poniedziałek, 31 października 2016

Stare spodnie a sens życia


Mam ściśle określone gusta teatralne. Lubię skromne przedstawiania z udziałem niewielu, ale za to dobrych aktorów. Nie dla mnie rewie, wystarczy ciekawa historia. Nie miałam więc wątpliwości, że monodram W progu, czyli historia zaniechanych spodni w wykonaniu Mariana Opani ma szansę mi się spodobać i poszłam do Teatru Ateneum z nadzieją na dobrą sztukę. Sam dramat Glena Bergera był już z dużym sukcesem wystawiany na wielu scenach, a do tego za reżyserię wziął się Bartek Konopka. Tak, ten od Królika po berlińsku. Dostałam znacznie więcej, niż się spodziewałam. 

Bohaterem W progu jest pewien holenderski bibliotekarz, którego życie było do tej pory dość spokojnie. Nie miał żony, nie miał dzieci, nie miał przyjaciół, nie miał też żadnych zainteresowań. Życie toczyło się według ustalonego rytmu, a nasz bibliotekarz czuł się w tej skorupie całkiem bezpiecznie. Ten świat nie zakładał jednak istnienia zdarzeń tajemniczych czy wręcz nadprzyrodzonych. Ale jak wyjaśnić to, że ktoś zwraca książkę po stu trzynastu latach? Bohater rusza w poszukiwaniu dowcipnisia, a przy okazji odnajduje samego siebie.

Obiecanego wątku kryminalnego dostajemy tu tak naprawdę niewiele. Choć mamy pewne poszlaki, ów zwrócony z takim opóźnieniem przewodnik turystyczny Baedekera, siedemdziesięciotrzyletni kwit z londyńskiej pralni, adres skrytki pocztowej w Chinach i trochę zapisków ludzi, którzy w rożnych momentach w historii spotkali tajemniczego jegomościa w żółtej czapce. Wszystkie te przedmioty razem wzięte sprawiły jednak mały cud, zainteresowały naszego bibliotekarza i tym samym wybiły go z odrętwienia, w którym tkwił od lat. To przemiana wewnętrzna bohatera jest treścią tej sztuki, co świetnie zresztą oddał Marian Opania. Poszukiwania zmuszają bibliotekarza do robienia rzeczy, o których nawet do tej pory nie myślał. Ku swojemu własnemu zdziwieniu bohater zaczyna podróżować, idzie nawet na przedstawienie i na potańcówkę. A co jeszcze bardziej zaskakujące, wszystko to coraz bardziej mu się podoba. Zaczyna też stawiać sobie pytania, które nie zaprzątały jego głowy, gdy stemplował biblioteczne karty. Czy jeśli istnieje ten tajemniczy jegomość, który od tylu lat przemierza ziemię, to czy może też istnieć Bóg? A jeśli my sami istniejemy tak krótko, jak zaznaczyć swoją obecność na tym świecie?

Chęć pozostawienia po sobie jakiegoś śladu to jedno z najdawniejszych pragnień człowieka. Niby wiemy, że na karty historii trafiają tylko nieliczni, ale żeby tak zostało cokolwiek. Jakieś małe wspomnienie, dowód tego, że ktoś tę naszą egzystencję zauważył. Znalezienie na to sposobu, choćby absurdalnego, staje się dla naszego bibliotekarza drogą do wyzwolenia. Dopiero teraz dostrzega, że żył, tak naprawdę nie żyjąc. I że stracił jedyną w życiu szansę na szczęście. Nasz bibliotekarz jest buntownikiem, czy może nieszkodliwym wariatem? Na to pytanie każdy widz będzie musiał odpowiedzieć sobie sam. W progu... udowadnia bowiem, że to nie sama odpowiedź jest najważniejsza, a poszukiwanie.

źródło: www.kulturalna.warszawa.pl

niedziela, 16 października 2016

Trochę inne spojrzenie na rutynę


Większość ludzi chciałaby zapewne postrzegać swoje działania jako świadome i zaplanowane. Jesteśmy w końcu istotami rozumnymi. Wielu doda też może, że nie znosi rutyny i z radością wita wszelkie nowe wyzwania. Ale jak to zwykle bywa z obrazem nas samych, nieco mija się on z rzeczywistością. Przynajmniej tą naukową. Nasze mózgi kochają rutynę, wręcz jej potrzebują, aby przetrwać. Nie byłyby w stanie przetwarzać wciąż na nowo tych wszystkich docierających do nich informacji. Dlatego tworzą schematy. Zapisują pewne reakcje na dane bodźce, które stają się nawykami. Brzmi nudno? Ale czy naprawdę chcielibyście codziennie zastanawiać się, jak myć zęby, albo co po kolei zrobić od momentu, w którym zadzwonił budzik, aż do chwili wyjścia do pracy? Niektóre czynności są tak rutynowe, że nawet nie pamiętamy, kiedy je wykonaliśmy. Problem pojawia się wtedy, kiedy mózg poza tymi dobrymi nawykami, zapamiętuje te złe. A nawyku raz wyuczonego bardzo trudno się pozbyć. O tym dlaczego tak się dzieje, pisze Charles Duhigg w książce Siła nawyku.

Autor podzielił swoją pracę na trzy części tematyczne. Pierwsza dotyczy nawyków jednostek, druga - nawyków rządzących korporacjami, a trzecia - całych społeczeństw. Z punktu widzenia czytelnika-laika najciekawsze wydaje się to, co możemy przeczytać już na samym początku. A mianowicie, że to wcale nie my, a przynajmniej nie świadoma część naszych mózgów, decyduje o nawykach. Te zapisują się w bardziej prymitywnej jego części, która współdzielimy z większością ssaków. Są więc w połowie drogi pomiędzy naszymi świadomymi decyzjami a funkcjami podstawowymi (jak trawienie i oddychanie). Duhigg nie wykłada jednak teorii budowy mózgu. Wręcz przeciwnie, jego opowieść to raczej zbiór anegdot. przez które książkę czyta się bardziej jak powieść, niż pozycję naukową. Jedną z nich jest historia mężczyzny, dzięki któremu naukowcom udało się odkryć mechanizmy rządzące ludzkimi nawykami. Nieżyjący już dziś Eugene Pauly przeszedł zapalenie mózgu, które pozbawiło go zdolności zapamiętywania. Wydawałoby się, że taki człowiek nie może funkcjonować w świecie. Przystosował się jednak całkiem nieźle. Co prawda mógł oglądać w nieskończoność ten sam program w telewizji, bo  i tak nigdy go nie pamiętał, ale był w stanie wykonywać codzienne czynności jak mycie zębów, sznurowanie butów czy robinie jajecznicy. Po prostu te informacje przechowywała inna część mózgu, do której ludzka świadomość zwykle nie ma dostępu. Nie jest to dobra wiadomość dla osób, które wyrobiły sobie złe nawyki jak podjadanie w nocy czy brak aktywności fizycznej. O tym, jak trudno jest zmienić nawyki, przekonał się każdy, kto w ogóle próbował. Do wyuczonych zachowań pcha nas jakaś niewidzialna ręka. Wszyscy znamy też pewnie chociaż jedną osobę, która w tej walce poległa. Powiedzmy kogoś, komu groził zawał serca, jeśli nie zmieni swoich nawyków żywieniowych. Wydawałoby się, że w obliczu takiego zagrożenia, upodobania żywieniowe chorego powinny zejść na dalszy plan. Tymczasem często wprowadzenie nawet małej modyfikacji okazuje się niemożliwe. Czy jesteśmy zatem bezradni wobec tej prymitywnej części naszego mózgu? Zdaniem naukowców - nie. Najtrudniejsze są tylko pierwsze dni i tygodnie, potem mózg zaczyna tworzyć nowe połączenia nerwowe i wymagać  na nas przestrzeganie nowych nawyków. Trzeba  tylko zacisnąć zęby i jakoś przetrwać okres przejściowy. 

Wydaje się, że niektórzy od początku mieli łatwiej. Nie dosyć, że już w dzieciństwie zdrowo się odżywiali  i uprawiali sport, to jeszcze dobrze się uczyli, nie marnowali czasu przed telewizorem i znajdowali czas na zajęcia pozalekcyjne. W dorosłym życiu poszło już z górki. Ta przewaga nie wynika jednak, jak przekonuje autor, z wrodzonych predyspozycji, a z przyzwyczajenia. Sumienność jest bowiem nawykiem i można się jej nauczyć. Spora część rozdziału o nawykach w organizacjach jest poświęcona właśnie uczeniu takich zachowań z punktu widzenia menadżera. Bo kultura korporacyjna znów nie jest niczym innym jak zbiorem nawyków, które mogą być skuteczne i wydajne albo toksyczne i szkodliwe. Dla mnie bardziej interesujące były jednak informacje o tym, jak same korporacje wykorzystują wiedzę o zwyczajach konsumentów. Wreszcie ktoś wyjaśnił mi, dlaczego warzywa i owoce w marketach leżą zwykle w pobliżu wejścia, choć umieszczanie takich produktów na dnie koszyka nie jest zbyt praktyczne. Po prostu konsument, który włożył już do koszyka coś zdrowego jest bardziej skłonny nagrodzić się za ten wysiłek chipsami lub batonikiem, a market robi, co może, żeby ułatwić mu zejście na złą drogę. To jednak nie wszystko, żyjemy w końcu w czasach spersonalizowanego marketingu, a do tego potrzeba dziesiątek informacji. Uświadomienie sobie, jak szczegółowe są te dane, jeży włos na głowie i wywołuje - przynajmniej u mnie - chęć przerzucenia się na zakupy wyłącznie z użyciem gotówki i to najdalej w warzywniaku. 

Ostatnia część książki jest po dwóch pierwszych nieco rozczarowująca, a sprowadzanie rewolucji społecznych do zmian nawyków wydaje się naciągane. Można to jednak potraktować jako nową, aczkolwiek tylko jedną z istniejących perspektyw. Trzeba też pamiętać, że Siła nawyku to książka napisana w typowo amerykańskim stylu, czyli bardziej popularnym, niż naukowym. Jeśli ktoś chciałby zgłębić temat z punktu widzenia medycyny lub psychologii, pewnie poczułby niedosyt, ale jako lektura na leniwe jesienne popołudnie ta książka sprawdzi się świetnie.

źródło: ksiegarnia.pwn.pl