wtorek, 18 listopada 2014

Pewnego razu na Dzikim Wschodzie


W programie tegorocznego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków znalazła się dość nietypowa sekcja, która miała zapoznać polskich widzów z azjatyckimi westernami. Nie byłam nawet świadoma, że istnieją, dlatego postanowiłam spróbować. Padło na Wygnanych Johnnie'ego To. Ze względu na temat film pewnie można by zaklasyfikować do kina gangsterskiego, ale jego forma to czysty Dziki Zachód. Charakterystyczna muzyka, kule przecinające powietrze w zwolnionym tempie i twardzi mężczyźni mierzący się wzrokiem na długo przed oddaniem pierwszego strzału. 


Rzecz dzieje się w Makao w 1998 roku. Nie ma to żadnego znaczenia, akcję można by z powodzeniem umieścić gdziekolwiek indziej. Na Makao padło zapewne dlatego, że niespokojna sytuacja polityczna całkiem nieźle uzasadnia skorumpowanie elit i możliwość urządzania strzelanin w samo południe w środku miasta. Fabuła nie jest specjalnie rozbudowana. Mamy tu sporo męskiej przyjaźni i samobójczych posunięć, które możne uzasadnić jedynie postępowanie w zgodzie z honorem. Wygnani opowiadają historię pięciorga przyjaciół z dzieciństwa. Wo (Nick Cheung) opuścił mafię i założył rodzinę. Blaze (Anthony Wong Chau-Sang) i Fat (Suet Lam) dostają na niego zlecenie, a Tai (Francis Ng) i Cat (Roy Cheung) postanawiają ratować przyjaciela. I tak, bez zbędnych wyjaśnień, zostajemy przez reżysera wrzuceni w sam środek efektownej strzelaniny. Nie ma sensu zadawać pytań, tu chodzi o formę. Od razu dostrzegamy inspirację stylem Sergia Leone i Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Bohaterowie to rewolwerowcy, którzy ze swojej profesji uczynili sztukę i nigdy nie strzelają w plecy. Najwyraźniej są też na nią skazani, każda próba pokojowego rozwiązania konfliktu prowadzi tylko do kolejnej strzelniany. Cała piątka do swojego życia podchodzi zresztą dość niefrasobliwie, są w końcu ważniejsze sprawy, dla których warto umrzeć  młodo. Trup ściele się gęsto i nic nie zapowiada szczęśliwego zakończenia, choć po drodze kilka rzeczy się naszym bohaterom uda, np. obrabowanie dyliżansu ze złotem i uratowanie niewiasty w opresji. Scenarzyści postanowili też wykorzystać żonę Wo, żeby wprowadzić do tej historii kobiecą postać choć po części tak zdeterminowaną, jak ta odgrywana przez Claudię Cardinale w Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Scenarzyści najwyraźniej uznali też, że modlitwa na różańcu jest bardziej efektowna od palenia kadzidełek Buddzie czy wizyty w taoistycznej świątyni. Zapomnieli tylko, że na małych koralikach odmawia się Zdrowaś Maryjo, a nie Ojcze nasz. Zawsze mnie bawią takie lapsusy Azjatów, choć to i tak pewnie nic w porównaniu z kwiatkami dotyczącymi azjatyckich kultur, jakie można znaleźć w naszych filmach. 

Jeśli dla czegoś warto ten film obejrzeć, to na pewno dla zdjęć i montażu. Zwykle od westernów uciekam jak diabeł od święconej wody, niemniej nawet ja potrafię dostrzec kunszt reżysera. Sceny momentami mogą wydawać się przerysowane, ale to wszystko działanie celowe. Johnnie To najwyraźniej świetnie się bawił przy ich tworzeniu i do tej zabawy zaprasza widza. Ja dałam się namówić. 


środa, 12 listopada 2014

Przecinkologia

Wokół polskiej interpunkcji urosło wiele mitów. Między innymi ten, że sztuka wstawiania przecinków jest bardzo trudna i opanowali ją tylko nieliczni mędrcy. Oczywiście można wymyślić zdania, nad których interpunkcją będę się głowiły zastępy redaktorów i językoznawców. Tylko czy rzeczywiście takimi właśnie zdaniami się posługujemy, kiedy piszemy służbowy mail albo notatkę na blog? Nieporozumienia wynikają zapewne ze sposobu, w jaki uczy się używać przecinków uczniów podstawówki. "Stawiaj przecinek przed że  i który, a przed i już nie." To wszystko bujda. Rzeczywiście zwykle tak jest, ale nie na tyle często, żeby robić z tego regułę. Piszący próbują stosować się do tych zasad, a kiedy nie wychodzi, uznają interpunkcję za trudną i niezrozumiałą. Najważniejszą zasadą, którą należy zapamiętać, jest to, że o interpunkcji decyduje sens zdania. Przecinki służą do wyodrębniania jego autonomicznych części i ułatwiają zrozumienie. 

Zdania pojedyncze

Na początku należy określić, czy mamy do czynienia ze zdaniem pojedynczym, czy złożonym. Sprawa wcale nie jest taka banalna. Użytkownicy polszczyzny mają tendencję do wstawianie przecinków  pomiędzy elementy długich zdań pojedynczych, choć nie ma takiej potrzeby, ponieważ jest tam tylko jedno orzeczenie. Typowy przykład takiego błędu:
Aktor, pieśniarz, deweloper i po wieki wieków Elvis, został twarzą marki McDonald's* (Kuba Wojewódzki, „Mea pulpa", „Polityka" nr 37 z 10 września 2014)
Przecinek w żadnym wypadku nie powinien oddzielać podmiotu od orzeczenia, nawet jeśli podmiot jest długi. Kiedy zatem powinniśmy postawić przecinek w zdaniu pojedynczym? Najbardziej oczywistym przypadkiem są wyliczenia.
Kucharka wrzuciła do zupy różne składniki: marchewkę, seler, cebulę, natkę pietruszki. 
Tutaj nikt chyba nie ma wątpliwości. Podobnie rzecz ma się z przydawkami, ale tylko tymi określającymi ten sam rzeczownik i mającymi podobne znaczenie. 
Ten ciekawy, przejmujący, napisany piękną polszczyzną poemat zasługuje na nagrodę w kategorii największych indywidualnych odkryć roku.
Przecinkami oddzielamy też  okoliczniki tego samego typu (tutaj okoliczniki czasu).
Wczoraj, w późnych godzinach wieczornych miało miejsce wyjątkowo osobliwe zdarzenie. 
 Przecinkami rozdzielamy również powtarzające się elementy zdania.
Ciągle tylko praca, praca, praca...
Gdy powtarzają się spójniki, przecinek musimy postawić przed drugim z nich. Fakultatywnie można go też postawić przed pierwszym (o ile konstrukcja zdania na to pozwala).
Albo zrobimy to teraz, albo nigdy.
Inne sytuacje wymagające przecinka w zdaniu pojedynczym to występowanie wtrącenia, wyrażenia w wołaczu lub wyrażenia oznaczającego okrzyk. 
Podejdź tu, Aniu
Lepiej tam idź, i to szybko.  
 Ej, ty!
W zdaniu pojedynczym przecinek jest obligatoryjny przed spójnikami przeciwstawnymi (a, ale, lecz, jednak, zaś, jednakże, aczkolwiek, natomiast itp.) i synonimicznymi (czyli, to jest, innymi słowy, o znaczy). 
Musisz popracować nad deklinacją, czyli odmianą przez przypadki. 
 Wolę iść do kina, a nie do teatru. 
Uwaga! Spójnik a nie zawsze ma znaczenie przeciwstawne. Może też pełnić funkcję łączną.
Było zimno a bezwietrznie.  

Zdania złożone 


Jeżeli w zdaniu mamy więcej niż jedno orzeczenie, najpewniej będziemy potrzebowali jakiegoś znaku interpunkcyjnego. Dlatego kolejną ważną sprawą jest odróżnianie zdań złożonych podrzędnie od złożonych współrzędnie. Wszyscy przerabialiśmy to w szkole, wystarczy sobie tylko przypomnieć. 

Zdania złożone podrzędnie

Zdanie podrzędne zawiera informację dodatkową, która uzupełnia treść zdania głównego, ale samo zdanie główne mogłoby się bez niej obejść. Najczęściej jest ono wprowadzane przez takie spójniki, jak że, jeżeli, ponieważ, czy, aby, choć itp. Zdanie podrzędne zawsze należy od znania głównego oddzielić przecinkami (ewentualnie myślnikami lub nawiasami), bez względu na to, czy znajduje się przed zdaniem głównym, po nim, czy w jego środku.
Przeczytałam książkę, którą mi poleciłaś
Kto pierwszy dobiegnie do mety, dostanie nagrodę. 
Usta, które kłamią, zabijają duszę.
Największe problemy zdaje się sprawiać piszącym ostatni z tych typów. O ile większość pamięta o postawieniu przecinka przed zdaniem podrzędnym, o tyle przecinek zamykający często bywa pomijany. Wynika to zapewne z bezrefleksyjnego posługiwania się zasadą, która każe postawić przecinek przed który. Tymczasem całe zdanie podrzędne jest tu informacją wtrąconą, dlatego wymaga wydzielenia z obu stron. 

Wydzielenia przecinkami ze zdania głównego wymagają też imiesłowowe równoważniki zdań, czyli imiesłowy przysłówkowy współczesne i uprzednie (to te zakończone na -ąc, -łszy i -wszy). Ich długość nie ma tutaj znaczenia. 
Idąc, patrzył w gwiazdy. 
Zabiwszy swoją kochankę, odebrał sobie życie.  

Zdania złożone współrzędnie

Zdania złożone współrzędnie są sobie równe pod względem ładunku informacyjnego. Żadne z nich nie jest nadrzędne wobec drugiego, nie wynika z niego, ani go nie określa. Przecinka wymagają zdania bez spójnika, zdania wynikowe (więc, zatem, dlatego), przeciwstawne (a, ale, lecz, zaś , natomiast, chociaż) i synonimiczne (czyli, to znaczy). 

Przyszliśmy, przywitaliśmy się z gośćmi. 
Zabrakło mi mąki, więc poszedłem do sklepu
Byliśmy już zmęczeni, ale nie chcieliśmy jeszcze robić postoju. 
Niedługo będzie rok przestępny, czyli taki, który ma 366 dni. 
Przecinków nie stawiamy natomiast pomiędzy zdaniami łącznymi (i, oraz, także, też) i rozłącznymi (albo, lub, czy). 
Pani córka jest zdolna i dobrze się uczy. 
Wychodzisz czy zostajesz? 
Jak widać niektóre spójniki (np. czy) mogą wprowadzać tak zdania podrzędne, jak i współrzędne. Dlatego kierowanie się sensem zdania jest dużo prostsze i bardziej skuteczne niż zapamiętywanie konkretnych spójników. 

W zdaniach złożonych również obowiązują zasady, które mówią, że użycia przecinków wymagają powtarzające się elementy zdania i spójniki, wtrącenia, wyrażenia w wołaczu oraz wyrażenia oznaczające okrzyk. Nieco inaczej zachowuję się jednak spójnik a. W zdaniach złożonych przecinek jest przed nim obligatoryjny. 
Zdenerwował się na dziennikarzy, a po chwili coś im odburknął. 

Porównania

Obecność lub brak przecinka w porównaniu zależy od tego, czy mamy do czynienia ze zdaniem pojedynczym, czy też złożonym podrzędnie. W pierwszym z tych przypadków przecinek nie występuję, w drugim jest obligatoryjny.  
Nie ma jak w domu. 
Jest zdrów jak ryba. 
Napisz to podanie podobnie jak poprzednie.
Łatwiej to napisać, niż powiedzieć. 
Zrób to tak, jak umiesz.
Przecinek jest koniczny także wtedy, gdy wyraz jak wprowadza wyliczenie.
Głoskę z charakteryzują takie cechy, jak: dźwięczność, ustność, twardość, szczelinowość i artykulacja przedniojęzykowo-zębowa. 
W porównania paralelnych (tak, jak; taki, jaki; tyle, co) przecinek jest fakultatywny. Dozwolone są zatem dwie wersje zdania:
Wiesz już tyle, co trzeba. 
Wiesz już tyle co trzeba. 
Bardziej rozpowszechniona jest jednak pisownia z przecinkiem.

Spójniki złożone i zbieganie się spójników

Wielu piszących świerzbi ręka, kiedy widzą twory typu mimo że. Bardzo chcieliby postawić przecinek przed że i nie rozumieją, czemu nie można. Mamy tu do czynienia ze spójnikiem złożonym, spójnikiem jest zatem całe wyrażenie, a nie tylko mimo albo tylko że. Przecinek należy więc postawić przed całością.
Spóźniłam się na autobus, mimo że z domu wyszłam wcześniej niż zwykle. 
On nie miał tego na myśli, zwłaszcza że mu na tobie zależy.  
 Zaczekam, tam gdzie zawsze. 
Pełną listę spójników złożonych znajdziecie tutaj.

Nie zawsze mamy jednak do czynienia ze spójnikiem złożonym, a jedynie przypadkowym zbiegnięciem się dwóch spójników. Utarło się jednak, że ich również nie oddzielamy do siebie przecinakami. 
Myślę, że jeśli będę dużo się uczyć, dostanę się na wymarzone studia. 
O pierwszej byliśmy na dworcu, i chociaż pociąg odchodził dopiero o drugiej, nie zdążyliśmy nawet kupić gazety. 




Tekst opracowany na podstawie:
Karpowicz T., Kultura języka polskiego. Wymowa, ortografia, interpunkcja. Wydawnictwo PWN (stamtąd pochodzi też część przykładów).  

wtorek, 11 listopada 2014

Rok 2014 w animacji

Na podsumowania trochę wcześnie, niemniej rok 2014 nie przyniesie nam już raczej nowych tytułów. Co ciekawego można było obejrzeć? Lista, którą przygotowywałam, jest całkowicie subiektywna. Dlatego nie znalazły się na niej gatunki, których po postu nie lubię. Nie szukajcie na niej anime sportowych, typu mecha czy magical girls. Jeśli natomiast lubicie fantasy, magię, samurajów i science fiction - zapraszam. Wzięłam pod uwagę jedynie seriale telewizyjne. Do zestawienia trafiło kilka powszechnie oczekiwanych kontynuacji, jak i całkiem nowe serie. 


Mushishi Zoku Shou



Druga część serii, która swoją popularność zawdzięcza zapewne niezwykłej skromności i prostocie, a także głębokiemu osadzeniu w japońskiej duchowości. Tytułowi mushishi to ludzie zajmujący się badaniem mushi oraz pomaganiem innym w sprawach z nimi związanych. Mushi z kolei to istoty duchowe, coś pomiędzy roślinami a zwierzętami. Stwory te uwielbiają dobrą sake, a większość ludzi nawet ich nie widzi. Odcinki nie mają wspólnego zarysu fabularnego, a poszczególne epizody łączy jedynie postać głównego bohatera. Ginko nie jest typowym mushishi, od dziecka jego obecność przyciąga mushi, dlatego zdecydował się na życie wędrowca. Bohater nie tyle pomaga ludziom radzić sobie ze zjawami, co raczej pozwala im odkryć ich własne emocje i dojść z nimi do porządku. Mushishi Zoku Shou jest niezwykle oszczędny w środkach wyrazu, więcej dzieje się tu w sferze ducha niż ciała. Akcja toczy się w wioskach i lasach, a jej czas nie jest dokładnie określony. Możemy się jedynie domyślać, że mamy do czynienie z czasami, kiedy do Japonii nie dotarła jeszcze nowoczesność, a jej mieszkańcy żyli w tradycyjny sposób. Oglądanie Mushishi Zoku Shou jest jak czytanie haiku. Niby niewiele zostało powiedziane, ale czujemy ogrom emocji, który się za tym kryje. 



Psycho-pass 2



O Psycho-pass pisałam już tutaj, nie ma zatem sensu powtórnie streszczać fabuły. Shinya Kogami zniknął bez śladu, a Ginoza został zdegradowany do funkcji egzekutora. Po emocjach związanych ze sprawą Makishimy i utracie ojca jego współczynnik przestępczości wzrósł za bardzo, żeby mógł dalej wykonywać obowiązki inspektora. Najstarszym stażem inspektorem w pierwszym oddziale jest teraz Akane Tsunemori. Na scenie pojawia się też kilkoro nowych bohaterów, w tym początkująca i zbyt pewna siebie Mika Shimotsuki oraz tajemniczy egzekutor Sakuya Tougane. Już w pierwszym odcinku okazuje się, że przeciwnikiem bohaterów będzie kolejny geniusz, który potrafi oszukać System Sybilla. Wydaje się, że człowiek ten nie tylko sam pozostaje niewidoczny dla miejskich skanerów, lecz także opanował sztukę obniżania wskaźnika przestępczości u innych kryminalistów. Choć pomysł na fabułę niespecjalnie różni się od tego z pierwszego sezonu, anime ma szansę rozwinąć się w interesujący sposób. Martwi mnie jedynie przywrócenie statusu quo pomiędzy główną bohaterką a Systemem. To właśnie na tej linii rodziły się w poprzednim sezonie najciekawsze dylematy. 


Terror in Resonance



Reżyserem Terror in Resonance jest Shin'ichirō Watanabe, twórca m.in. Cowboy Bebop i Sakamichi no Apollon.  To wytaczający powód, żeby po tym anime spodziewać się naprawdę wiele. Zwłaszcza z tak chwytliwym tematem jak terroryzm. Do internetu trafia nagranie, na którym dwójka zamaskowanych nastolatków grozi atakiem terrorystycznym. Nikt specjalnie się nim nie przejmuje, do czasu aż w powietrze wyleci jeden z większych budynków w Tokio. W wybuchu nikt jednak nie zginie. Kiedy ataki zaczną się powtarzać, policja będzie musiała powołać specjalny oddział. Znajdzie się w nim Shibazaki, policjant niezbyt lubiany przez zwierzchników za to, że węszy nawet wtedy, gdy w sprawę zamieszane są wysoko postawione osoby. Za atakami stoją Dziewiątka i Dwunastka, dwóch nastolatków o ponadprzeciętnej inteligencji. Dołączy do nich Lisa, koleżanka ze szkoły nękana przez innych uczniów. Nie ma w zasadzie żadnego uzasadnienia dla wprowadzenia tej ostatniej postaci. Lisa istnieje tylko po to, żeby nastoletni terroryści mieli się o kogo martwić. Terror in Resonance to graficzna perełka, fabuła na początku też wydaje się obiecująca. Najsłabszym punktem anime jest uzasadnienie poczynań bohaterów. Mam wrażenie, że Japończycy dość często mają z tym problem, przez co sięgają po najbardziej utarty ze schematów - wydarzenie z dzieciństwa tak wczesnego, że normalny człowiek może z tego okresu pamiętać jedynie radość z Nutelli na śniadanie w przedszkolu. Tylko największy miłośnik teorii Freuda byłby w stanie to przełknąć. Nieprzekonujące i mało zabawne. 


Witch Craft Works



Bezbronna księżniczka i dzielny rycerz w trochę innym wydaniu. Honka Takamiya jest przeciętnym uczniem, nie ma żadnych talentów i nie wyróżnia się z tłumu, przez co wiedzie raczej spokojne życie. Do czasu aż pewnego dnia o mało nie ginie przygnieciony przez upadającą wieżę na szkolnym dziedzińcu. Z opresji ratuje go Ayaka Kagari, najpopularniejsza dziewczyna w szkole, która okazuje się wiedźmą. Kagari nazywa Takamiyę swoją księżniczką i obiecuje go chronić. A to dopiero początek serii absurdalnych przygód, bohater znajdzie się bowiem w środku wojny dwóch grup wiedźm. Witch Craft Works ma szansę spodobać się przede wszystkim wielbicielom specyficznego japońskiego poczucia humoru. Zobaczymy tu spektakularne walki mechanicznych królików z przerośniętymi pluszowymi misiami. O charakterze tego anime chyba najlepiej świadczy jego ending. 



Akatsuki no Yona



Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami... Czas na klasyczne fantasy z odległymi królestwami, nieustraszonymi wojownikami i szczyptą magii. Jak to zwykle w wypadku tego gatunku bywa, rzecz dzieje się w fantastycznym świecie przypominającym nieco średniowiecze. Tytułowa Yona jest jedyną córką władcy królestwa Kouka. Dziewczyna skrycie podkochuje się w swoim kuzynie. Jednak Soo-won okazuje się zdrajcą, który morduje króla i przejmuje władzę w królestwie. Dzięki pomocy swojego ochroniarza generała Haka bohaterce udaje się uciec. Będzie musiała nauczyć się obywać bez pałacowych luksusów, dorosnąć i zebrać grupę wiernych sojuszników. Co w tym anime niezwykłego? Nic. To po prostu bardzo ciepła i podnosząca na duchu baśń.


Donten ni Warau



W recenzji jakiegoś anime przeczytałam zdanie, które brzmiało mniej więcej tak: "zazdroszczę Japończykom umiejętności wykorzystywania swojej historii w popkulturze". Trudno się pod nim nie podpisać. Nie kojarzę w zasadzie niczego poza Starą baśnią, co w jakikolwiek kreatywny sposób czerpałoby z tradycji Słowian. Kiedy już bierzemy się za naszą historię, zdecydowanie za często wychodzą z tego takie potworki, jak choćby Bitwa pod Wiedniem. Ale wróćmy do Donten ni Warau. Mamy początek ery Meiji, czas otwarcia się Japonii na świat i gwałtownej europeizacji kraju. Samurajowie z dnia na dzień przestali być potrzebni i stracili swoich panów. W efekcie znacznie wzrosła przestępczość, a władze musiały zbudować specjalne więzienie dla najbardziej niebezpiecznych kryminalistów. Z łapania zbiegów utrzymują się bohaterowie Donten ni Warau - bracia Kumou. Z czasem na pierwszy plan wysuną się przeszłość najstarszego z braci oraz poszukiwania naczynia Orochiego, legendarnego potwora z japońskiej mitologii. Za tą serią zdecydowanie przemawiają sympatyczni pierwszoplanowi bohaterowie, niezła grafika i cieszące oko sceny walki. 

Te tytuły mniej przypadły mi do gustu, ale może wam się spodobają:
Akame ga KILL! 
Niedaleko pada shounen od seinena, a bohaterowie pozytywni wcale tak bardzo nie różnią się od negatywnych. Wciągająca przygodówka, której twórcy nie boją się uciąć głowy lubianemu przez widzów bohaterowi. 
The World is Still Beautiful 
Nie jestem fanką shoujo, czego można się domyślić po mojej metryce. Najpierw chce ona, potem on, ale ona już nie, w końcu chcą oboje, ale się wstydzą. Można by tym torturować więźniów w Guantanamo.  Są jednak tytuły, które jestem w stanie polecić. Jak na przykład ta opowieść o księżniczce Nike, która przybywa do odległego Królestwa Słońca, żeby zostać żoną króla. Niestety, król to jeszcze dzieciak, do tego samolubny i rozpieszczony. Bardzo zgrabnie poprowadzono tu wątek rozwoju uczuć pomiędzy bohaterami. Od niechęci, przez przywiązanie, aż do romantycznych porywów serca. 
Tokyo Ghoul
Jedyny warty uwagi horror w tym roku. Japońska stolica jest nękana przez ghoule, stworzenia żywiące się ludzkim mięsem, które na żer zawsze wychodzą nocą. 
Silver Spoon 2
Drugi sezon przygód chłopaka z miasta, który zapisał się do szkoły dla rolników. 
Terra Formars
Jeśli kiedykolwiek mieliście w domu karaluchy, nie zdziwi was rozwój fabuły w tym anime. Ludzkość poważnie myśli o skolonizowaniu Marsa. Jeszcze w XXI wieku naukowcy wysłali tam karaluchy, żeby sprawdzić możliwość przetrwania żywych organizmów na Czerwonej Planecie. W XXVI wieku na Marsa wyrusza pierwsza ekspedycja kolonizatorów, którzy zostają wybici przez zmutowane, humanoidalne karaluchy właśnie. 

To były moje małe animowane Oscary. Przyszedł czas na Złotą Malinę. Laureat nie jest najgorszym anime 2014 roku. Takie trudno by było wybrać, kandydatów jest zdecydowanie zbyt wielu. To raczej seria, która najbardziej zawiodła pokładane w niej nadzieje. Mówię o Sword Art Online 2. To anime padło ofiarą własnej popularności. Zdecydowanie najciekawsza była pierwsza część, w której bohaterowie byli jeszcze uwięzieni w grze. I ją można by z powodzeniem rozszerzyć o nowe odcinki. Niestety, wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że historia tak dobrze się sprzeda. Mocną stroną SAO była też para głównych bohaterów, których związek rozwinął się w bardzo naturalny i ujmujący sposób. Twórcy spanikowali i postanowili nie poruszać tego tematu w drugim sezonie. Obawiam się, że Japończycy po prostu nie wiedzą, co robić ze skonsumowanymi związkami. Nic dziwnego, że mają teraz takie problemy demograficzne.