanno, Jerome Clifford. Na chwilę przed swoją samobójczą śmiercią wyznaje jedenastoletniemu Markowi bardzo niebezpieczną tajemnicę, dotyczącą tego gdzie Barry ukrył ciało zamordowanego senatora Boyda Boyette'a. Funkcjonariusze FBI chcą za wszelką cenę znaleźć zwłoki i są tym zdecydowanie bardziej zainteresowani, niż pomocą zagrożonemu chłopcu. Na szczęście Mark spotyka na swojej drodze charyzmatyczną prawniczkę Reggie Love.

Sympatia czytelnika jest od początku po stronie Marka. Nawet nie chciałam brać pod uwagę, że chłopcu może się nie udać, tak genialnie bowiem jest skonstruowana ta postać. Chłopiec jest niezwykle rezolutny i nad wiek dojrzały, co zapewne wynika z jego trudnego dzieciństwa i przejść ze znęcającym się nad rodziną ojcem. Gdyby nie fakt, że czasem pląta się w zeznaniach albo nie potrafi powstrzymać płaczu, zupełnie zapomniałabym, że jest jedenastoletnim dzieckiem. Rozsądku i poczucia odpowiedzialności za rodzinę mógłby mu pozazdrościć niejeden dorosły. Ale nawet tak inteligentne dziecko potrzebuje wsparcia. I tu pojawia się kolejna wielowarstwowa i intrygująca postać, czyli Reggie Love. To kobieta około pięćdziesiątki, która też nie ma za sobą łatwego życia. Tak naprawdę o mało kiedyś nie umarła. Potem odbiła się od dna, skończyła prawo i postanowiła pomagać dzieciom. Na początku to ona prowadzi Marka. Nie jest jednak tak, że chłopiec nie ma swojego zdania. Docieranie się tych dwojga jest nawet ciekawsze, niż sam wątek kryminalny. W "Kliencie" nie brakuje też gradacji napięcia czy naprawdę emocjonujących momentów. Wszystko to sprawia, że na pewno jeszcze do jego prozy powrócę.

źródło: ecsmedia.pl

poniedziałek, 21 stycznia 2013

"Atlas chmur": głupiutki, ale uroczy


Bardzo lubię filmy, w których przeplatają się różne historie. Cenię sobie "Babel" czy "21 gramów" Alejandro Gonzaleza Inarritu albo choćby polskie "Zero" w reżyserii Pawła Borowskiego. Okazuje się jednak, że decydując się na tę formę, trzeba być ostrożnym, bo może wyjść film przekombinowany jak "Atlas chmur" Toma Tykwera i rodzeństwa Wachowskich.

W "Atlasie chmur" przeplatają się historie nie tyle z różnych epok, co reprezentujące odmienne gatunki filmowe. Mamy tu: melodramatyczną historię młodego biseksualnego artysty; angielską komedię o staruszkach uciekających z domu spokojnej starości; opowieść sprzed Wojny Secesyjnej o zwolenniku niewolnictwa, który uratowany przez zbiegłego niewolnika, postanawia walczyć z systemem (dodatkowo stylistyką i miejscem akcji przypominającą nieco "Amistad"); thriller polityczny z lat 70.; futurystyczny bunt w Neo Seulu i postapokaliptyczną wizję świata nawiązującą do klasyków gatunku. Co je łączy? Tak naprawę niewiele, głównie postacie aktorów.

Brak wyraźnego powiązania pomiędzy poszczególnymi epizodami to mój największy zarzut wobec filmu. W tej konwencji historie te powinny, jeśli nie się przeplatać, to chociaż wzajemnie na siebie oddziaływać. Tu powiązania są dość nikłe i polegają bardziej na domyślaniu się, że owe opowieści może coś łączyć. Mamy tu oczywiście popkulturową wersję filozofii Wschodu. Poszczególne postacie mają być swoimi reinkarnacjami, o czym świadczą nie tylko te same twarze, ale i charakterystyczne znamiona w kształcie spadającej gwiazdy.  Bohaterowie w poszczególnych historiach dają widzowi wyraźnie znać, że już się kiedyś spotkali. Jest tu także mowa o karmie, o tym, że śmierć jest początkiem czegoś nowego, a nasze losy mają wpływ na przyszłe pokolenia. Bohaterowie wygłaszają te quasi-filozoficzne teksty, a w tle słychać nastrojową muzykę. Pierwsze dwie z tych wzruszająco-wzniosłych scen oglądałam z zaciekawieniem, pod koniec filmu jest ich jednak zdecydowanie za dużo, tak że aż zaczęły mnie śmieszyć.

Nie chcę jednak wyjść na zawziętego krytyka, film ma bowiem sporo plusów. Przede wszystkim możemy w nim podziwiać plejadę znakomitych aktorów. Czy trzeba reklamować Toma Hanksa, Hugh Granta, Susan Sarandon, Jima Broadbenta czy nawet Halle Berry? To jednak ciągle niewiele wobec niesamowitej pracy charakteryzatorów! W tej kategorii "Atlas chmur" zasłużył na nominacje do Oscara. Jeśli jeszcze nie widzieliście filmu, proponuję grę: w ilu rolach jesteście w stanie rozpoznać występujących aktorów? Mała podpowiedź, gwiazdy zmieniają nie tylko płeć, ale i rasę. Zostańcie koniecznie na napisy, wtedy wszystko się wyjaśni. Trzeba też przyznać, że "Atlas chmur" w zadziwiający sposób podnosi na duchu. Nie sądzę jednak, żebym kiedykolwiek miała sięgnąć po książkowy pierwowzór.

źródło: news.o.pl

piątek, 18 stycznia 2013

"Klip": od Rosłaniec wolę Miloš


Film Mai Miloš wywołuje sprzeczne uczucia, z jednej strony jest wulgarny, z drugiej uderza autentycznością. Jedno jest pewne - na długo zostaje w pamięci. Reżyserka pokazuje obraz zdegenerowanej i zagubionej serbskiej młodzieży, ale robi to o niebo lepiej, niż nasza rodzima Katarzyna Rosłaniec.

Bohaterką filmu jest Jasna (pierwsza i odważna rola Isidory Simijonović), nastolatka, która buntem reaguje na beznadzieję otaczającego ją świata i sytuację rodzinną. Od choroby ojca ucieka w imprezy, narkotyki i przypadkowy seks. Ale czy tak naprawdę przypadkowy? Jasna chce uprawiać seks z chłopakiem o imieniu Djole (Vukasin Jasnic), który wyraźnie wpadł jej w oko. Jaskrawe, tandetne i skąpe ubrania Jasnej i jej koleżanek kontrastują z szarością otaczającego świata i obskurnymi blokowiskami. W tle słyszymy kiczowatą muzykę, przypominającą disco polo. I pewnie tak bym ten film odebrała, jako obraz buntu wyrażającego się w coraz bardziej niebezpiecznych rozrywkach, może też jako portret pokolenia, które jeszcze nie znalazło swojego miejsca w nowej Serbii. Wszystko zmienia zakończenie, które przewartościowuje zachowanie bohaterów. Okazuje się, że problemem nie jest brak emocji, a wręcz ich nadmiar. Skrywane emocje uderzają z podwójną siłą, a młodzi wyraźnie sobie z nimi nie radzą.

Relacje Jasnej i Djolego odwracają tradycyjne schematy. To ona o niego zabiega, seks jest tylko środkiem, za pomocą którego Jasna chce zwrócić uwagę chłopaka. Sceny seksu mogą szokować, są bardzo naturalistyczne, pewnie nawet za bardzo. Szokujący jest też sam seks, upokarzający dla dziewczyny, to ona prosi się o zbliżenie, Djole wyraźnie o to nie dba. To typ szkolnego cwaniaczka, który może mieć każdą. Seks nie jest też niczym intymnym, wręcz przeciwnie, nie wymaga emocjonalnego zaangażowania. Młodzi przechodzą etapy związku w odwrotnej kolejności, po seksie przychodzi czas na pocałunki, potem na złapanie się za rękę, a na końcu na rozmowę. Nie będę wyrokować na temat tego, co spowodowało takie przewartościowanie. Może brak wzorców, które można by czerpać od starszego pokolenia, może zderzenie z ociekającą seksem kulturą masową. Znamienne jest, że Jasna nie rozstaje się ze swoją komórką, filmując wszystko dookoła, nawet seks. Dziewczyna chce być zauważona, a tylko tak potrafi zwrócić na siebie uwagę.

Obsadzenie nastoletnich aktorów w filmie z tak odważnymi scenami erotycznymi wśród wielu budzi kontrowersje. Trzeba jednak przyznać, że ich kreacje są znakomite. To co widzimy na ekranie jest przede wszystkim autentyczne, a jak wiemy z własnego podwórka, zrobienie filmu o nastolatkach bez fałszu to nie lada sztuka.

źródło: www.tongariro.pl

piątek, 11 stycznia 2013

"Krew w twoim telefonie" i "Bóg jest z nami, mężczyznami"


Rzadko pojawiają się tu filmy dokumentalne. Ale o tych dwóch warto opowiedzieć. Może nie ze względu na formę i sposób realizacji, ale ważne, trudne i intrygujące tematy, jakie poruszają.

źródło: filmweb.pl

Konflikt w Demokratycznej Republice Konga nie cieszy się zainteresowaniem mediów, tak naprawdę prawie nic o nim nie słychać. O ludobójstwie w Ruandzie słyszeli wszyscy. O wojnie domowej w DRK prawie nikt. Ale to właśnie konflikt w Demokratycznej Republice Konga jest najkrwawszym od czasów II wojny światowej. Autor filmu "Krew w twoim telefonie" podaje, że do tej pory zginęło tam 5 milionów ludzi. Według raportu portalu psz.pl "Surowce - przekleństwo Afryki" ponad 4 miliony. Setki tysięcy kobiet zgwałcono. Ciągnie ginie tam 38 tysięcy ludzi miesięcznie. Demokratyczna Republika Konga jest jednym z najbardziej obdarzonych przez naturę - surowcami naturalnymi - krajów świata. Znajdują się tam duże złoża miedzi, diamentów, ale przede wszystkim tzw. rzadkich minerałów, w tym kobaltu i koltanu wykorzystywanych m.in. do produkcji telefonów komórkowych.

Największe pokłady kobaltu i koltanu znajdują się na północy kraju, w prowincji Kivu. I właśnie ta część kraju od lat ogarnięta jest wojną. Bojówki walczą ze sobą, żeby przejąć kontrolę nad kopalniami. Rebelianci nie wzięli się tam jednak znikąd. Jak podaje raport psz.pl, są wspierani przez sąsiednie kraje: Ruandę i Ugandę. Te kraje są też największym eksporterem rzadkich minerałów, chociaż same praktycznie nie mają złóż. Kupców im nie brakuje, w raporcie możemy znaleźć nazwy amerykańskich, kanadyjskich, południowoafrykańskich czy izraelskich koncernów.

Twórca filmu "Krew w twoim telefonie", duński dziennikarz Frank Poulsen, próbuje przerwać zmowę milczenia. Wychodzi z prostego założenia, chce się dowiedzieć, czy koncern Nokia, którego telefonów sam używa, korzysta z minerałów z kopalni w DRK. Jak nietrudno się domyślić, przedstawiciele Nokii nie palą się do rozmów. Poulsen wyrusza więc do prowincji Kivu, żeby zobaczyć kopalnie na własne oczy. Film "Krew w twoim telefonie" to nie jest mistrzostwo jeśli chodzi o realizację, dość schematycznego sposobu przedstawiania zdarzeń (kiedy lektor mówi, że samolot wylądował, musimy koniecznie zobaczyć na ekranie lądujący samolot), dopełnia toporny montaż. Niemniej efekty pracy Poulsena i jego ekipy i tak są warte zobaczenia, pojechali w końcu sfilmować coś, od czego cały świat woli odwracać wzrok. Ludzie mają różne wymówki, żeby nie chcieć słuchać o tym, co się dzieje w DRK. A to "są zbyt wrażliwi" albo twierdzą, że "i tak nic nie mogą zrobić". Obie mało wiarygodne. Żadna to wrażliwość, kiedy nie obchodzi nas, że komuś dzieje się krzywda. Poza tym kapitalizm to system rządzący się prawem podaży i popytu. Firmy będą sprzedawały tylko to, na co jest popyt.

Informacja dla tych, którzy jednak wolą wiedzieć: film "Krew w twoim telefonie" dostępny jest za darmo, legalnie i prawie bez reklam na platformie iplex.pl. Raport "Surowce - przekleństwo Afryki" znajdziecie pod tym linkiem: http://www.geografia.lo4.poznan.pl/artykuly/wojnyosurowce.afryka.pdf

źródło: www.ipla.tv

"Bóg jest  z nami, mężczyznami" to kolejny film, który może pochwalić się fascynującym tematem i wykonaniem na poziomie kina półamatorskiego.  Autorem scenariusza i reżyserem jest Jerzy Sosiński. Rzecz dzieje się w małej wiosce w północno-wschodniej Albanii, gdzie najważniejszym obowiązującym prawem jest ciągle tradycyjny kodeks Kanun. Bohaterką filmu jest Bedri, kobieta która postanowiła zostać mężczyzną. Ma teraz takie same prawa, jakie tradycyjnie przysługują mężczyznom, ale już na zawsze musi pozostać dziewicą. W pierwszym odruchu słuchanie wypowiedzi braci Bedri o kobietach, może wywołać złość kobiety z Zachodu i chęć pacnięcia delikwenta patelnią. Sytuacja jest jednak intrygująca. Rodzina Bedri jest biedna, wszyscy bracia z żonami i dziećmi mieszkają w jednym domu, każdy gnieździ się z rodziną w jednym pokoju. A mimo to mężczyźni są bardzo daleko od kobiet, oddziela ich niewidzialny mur. Bracia Bedri twierdzą, że ich młodszy brat jest łącznikiem pomiędzy światem mężczyzn i kobiet. Zupełnie jakby te światy dzieliły setki kilometrów.

niedziela, 6 stycznia 2013

To nie jest kraj dla białych ludzi


Peter Godwin to pisarz, publicysta i reżyser, na stałe mieszkający w Stanach Zjednoczonych. Urodził się w kolonialnej Rodezji Południowej, czyli dzisiejszym Zimbabwe. Jego rodzice wyemigrowali tam zaraz po II wojnie światowej. Ciężko stwierdzić, czy książka "Gdzie krokodyl zjada słońce" jest bardziej biografią Godwina, czy reportażem o Zimbabwe. Myślę, że jednym i drugim.

źródło: ecsmedia.pl

Dawna Rodezja Południowa była niegdyś jednym z najlepiej rozwiniętych gospodarczo krajów Afryki. Po ogłoszeniu niepodległości w 1980 roku nowe władze nie pozbyły się swoich białych, co dodatkowo wpłynęło na rozwój wielkoobszarowego rolnictwa. Rząd Roberta Mugabego wręcz zachęcał białych farmerów do pozostania. Wszystko zmieniło się w 2000 roku, kiedy prezydentowi kończyła się ostatnia kadencja. Mugabe, aby pozostać przy władzy, musiał doprowadzić do zmiany konstytucji. Żebyzdobyć głosy zwłaszcza uboższych warstw społeczeństwa i zwyciężyć w referendum, postanowił przeprowadzić reformę rolną. A tak naprawdę odebrać ziemię jej białym właścicielom. Zawiązała się opozycja, złożona w większości z zagrożonych farmerów. Reakcją reżimu na opór była agresywna, rasistowska kampanią skierowana przeciwko białym. I właśnie o tych czasach opowiada w swojej książce Peter Godwin.

Na farmach wkrótce zaczęli pojawiać się tzw. wetwoje, czyli bojówki, nieformalnie wspierane przez partię rządzącą. Wetwoje rozbijali obozy i zaczynali samodzielnie parcelować gospodarstwa. Czasem mieli większe ambicje, na przykład zajęcie domu białego farmera. Grupy zachowywały się agresywnie, wetwoje często pozostawali pod wpływem alkoholu i narkotyków. Kilku farmerów zginęło. Wetwoje nie tylko rozkradali maszyny rolnicze, ale i zabraniali farmerom uprawiać ziemię. Co wkrótce miało zaowocować niedostatkiem żywności w całym kraju.

Kampania rozdzieliła też rodzinę Godwinów, schorowani rodzice autora pozostali w Zimbabwe, podczas gdy jego siostra Georgina, za prowadzenie programu w opozycyjnym radiu, została ogłoszona persona non-grata i musiała emigrować do Wielkiej Brytanii. Pogarszający się stan zdrowia rodziców Petera przeplata się z historią kraju, coraz bardziej opanowanego przez anarchię i korupcję. To bardzo osobista i emocjonalna opowieść, nie mamy wątpliwości po której stronie jest autor. Godwin zbiera relacje napadniętych farmerów i aresztowanych działaczy opozycji. Z jego książki wyłania się obraz reżimu, który woli doprowadzić do ekonomicznej zapaści, niż zrzec się władzy. Autor konfrontuje wręcz obraz swoich rodziców, uczciwych ludzi, którzy całe życie pracowali dla dobra kraju (może trochę wyidealizowany) z nowymi, przeżartymi przez chciwość i korupcję elitami Zimbabwe. Dużo w tym wszystkim żalu człowieka odrzuconego przez własna ojczyznę. Bo zdaniem Petera Godwina, w Zimbabwe nie ma już miejsca dla uczciwych białych ludzi.

W książce jest też polski wątek. Autor dowiaduje się bowiem, że jego ojciec tak naprawdę nie nazywa się Godwin, a Goldfarb i jest urodzonym w Polsce Żydem. Poszukując śladów swojej babki i ciotki, pisarz zaczyna odkrywać okrucieństwa Holocaustu. Dla polskiego czytelnika niezwykła i intrygująca może być ta perspektywa. Oto człowiek, dla którego egzotyczne Zimbabwe to chleb poprzedni, na nowo pokazuje nam historię dla nas tak oczywistą. A może przez to, że oczywistą, już trochę opatrzoną i nie wzbudzającą aż takich emocji? Peter Godwin stawia też ważne pytania. Czy nienawiść na tle rasowym kiedyś się skończy? Po Zimbabwe widać, że nie tak prędko.

źródło: http://afryka.org/afryka/wszyscy-pochodzimy-z-afryki,news/

sobota, 5 stycznia 2013

Ja tam bluesa nie czuję


Katarzyna Rosłaniec wie, jak trafić do nastolatków, potrafi mówić ich językiem. Jej filmy pulsują skrajnymi emocjami i rażą intensywną kolorystyką, tu nie ma miejsca na niuanse i odcienie szarości. Coś jest albo mega, albo to dno i sto metrów mułu. Rosłaniec przedstawia się jako Kasia, nosi zabawne koszulki i używa słów, których nie rozumie. Na przykład nadając swojemu najnowszemu filmowi tytuł "Bejbi blues". Niby fajnie brzmi i jeszcze napisane tak, jak to zwykły robić nastolatki na Facebooku. Tyle że widz może nieopatrznie spodziewać się filmu o syndromie zwanym właśnie baby blues, czyli stanie depresyjnym dotykającym po porodzie od 50% do 80% matek w każdym wieku. Nic bardziej mylnego. Dziecko głównej bohaterki ma już kilka miesięcy, a ona nie wykazuje objawów ciągłego smutku i zmęczenia. Co najwyżej chorobliwej nieodpowiedzialności.

Natalia, bo o niej mowa, mieszka ze swoim synkiem Antosiem i matką, która urodziła w równie młodym wieku co bohaterka. Dziewczyna ma 17 lat i nie interesuje się niczym, no może poza imprezami i ubraniami. I chociaż Antosiem zajmuje się momentami tak, że przez znaczną część filmu tylko czekałam, aż dziecko upadnie i rozbije głowę, bardzo go kocha na swój egoistyczny sposób. Antoś miał być bowiem remedium na jej poczucie osamotnienia. Pewnego dnia matka Natalii wyjeżdża do Berlina, zostawiając dziewczynie mieszkanie i odpowiedzialność za własne życie. Jest jeszcze Kuba, ojciec Antka. Natalia ma z niego niewielki pożytek, bo chociaż chłopak kocha syna i lubi się z nim bawić, to jednak najbardziej lubi jeździć na desce i palić skręty. Gdybym miała podsumować całą tę rodzinną sytuację jednym zdaniem, powiedziałabym, że tak zapewne dzieci bogatych rodziców wyobrażają sobie biedę i patologię. Tak naprawdę Natalia ma do dyspozycji bardzo ładne mieszkanie i dostaje co miesiąc pieniądze, a jeśli jej braknie, to tylko dlatego, że wydała na ciuchy, imprezy i narkotyki.

Stylistyka filmu daleka jest od realizmu, świat przedstawiony to bardziej projekcja tego, co możemy znaleźć na stronach tzw. blogerek modowych (od samego słowa bolą mnie zęby). Rosłaniec przyznaje, że właśnie w Internecie szukała inspiracji. Może po prostu nikt jej nie powiedział, że świat wirtualny nie pokrywa się z realnym. Choć paradoksalnie w tym tkwi siła filmu! Bo dla nastoletniej publiczności, do której chce trafić reżyserka, te dwa światy już dawno się ze sobą zlały, czy może raczej nigdy nie były rozdzielone. Podobnie jest z młodymi aktorami-amatorami, którzy zostali obsadzeni w głównych rolach. Może nie mają idealnego warsztatu aktorskiego, ale przez to, że po części grają filmowe postacie, a po części samych siebie, są niezwykle autentyczni.

Może nawet byłabym w stanie im uwierzyć, gdyby nie zakończenie filmu, które kompletnie nie pasuje do wizerunku Natalii. Osoby irytującej, która może i ma problemy z organizacją swojego życia, ale jednak jest dobrą matką. Aż tak nieodpowiedzialnego zachowania nie można usprawiedliwić tym, że ktoś ma 17 lat. Ani nawet tym, że ktoś ma 13 lat. Coś takiego wymaga co najmniej poważnych zaburzeń w ocenie rzeczywistości. Możliwe, że ten dysonans miał załagodzić właśnie tytuł filmu.

źródło: filmweb.pl

piątek, 4 stycznia 2013

O Tischnerze na góralską nutę


Ks. prof. Józef Tischner był tym rzadkim typem człowieka, który czasem mówi na poważnie, a nawet gdy nie, to i tak wychodzi mądrze. Może własnie dlatego "Historia filozofii po góralsku" stała się jego najpopularniejszą książką, do której ciągle chętnie sięgają różnego rodzaju twórcy. Swoją interpretację Tischnera po góralsku wystawia też Teatr Powszechny. "Gdzie radość, tam cnota - Wariacje Tischnerowskie" to kipiący energią i humorem spektakl, a w nim cała klasyczna filozofia w pigułce, przewijają się tu myśli Sokratesa, Heraklita czy cyników. Słowem tych, od którym należy zacząć przygodę z filozofią. A wszystko okraszone iście góralskim humorem.

Tischner, tworząc "Historie filozofii po góralsku", zrobił dwie ważne rzeczy. Po pierwsze przybliżył filozofię do życia. Pierwsza z nauk skostniała już bowiem trochę w uniwersyteckich murach, zamknęła się w opasłych księgach i przykryła płaszczem skomplikowanych pojęć. Przybrała więc formę, która skutecznie odstrasza wielu uczniów, studentów, a także tzw. zwykłych ludzi. Często jest postrzegana jako coś abstrakcyjnego i dalekiego od prawdziwego życia, a przecież to filozofia jest mu najbliższa. Powstała w końcu z refleksji nad życiem, ze zadziwienia światem i człowiekiem. Tutaj filozofia towarzyszy góralom w codziennych sytuacjach, w naturalny sposób z nich wynika.
Na pocątku wsędy byli górole, a dopiero potem porobiyli się Turcy i Zydzi. Górole byli tyz piyrsymi „filozofami”. „Filozof” to jest pedziane po grecku. Znacy telo co: „mędrol”. A to jest pedziane po grecku dlo niepoznaki. Niby, po co mo fto wiedzieć, jak było na pocątku? Ale Grecy to nie byli Grecy, ino górole, co udawali greka. Bo na pocątku nie było Greków, ino wsędy byli górole.
Tak zaczyna się "Historia filozofii po góralsku". Stwierdzenie może i zaskakujące, ale na swój przekorny sposób prawdziwe. Bo czyż pierwszym filozofom nie było bliżej do górali, niż współczesnych naukowców? Byli na pewno bliżej natury i ludu. To z tych źródeł czerpali inspirację. Nie byli też tak obwarowani tomiszczami wiedzy, którą trzeba przyswoić, zanim samemu zacznie się myśleć. Swoje teorie tworzyli pod wpływem nagłej refleksji, często po prostu w dyskusjach z innymi.

Po drugie Tischner przywraca do łask ludowość. Śmieje się z góralami, a nie z górali. Dziś wieś i chłopska kultura bardzo się zdewaluowały, często są utożsamiane z czymś jednoznacznie negatywnym, zacofanym, niewartym uwagi. W spektaklu - wraz z graną na skrzypcach muzyką, strojami, zachwytem naturą - ludowość powraca w całej swojej krasie, piękna i urzekająca. A przy tym zabawna. Górale każdą bowiem myśl filozoficzną najchętniej zakończą, nawet niewyszukanym, dowcipem. To chyba najbardziej optymistyczny spektakl, jaki widziałam. Postacie Wawrzka, Jędrka i Józka sprawią, że opuścicie teatr z szerokim uśmiechem na twarzy.

źródło: www.powszechny.com

wtorek, 1 stycznia 2013

Big nieporozumienie


Miało być nowatorsko i ambitnie, a wyszło jak zwykle. Film Barbary Białowąs "Big love" porusza intrygujący temat toksycznej miłości, szkoda tylko, że w stylistyce, której nie powstydziłby się serial "M jak miłość". Pierwsza część filmu jest po prostu zła, potem robi się nieco lepiej. Ale od początku...

źródło: republikakobiet.pl

Emilka (Aleksandra Hamkało) to niewinne dziewczę lat szesnastu, nieco osamotnione przez robiącą karierę matkę - gwiazdę seriali (w tej roli Małgorzata Pieczyńska). Maciek (Antoni Pawlicki) ma 23 lata i w zasadzie nie wiadomo, skąd się wziął. Pewnego dnia młodzi spotykają się i łączy ich wielka, gorąca miłość. Dlaczego to też nie wiadomo, bo niewiele ze sobą rozmawiają, tak naprawdę tylko uprawiają seks. Scen seksu jest na początku filmu tak dużo, że widz zaczyna się zastanawiać, czy aby przez omyłkę nie włączył kanału RedTube. Pod wpływem Maćka Emilka przeżywa bunt, wyprowadza się od matki i robi wszystko to, co powinny robić zbuntowane nastolatki. Para pali jointy jeżdżąc furgonetką, kąpie się nago w jeziorze i radośnie demoluje skrzynki na listy. Żeby było bardziej sentymentalnie  Emila i Maciek adoptują też znalezionego w lesie psa, bo przecież tak naprawdę maja dobre serca. To najbardziej schematyczny bunt, jaki widziałam. Możliwe, że oglądam za mało filmów dla nastolatek i polskich seriali. Choć nawet sceneria, w której toczy się akcja filmu, jednoznacznie kojarzy mi się z tasiemcami typu "Na Wspólnej".

Potem robi się trochę ciekawiej, Emilka dorasta i zostaje gwiazdą muzyki pop (prawie jak Hannah Montana). Pojawiają się konflikty, problemy i niechciana ciąża. Trzeba przyznać, że Aleksandra Hamkało radzi sobie naprawdę dobrze, wykreowała chyba jedyną ciekawą postać w całym filmie. Niestety Maciek w wykonaniu Antoniego Pawlickiego bardziej nadawałby się na salę rozpraw sędzi Anny Marii Wesołowskiej, niż na duży ekran. Z jednej strony jest fanatycznie zakochany w Emilce, z drugiej ma napady wściekłości bez powodu, której nie powstydziłby się stereotypowy dres. Całość historii poznajemy dwuwymiarowo, poprzez retrospekcje wydarzeń z 2004 roku oraz (prywatne?) śledztwo prowadzone przez policyjnego psychologa Adama (Robert Gonera). Z jednej strony urozmaica to warstwę fabularną filmu, z drugiej psuje efekt zaskoczenia, od początku wiemy bowiem, że Emilka źle skończy. Postać Adama nie służy niczemu innemu, jak wertowaniu policyjnych akt i dawaniu pretekstu do kolejnych retrospekcji. No może poza tym, że bawi się z synem w Indian (czy chłopcy w Polsce naprawdę jeszcze bawią się w Indian?).

To nie jest tak, że film zupełnie do niczego się nie nadaje. Jest całkiem dobry na leniwe popołudnie po męczącym dniu. Rzecz w tym, że w tę historie nie sposób uwierzyć. Na zakończenie wizji lokalnej bohater mówi policjantom, że teraz mogą już wracać do swoich zakłamanych pseudożyć. No naprawdę! Przyganiał kocioł garnkowi!


Rok z Julianem Tuwimem


Sejm oficjalnie ogłosił rok 2013 Rokiem Juliana Tuwima. W 2013 przypada bowiem 60. rocznica śmierci i 100. rocznica debiutu literackiego poety. Poezję skamandrytów uwielbiam za jej dyskretny urok i optymizm, nie mogłabym na początku tego roku nie wspomnieć więc o Tuwimie.

Na początek mój ulubiony - Tuwim pacyfistyczny:


Do prostego człowieka

Gdy znów do murów klajstrem świeżym
Przylepiać zaczną obwieszczenia,
Gdy "do ludności", "do żołnierzy"
Na alarm czarny druk uderzy
I byle drab, i byle szczeniak
W odwieczne kłamstwo ich uwierzy,
Że trzeba iść i z armat walić,
Mordować, grabić, truć i palić;
Gdy zaczną na tysięczną modłę
Ojczyznę szarpać deklinacją
I łudzić kolorowym godłem,
I judzić "historyczną racją",
O piędzi, chwale i rubieży,
O ojcach, dziadach i sztandarach,
O bohaterach i ofiarach;
Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin
Pobłogosławić twój karabin,
Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,
Że za ojczyznę - bić się trzeba;
Kiedy rozścierwi się, rozchami
Wrzask liter pierwszych stron dzienników,
A stado dzikich bab - kwiatami
Obrzucać zacznie "żołnierzyków". -
- O, przyjacielu nieuczony,
Mój bliźni z tej czy innej ziemi!
Wiedz, że na trwogę biją w dzwony
Króle z pannami brzuchatemi;
Wiedz, że to bujda, granda zwykła,
Gdy ci wołają: "Broń na ramię!",
Że im gdzieś nafta z ziemi sikła
I obrodziła dolarami;
Że coś im w bankach nie sztymuje,
Że gdzieś zwęszyli kasy pełne
Lub upatrzyły tłuste szuje
Cło jakieś grubsze na bawełnę.
Rżnij karabinem w bruk ulicy!
Twoja jest krew, a ich jest nafta!
I od stolicy do stolicy
Zawołaj broniąc swej krwawicy:
"Bujać - to my, panowie szlachta!"

fot. Portret Juliana Tuwima autorstwa Witkacego 
źródło: wikipedia.org 

Tuwim romantyczny:

Miłość najważniejsza

Ty jesteś moją żoną, to we krwi mojej tłucze
Popłochem, szczęściem, strachem, radością i wyskokiem!
Zamieram i wybucham, tryumfem wrę i huczę,
I płynę w dal obłokiem, i pędzę w dal potokiem.

I myślę, i wspominam, i przypominam sobie,
I modlę się, i płaczę, i ludziom ściskam dłonie,
I śmieję się do siebie, i nie wiem sam, co robię,
I ze wzruszeniem mówię: ja z żoną, żona, żonie...

Błękitno-złota moja! Wiosenna i jesienna!
Ty, co dzień po raz pierwszy ujrzana i kochana!
Spójrz, proszę, w oczy moje; ta sama moc niezmienna,
ta moc, co jeno rzuca w pokorze na kolana!

fot. Julian Tuwim z żoną Stefanią i adoptowaną córką Ewą, 1947 r. 
źródło: http://www.tuwim.org/index.php?galeria


Tuwim szczęśliwy:

Zapach szczęścia

Wtedy paloną kawą pachniało w kredensie
A zimne, świeże mleko, jak lody, wanilią.
Kiedy się, mrużąc oczy, orzeszynę trzęsie,
Po gałęziach w olśnieniu pędzi liści milion.


Żywiołem zachłyśnięty, zziajany w rozpędzie,
Ileś pokrzyw posiekał, ile traw stratował!
A kijem obtłukując szyszki i żołędzie
Ileżeś mil po drzewach małpio przecwałował!


I wszystko to w ognistej pamięci dziś błyska.
Ciska się małe, szybkie, gorąco, daleko...
I szczęście pachnie kawą. I chłoniesz je z bliska.
A chłód w pokoju sączy waniliowe mleko.

Tuwim znudzony:

Nuda

Niedzielnych popołudni szare, miejskie smutki.
Sucha, nudna jałowość ulic i podwórek.
Przed domem - nie zasiane, żółknące ogródki.
W oknach - postacie brzydkich, bezposażnych córek.

O, nudo, nudo, nudo! O, natrętna damo
Kancelaryjnych stołów i stacji kolei!
O, bezczynie, znużony męczącym "to samo"!
O, nudo, nudo, nudo wyblakłych nadziei!

Ach, nie ma na co czekać! Czego się spodziewać!
Wlecz się mieszczańsko-schludna niedzielna godzino!
Będziemy sobie, nudo, starą piosnkę śpiewać:
   "Ty pójdziesz górą, ty pójdziesz górą,
      a ja doliną,
    Ty zakwitniesz różą, ty zakwitniesz różą,
      a ja kaliną..."

Tuwim religijny (poeta z urodzenia był Żydem, a z przekonania ateistą, jednak pod koniec życia miał podobno sporo wątpliwości):

Chrystusie...

Jeszcze się kiedyś rozsmucę,
Jeszcze do Ciebie powrócę,
Chrystusie...

Jeszcze tak strasznie zapłaczę,
Że przez łzy Ciebie zobaczę,
Chrystusie...

I taką wielką żałobą
Będę się żalił przed Tobą,
Chrystusie...

Że duch mój przed Tobą klęknie
I wtedy serce mi pęknie,
Chrystusie...

źródło: http://www.tuwim.org/index.php?galeria



Trochę z przymrożeniem oka, czyli Tuwim niecenzuralny:

Całujcie mnie wszyscy w dupę

Absztyfikanci Grubej Berty
I katowickie węglokopy,
I borysławskie naftowierty,
I lodzermensche, bycze chłopy.
Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajką wytwornych pind na kupę,
Rębajły, franty, zabijaki,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Izraelitcy doktorkowie,
Widnia, żydowskiej Mekki, flance,
Co w Bochni, Stryju i Krakowie
Szerzycie kulturalną francę !
Którzy chlipiecie z “Naje Fraje”
Swą intelektualną zupę,
Mądrale, oczytane faje,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item aryjskie rzeczoznawce,
Wypierdy germańskiego ducha
(Gdy swoją krew i waszą sprawdzę,
Werzcie mi, jedna będzie jucha),
Karne pętaki i szturmowcy,
Zuchy z Makabi czy z Owupe,
I rekordziści, i sportowcy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Socjały nudne i ponure,
Pedeki, neokatoliki,
Podskakiwacze pod kulturę,
Czciciele radia i fizyki,
Uczone małpy, ścisłowiedy,
Co oglądacie świat przez lupę
I wszystko wiecie: co, jak, kiedy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ów belfer szkoły żeńskiej,
Co dużo chciałby, a nie może,
Item profesor Cy… wileński
(Pan wie już za co, profesorze !)

I ty za młodu nie dorżnięta
Megiero, co masz taki tupet,
Że szczujesz na mnie swe szczenięta;
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item Syjontki palestyńskie,
Haluce, co lejecie tkliwie
Starozakonne łzy kretyńskie,
Że “szumią jodły w Tel-Avivie”,
I wszechsłowiańscy marzyciele,
Zebrani w malowniczą trupę
Z byle mistycznym kpem na czele,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I ty fortuny skurwysynu,
Gówniarzu uperfumowany,
Co splendor oraz spleen Londynu
Nosisz na gębie zakazanej,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ględziarze i bajdury,
Ciągnący z nieba grubą rętę,
O, łapiduchy z Jasnej Góry,
Z Góry Kalwarii parchy święte,
I ty, księżuniu, co kutasa
Zawiązanego masz na supeł,
Żeby ci czasem nie pohasał,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I wy, o których zapomniałem,
Lub pominąłem was przez litość,
Albo dlatego, że się bałem,
Albo, że taka was obfitość,
I ty, cenzorze, co za wiersz ten
Zapewne skarzesz mnie na ciupę,
Iżem się stał świntuchów hersztem,
Całujcie mnie wszyscy w dupę !…


 A na zakończenie wiersz Tuwima wokalnie w wykonaniu Czesława Niemena.