piątek, 3 czerwca 2016

W nieistniejącym kraju


Dryland przeleżał ma mojej półce sporo czasu i trochę żałuję, ze aż tyle kazałam tej książce czekać. Pewnie po trosze przez jej temat, co prawda Somalia pojawia się w mediach coraz rzadziej, najwyraźniej znudziła się już opinii publicznej, swego czasu mówiono jednak o niej sporo. Naiwnie myślałam więc, że trochę już o tym kraju wiem. Jak się okazuje, nie widziałam prawie nic. Czytałam też już jedną książkę Konrada Piskały, która co prawda była całkiem przyzwoita, ale nie wywołała efektu "muszę przeczytać wszystkie jego książki". Podśmiewałam się wtedy nawet z kilku niezbyt udanych górnolotnych porównań autora. Dryland jest jednak znacznie lepszy niż Sudan. Czas bezdechu. Konrad Piskała wyraźnie rozwinął reporterski warsztat, ale i trochę tym razem oszukał. Ta książka nie mogłaby powstać gdyby nie Abdulkadir Gebeire Farah*, informator i przyjaciel autora. 

Historia życia Abdulkadira to materiał na film. Tutaj wystarczyła na jakąś jedną trzecią objętości książki. Osierocony przez ojca chłopiec, który z głodu sam zgłasza się do sierocińca. Ma jednak wielkie plany, kiedyś chciałby zostać ministrem albo nawet prezydentem. Usłyszał gdzieś, że w Kenii można studiować. Wyrusza więc do Nairobi z grupą przyjaciół. Na piechotę, bez żadnych dokumentów. Gdy okazuje się, że w Kenii jest już mnóstwo somalijskich emigrantów, próbuje szczęścia w Sudanie. I udaje mu się. Zostaje wykładowcą uniwersyteckim i działaczem politycznym. Trafia do Jemenu, a potem do Polski. Tu ima się różnych zajęć, od handlarza na Stadionie Dziesięciolecia do kierowcy w Miejskich Zakładach Autobusowych, żeby w końcu zostać prezesem Fundacji dla Somalii i pomagać podobnym sobie. A przy tym wszystkim Abdulkadir ma jeszcze dar opowiadania, całą tę historię czyta się więc jak jakąś awanturniczą powieść. Nie o anegdotki tu jednak chodzi, ani nawet o kontakty, bez których Piskała pewnie nigdy by tej książki nie napisał. Opowieść Abdulkadira pozwala zrozumieć świat Somalijczyków, ich mentalność i zwyczaje. Bez takiego przewodnika trudno by było Europejczykowi połapać się w skomplikowanej sieci zależności klanowych i związanych z nimi tabu. Na motto książki autor wybrał somalijskie przysłowie barasho horteed ha I nicin, czyli poznaj mnie, zanim mnie odrzucisz. Dryland naprawdę pozwala poznać Somalijczyków, a nawet dostrzec pewne podobieństwa pomiędzy nimi a nami. Im bardziej zagłębiałam się w lekturę, tym mniej dziwiłam się, dlaczego Abdulkadir zdecydował się zostać w Polsce. 

To jednak nie tak, że Konrad Piskała po prostu wysłuchał całej historii, siedząc wygodnie w fotelu. Sam też wybrał się do Somalii, czy może raczej jej pozzostałości. Po drodze zatrzymał się na chwilę w Addis Abebie, co dla mnie jako czytelnika okazało się całkiem pouczające. Ze studiów wyniosłam dość romantyczny obraz Etiopii z kościołami wykutymi w skale, tysiącletnim cesarstwem i Arką Przymierza. Tutaj natomiast zostałam skonfrontowana z obrazem stolicy zatłoczonej przez ludzi uciekających z biednej wsi do miasta, którzy muszą spać na ulicy, bo nie stać ich na najtańszy hotel, a także z obrazem rządu, któremu wiele uchodzi na sucho, bo pozwala amerykańskim dronom startować z trenu Etiopii. Kolejnym przystankiem na trasie jest Somaliland, jak się okazuje całkiem przyjazny i demokratyczny kraj w północnej części nieistniejącej już Somalii. Niestety nieuznawany na arenie międzynarodowej. To dość optymistyczna część tej opowieści, bo choć Somaliland z oczywistych przyczyn jest dość biedny, to jednak usilnie próbuje się rozwijać. Dzięki stabilnej sytuacji reporter może zająć się co barwniejszymi aspektami życia społecznego, jak choćby popularnym w tym rejonie zwyczajem żucia czatu, przez który podobno Somalijczycy są jednym z narodów najbardziej narażonych na choroby psychiczne. Cały ten nastrój pryska jak bańka mydlana, kiedy Piskała wyrusza do Mogadiszu. Można niemal wyczuć napięcie, w jakim żyje to miasto. Zaledwie kilka kilometrów dalej znajduje się linia frontu islamistycznej organizacji terrorystycznej Asz-Szabab. Władze próbują przywrócić w Mogadiszu normalność, otwierają kina i teatry, ale nikt nie ma odwagi do nich chodzić. Szababowie zasiali w ludziach wręcz niewyobrażalny strach. Niemal każdy stracił tu kogoś w zamach samobójczym. Wyroki śmierci wydawane są nawet na osoby niemające nic wspólnego z polityką. Komu zawinił dziennikarz prowadzący poranną audycję o korkach i innych przyziemnych sprawach? Albo kobieta, która tylko statystowała w bollywoodzkich filmach? Można zginąć nawet przez słuchanie muzyki albo granie w piłkę. Asz-Szabab zakazało prawie wszystkiego. Nawet po wyparciu ich oddziałów z miasta ludzie cały czas oglądają się za siebie. Aż trudno uwierzyć, że ktoś jest jeszcze w stanie tu żyć i czasem nawet się śmiać. 

Piskała to dobry reporter, potrafi obserwować i słuchać. Nie boi się ludzi i wie, że biedny to nie to samo co głupi. Jeśli komuś wydało się dziwne, że o tym wspominam, niech szybko przywoła ostatnio napotkany w prasie bądź internecie tekst o Afryce. "Tacy biedni, a tacy uśmiechnięci". Wielu samozwańczych reporterów nawet nie wysila się na rozmowę, z góry zakłada, że ludzie z Trzeciego Świata nie mają nic do powiedzenia. Lepiej poklepać ich po głowie i opisać niemal jak zjawisko przyrody. Dlatego te teksty są takie nudne, a czasem nawet uwłaczające inteligencji. Piskała po prostu rozmawia. I dzięki temu w Dryland pojawia się tyle interesujących osób, które nie tylko świetnie orientują się w sytuacji politycznej swojego kraju, lecz także świadomie narażają życie dla jego dobra. Chyba własnie to zestawienie słabości i odwagi, strachu i nadziei czyni Dryland książką tak prawdziwą, ludzką i zapadającą w pamięć. 


*Abdulkadir Gebeire Farah zginął we wrześniu 2015 roku w wybuchu samochodu pułapki w Mogadiszu. Sondaże wskazywały, że miał spore szanse zostać prezydentem. 

źródło: www.gwfoksal.pl