tag:blogger.com,1999:blog-53443976183535414522024-03-14T09:15:07.565+01:00Zapiekanka kulturalnaUnknownnoreply@blogger.comBlogger201125tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-91624075734912250052018-11-09T01:55:00.001+01:002020-06-13T12:12:01.336+02:00Afrykańskie bogactwo językowe<div style="text-align: justify;">
Statystyczny Polak zapytany o języki afrykańskie zwykle nie jest w stanie wymienić żadnego. Wielokrotnie zdarzyło mi się nawet spotkać ze zdziwieniem, że tam w ogóle są jakieś języki. Być może wielu zakłada, że podobnie jak w Ameryce Południowej języki rodzime zostały niemal całkowicie wyparte przez języki przywiezione przez kolonizatorów. Nic bardziej mylnego, Afryka jest dziś jednym z najbogatszych pod względem językowym kontynentów (konkretnie drugim po Azji). Szacuje się, że obecnie w Afryce używa się około 3500 języków z czterech rodzin językowych. Rzecz dla Europejczyka niewyobrażalna. U nas jest ich o wiele miej i do tego niemal wszystkie pochodzą z jednej wielkiej indoeuropejskiej rodziny. Poza tym zwykle utożsamiamy język z państwem i narodem. Granice państwowe niemal pokrywają się u nas z językowymi (choć oczywiście języki mogą mieć też swoje lokalne odmiany i dialekty). Nic w tym dziwnego, nasze wspólnoty narodowe kształtowały się w końcu przez wieki, a język był ważnym elementem, który je spajał. W Afryce rzecz wyglądała nieco inaczej. Oczywiście w czasach przedkolonialnych również istniały państwa i inne podobne wspólnoty, problem jednak w tym, że kolonizatorzy nic sobie z tego nie robili. Podzielili kontynent między siebie według własnego uznania (do dziś niektóre granice wyglądają jak narysowane od linijki na mapie). I tak w obrębie jednego państwa znalazły się posługujące się różnymi językami grupy etniczne, które wcześniej nie miały ze sobą niczego wspólnego. Z kolei tereny zajmowane wcześniej przez jedną grupę etniczną trafiły do zupełnie innych państw. Tak to trwało przez wieki, a kiedy państwa afrykańskie formalnie uzyskały niepodległość, nikt już tego nie zmieniał. Efekty są takie, że dziś mamy niewiele krajów afrykańskich, w których większość obywateli potrafiłaby mówić w jednym języku. W wielu używa się natomiast kilkunastu, kilkudziesięciu, a nawet kilkuset różnych języków.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Językoznawcy oczywiście się cieszą, bo jest co badać. W praktyce oznacza to też jednak wiele problemów. Bo jak państwo ma dogadać się z obywatelem? W jakim języku ma funkcjonować administracja? W jakim języku uczyć w szkole? Który język uznać za urzędowy? Nie ma tu idealnego rozwiązania. Jedynym krajem afrykańskim, który ma jako urzędowy tylko język rodzimy, jest Etiopia (język amharski). Sytuacja tego państwa znacznie różni się jednak od innych, jego początki sięgają w końcu kilku wieków przed naszą erą, Etiopczycy od setek lat mają też swój własny alfabet (a w zasadzie sylabariusz). Ponadto Etiopii udało się zachować ciągłość państwową w okresie kolonializmu.Dość łatwo jest też na północy kontynentu, gdzie wraz z islamem dotarł język arabski. Poza tym jest jeszcze kilka afrykańskich krajów, w których istnieje jakiś ogólnonarodowy język. Do takich nielicznych wyjątków należą: Somalia (90% ludności mówi w języku somali), Botswana (język tswana jest językiem ojczystym 90% obywateli), Burundi (98% mieszkańców posługuje się kirundi), Lesoto (95% obywateli używa języka sesotho), Suazi (niemal cała ludność tego niewielkiego kraju mówi w języku suazi) czy wreszcie Ruanda (90% Ruandyjczyków mówi w kinjaruanda). Te kraje zdecydowały się na dwa języki urzędowe, jeden rodzimy i jeden europejski (z wyjątkiem Somalii, gdzie drugim językiem urzędowym jest arabski). Państwa, które takich dużych lokalnych języków nie mają, ustanowiły jako urzędowe języki byłych kolonii. Ale uwaga, nie oznacza to, że wszyscy obywatele w tych językach mówią! Statystycznie znajomość angielskiego w państwach afrykańskich, w których jest on językiem urzędowym, jest często mniejsza niż... w Polsce. Warto o tym pamiętać, kiedy jedzie się na wakacje. Poniżej krótkie zestawienie, jak wygląda sytuacja z językami urzędowymi w Afryce.</div>
<br />
<b>Państwa, które jako urzędowy mają tylko język rodzimy:</b> Etiopia (amharski).<br />
<b>Państwa, które jako urzędowy mają tylko język arabski:</b> Egipt, Libia, Mauretania, Maroko, Sudan, Tunezja.<br />
<b>Państwa, które jako urzędowy mają język arabski i jakiś język rodzimy:</b> Algieria (języki berberskie), Erytrea (tigrinia, trzecim językiem urzędowym jest tu angielski), Somalia (somali).<br />
<b>Państwa, które jako urzędowy mają język arabski i jakiś język europejski:</b> Czad (francuski), Dżibuti (francuski), Erytrea (angielski).<br />
<b>Państwa, które jako urzędowy mają tylko jakiś język europejski:</b> Angola (portugalski), Benin (francuski), Burkina Faso (francuski), Demokratyczna Republika Konga (francuski), Gwinea Równikowa (hiszpański i francuski), Gabon (francuski), Gambia (angielski), Ghana (angielski), Gwinea (francuski), Gwinea Bissau (portugalski), Kamerun (angielski i francuski), Kongo (francuski), Liberia (angielski), Mali (francuski), Mauritius (angielski i francuski), Mozambik (portugalski), Namibia (angielski), Niger (francuski), Nigeria (angielski), Senegal (francuski), Sierra Leone (angielski), Togo (francuski), Uganda (angielski), Wybrzeże Kości Słoniowej (francuski), Zambia (angielski), Zimbabwe (angielski).<br />
<b>Państwa, które jako urzędowy mają język europejski i jakiś język rodzimy: </b>Botswana (angielski i tswana), Burundi (francuski i kirundi), Erytrea (angielski, arabski i tigrinia), Kenia (angielski i suahili), Lesotho (angielski i sesotho), Madagaskar (francuski i malgaski), Malawi (angielski i njandża), Ruanda (angielski, francuski, kinjaruanda), Republika Południowej Afryki (angielski, afrikaans, zulu, xhosa, ndebele, sesotho, tsonga, tswana, suazi, pedi, venda), Republika Środkowoafrykańska (francuski i sango), Suazi (angielski i suazi), Tanzania (angielski i suahili).<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Uff, przebrnęliśmy przez to, jak jest oficjalnie. Czas przejść do czegoś bardziej interesującego, czyli faktycznej sytuacji językowej na kontynencie. Jak już wspomniałam, w Afryce funkcjonują języki z czterech rodzin językowych. Pokrótce je omówię razem z przykładami tych najbardziej znanych. Postaram się też do każdego języka podlinkować jakiś filmik z jego użyciem na YouTube, żebyście mogli posłuchać, jak to brzmi.</div>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-_OsUZLBMIAA/W-SBD5vtsyI/AAAAAAAAE2k/yqHStqcDHx4wRAZehUKc23zKmdRE6EIfQCLcBGAs/s1600/African-language-map2%2B%25281%2529.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="922" data-original-width="855" height="640" src="https://4.bp.blogspot.com/-_OsUZLBMIAA/W-SBD5vtsyI/AAAAAAAAE2k/yqHStqcDHx4wRAZehUKc23zKmdRE6EIfQCLcBGAs/s640/African-language-map2%2B%25281%2529.png" width="592" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: www.nationsonline.org</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<h3>
Języki afroazjatyckie</h3>
<div>
<br /></div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Jak sama nazwa wskazuje, języków z tej grupy używa się w Afryce i Azji, a konkretnie na północy Afryki i na Bliskim Wschodzie. Na mapce zaznaczono je na niebiesko.Języki z tej rodziny mają kilka wyróżniających je cech. Pierwszą jest charakterystyczna morfologia. Podstawą są tu rdzenie słów składające się z trzech spółgłosek, do których dopiero dodaje się samogłoski oraz różne przyrostki i przedrostki, tworząc w ten sposób ich formy pochodne. W językach tych w ogóle dużo jest spółgłosek, które mają wyraźną przewagę nad samogłoskami. Spółgłoski często wymawia się też z dodatkową artykulacją, na przykład przydechowo lub gardłowo. Wszystko to daje charakterystyczne, dość twarde i właśnie gardłowe brzmienie. Bardzo często orzeczenie występuje tu przed podmiotem (czyli odwrotnie niż u nas). Wyróżniamy też zwykle tylko dwa rodzaje gramatyczne (bez nijakiego). </div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Najbardziej znaną grupą z tej rodziny są języki semickie, do których należą między innymi <a href="https://www.youtube.com/watch?v=ityVW2gR0Rs" target="_blank">arabski</a> i hebrajski. Ten ostatni oczywiście w Afryce nie występuje, ale arabski dotarł na północ kontynentu wiele wieków temu wraz z islamem i już tam pozostał.Powstały nawet jego lokalne dialekty. Do grupy semickiej zaliczamy też urzędowy języki Etiopii, czyli <a href="https://www.youtube.com/watch?v=uE4wsD9qoeU" target="_blank">amharski</a>, który ma jedną z najdłuższych tradycji piśmienniczych na kontynencie. Do jego zapisywania służy specjalny sylabariusz. Amharski jest współczesną wersją starożytnego języka gyyz, którego do dziś używa się w celach liturgicznych w chrześcijańskim Etiopskim Kościele Ortodoksyjnym. Do grupy semickiej należy też <a href="https://www.youtube.com/watch?v=aQG4bQwaZww" target="_blank">tigrinia</a>, czyli język urzędowy Erytrei. Warto wspomnieć, że języki semickie, podobnie jak polski, są fleksyjne. </div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-2koJMeZBxZw/W-SIGHBLIcI/AAAAAAAAE2w/04B_6rSm2v40ptrPpUx56La6476nqq6ZACLcBGAs/s1600/pobrane.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://2.bp.blogspot.com/-2koJMeZBxZw/W-SIGHBLIcI/AAAAAAAAE2w/04B_6rSm2v40ptrPpUx56La6476nqq6ZACLcBGAs/s320/pobrane.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">A tak się pisze Coca-Cola po amharsku.</td></tr>
</tbody></table>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Do rodziny afroazjatyckiej należą wymarłe języki koptyjski i staroegipski (mówiona wersja tego, co zapisywano hieroglifami), jak również języki berberskie używanie w północno-zachodniej Afryce. Te ostatnie mogą wam się kojarzyć z wędrownymi ludami zamieszkującymi Saharę. I słusznie. Są wśród nich choćby Tuaregowie, którzy posługują się językiem <a href="https://www.youtube.com/watch?v=eMGMtsdbQWY" target="_blank">tamaszek</a> i zapisują go swoim własnym alfabetem tifinagh. Kolejną dużą grupą w tej rodzinie są języki kuszyckie. Wśród nich na uwagę zasługuje wspomniany już język urzędowy Somalii, czyli <a href="https://www.youtube.com/watch?v=eH4JU-Q6nPA" target="_blank">somali</a>, a także język <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Y00zoDioJhI" target="_blank">oromo</a> używany w północno-wschodniej Afryce, głównie w Etiopii. Aż do upadku Cesarstwa Etiopskiego w 1974 roku mówienie w oromo w szkołach i mediach było zakazane. Dziś Oromowie cieszą się dużo większą swobodą, ale nadal jedynym oficjalnym językiem tego kraju pozostaje amharski. </div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Ostatnią z grup w tej rodzinie są języki czadyjskie, które wyróżniają się występowaniem tonów. Największym z nich jest niewątpliwe język <a href="https://www.youtube.com/watch?v=AuukYNWn2Yk" target="_blank">hausa</a> używany w północnej części Nigerii i w Nigrze. Hausa tradycyjnie zapisywało się alfabetem arabskim (nazywanym tam <i>adżami</i>) i w sferze religijnej ciągle tak jest. W XX wieku rozpowszechnił się jednak zapis alfabetem łacińskim, który Hausańczycy nazywają <i>boko</i> (od angielskiego <i>book</i>). Stąd też bierze swą nazwę organizacja terrorystyczna Boko Haram (dosł. zakazany alfabet), która dąży do wyrugowania wszelkich wpływów zachodniej kultury, także zachodniej edukacji, z północnej Nigerii. </div>
</div>
<div>
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-WJ-SznlrEWc/W-SOleILq7I/AAAAAAAAE28/kd1jYZ2OcaUocyF2PPZ5m7mIq3Cp0a94gCLcBGAs/s1600/maxresdefault.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="720" data-original-width="1280" height="180" src="https://2.bp.blogspot.com/-WJ-SznlrEWc/W-SOleILq7I/AAAAAAAAE28/kd1jYZ2OcaUocyF2PPZ5m7mIq3Cp0a94gCLcBGAs/s320/maxresdefault.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tuaregowie.</td></tr>
</tbody></table>
<div>
<br /></div>
<h3 style="text-align: justify;">
Języki nigero-kongijskie</h3>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Czas teraz udać się na południe od Sahary. Tam, od Nigerii aż po Afrykę Południową, rozciąga się strefa języków z ogromnej rodziny nigero-kongijskiej. Naprawdę ogromnej. To nie tylko największa rodzina językowa w Afryce, lecz także na świecie, jeśli weźmie się pod uwagę liczbę języków. (Języków nigero-kongijskich jest prawie 1500). Pod względem liczby użytkowników ustępuje jednak miejsca rodzinom indoeuropejskiej i chińsko-tybetańskiej. To też niewątpliwie z punktu widzenia Europejczyka i szeroko pojętej popkultury najbardziej afrykańska rodzina językowa. Jeśli w jakimś hollywoodzkim filmie rzecz dzieje się na tle sawanny w otoczeniu żyraf i zebr, bohaterowie najpewniej przemówią w jakimś języku z rodziny nigero-kongijskiej. Najprawdopodobniej będzie to też język z grupy bantu. I tak w <i>Czarnej panterze </i>mówią w xhosa, piosenka otwierająca pierwszą część <i>Króla lwa</i> jest w zulu, a słynne <i>hakuna matata</i> pada w suahili. </div>
</div>
<div>
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-Z4v6WUJ5STQ/W-TFVm3RGzI/AAAAAAAAE3I/bZmEjTEdPjQ8T9zT24rMm0bORP6tT7_ngCLcBGAs/s1600/pobrane%2B%25281%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="296" data-original-width="474" height="199" src="https://1.bp.blogspot.com/-Z4v6WUJ5STQ/W-TFVm3RGzI/AAAAAAAAE3I/bZmEjTEdPjQ8T9zT24rMm0bORP6tT7_ngCLcBGAs/s320/pobrane%2B%25281%2529.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Typowy sielski obrazek sawanny, któremu często towarzyszy śpiew w którymś z języków bantu.</td></tr>
</tbody></table>
<div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Języki nigero-kongijskie mają pewne wyróżniające je cechy. Używa się w nich zwykle wielu samogłosek, a sylaby są otwarte. Długość samogłosek bywa znacząca, występuje też zjawisko harmonii samogłoskowej. Bardzo charakterystyczne jest również częste użycie spółgłosek nosowych, które łączą się z innymi spółgłoskami, tworząc takie nietypowe dźwięki, jak <i>mb</i>,<i>mp</i>, <i>nd</i> i <i>nt</i>. Część języków z tej rodziny ma tony. Wszystko to czyni języki nigero-kongijskie miękkimi i śpiewnymi.Jeśli chodzi o morfologię, to są to języki aglutynacyjne. Aglutynacja jest rozwiązaniem podobnym do fleksji, ale nieco prostszym. Jeden przyrostek lub przedrostek ma tu bowiem tylko jedno znaczenie (na przykład informuje o czasie przeszłym), podczas gdy nasze końcówki fleksyjne są wielofunkcyjne.Składnia jest za to taka jak u nas, czyli najpierw podmiot, potem orzeczenie. Nie musimy się też uczyć żadnych nowych alfabetów, języki te zapisuje się bowiem alfabetem łacińskim.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Największą i najbardziej znaną grupą w tej rodzinie są właśnie języki bantu. Na mapie zaznaczono je na pomarańczowo. Języki bantu są do siebie podobne mniej więcej tak, jak polski podobny jest do czeskiego i słowackiego, z tą jednak różnicą, że jest ich ponad 400. Wszystkie dzielą też system <a href="http://suahilionline.blogspot.com/2014/09/o-co-chodzi-z-tymi-klasami-o-odmianie.html" target="_blank">klas rzeczownikowych</a>. W językach bantu nie ma typowego rodzaju gramatycznego (żeńskiego, męskiego i nijakiego), rzeczowniki przynależą za to do klas według nico innych kryteriów. Do innej klasy należą rzeczowniki oznaczające ludzi, do innej zwierzęta, do innej rośliny, a jeszcze do innej zjawiska abstrakcyjne. I właśnie według tej przynależności, a nie żeńskości czy męskości, należy uzgodnić z nimi inne elementy w zdaniu.</div>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-41Ed3GfHcQM/W-TF6vEjEuI/AAAAAAAAE3Q/O-rioNyNoGkeDwPpGqWUEUBXJ02ebfzhwCLcBGAs/s1600/pobrane%2B%25282%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="400" data-original-width="263" height="320" src="https://3.bp.blogspot.com/-41Ed3GfHcQM/W-TF6vEjEuI/AAAAAAAAE3Q/O-rioNyNoGkeDwPpGqWUEUBXJ02ebfzhwCLcBGAs/s320/pobrane%2B%25282%2529.jpg" width="210" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">"Mały książę" w suahili.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Najbardziej znanym językiem z tej grupy jest niewątpliwie <a href="https://www.youtube.com/watch?v=5ya2ip1-mfc" target="_blank">suahili</a>, z którego mamy nawet jedno zapożyczenie w języku polskim (mowa o słowie <i>safari</i>).Historycznie język ten był związany z miastami kupieckimi na wschodnim wybrzeżu Afryki, z czasem jednak zyskał na znaczeniu jako język ponadregionalny i dziś można się w nim dogadać niemal w całej Afryce Wschodniej. Pełni też funkcję urzędowego w Kenii i Tanzanii. Jako językiem ojczystym posługuje się nim zaledwie 5 milionów ludzi, ale dla kolejnych 50 lub nawet 100 milionów jest językiem drugim. Kolejnym ważnym językiem bantuskim jest <a href="https://www.youtube.com/watch?v=MwvnC1XkMyc" target="_blank">zulu</a>. Dziś wielu kojarzy go głównie z walecznym imperium Zulusów i królem Czaką. Ciągle jest jednak używany na południu Afryki, głównie w RPA. Tam też funkcjonuje język <a href="https://www.youtube.com/watch?v=2afSbqlp5HU" target="_blank">xhosa</a>, który na tle innych języków nigero-kongijskich wyróżnia się mlaskami. Językoznawcy przypuszczają, że zapożyczył je z języków khoisan. Językami bantu są też: <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Bhs8lVZ1ZEI" target="_blank">tswana</a> (język urzędowy Botswany), <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Y4ZmIsWUcWU" target="_blank">kirundi</a> (język urzędowy Burundi), <a href="https://www.youtube.com/watch?v=hcCqVc6bmzU" target="_blank">sesotho</a> (język urzędowy Lesotho), <a href="https://www.youtube.com/watch?v=itdws12cCXk" target="_blank">njandża</a> (język urzędowy Malawi), <a href="https://www.youtube.com/watch?v=wnv0umFfgT0" target="_blank">kinjaruanda</a> (język urzędowy Ruandy), <a href="https://www.youtube.com/watch?v=-fuHwrECETE" target="_blank">suazi</a> (język urzędowy Suazi) oraz <a href="https://www.youtube.com/watch?v=hUp07Rd_zGs" target="_blank">ndebele</a>, <a href="https://www.youtube.com/watch?v=VgASk9IxkAg" target="_blank">tsonga</a> i <a href="https://www.youtube.com/watch?v=CkLL2YW0U0w" target="_blank">venda</a> (inne języki urzędowe RPA). Warto tu też wspomnieć o używanych w obu Kongach językach <a href="https://www.youtube.com/watch?v=NcEffif3TlQ" target="_blank">kikongo</a> i <a href="https://www.youtube.com/watch?v=5Uz7Og7dD50" target="_blank">lingala</a> oraz o języku <a href="https://www.youtube.com/watch?v=MI-i7fpkY6g" target="_blank">bemba</a>, którym mówi się w Zambii. Ważnym językiem bantuskim jest też niewątpliwie <a href="https://www.youtube.com/watch?v=1l8g-Cf-kZc" target="_blank">kikuju</a>, którym posługuje się znaczna część mieszkańców Kenii.W tym języku tworzy też jeden z bardziej znanych afrykańskich pisarzy Ngũgĩ wa Thiong'o, choć niewątpliwie jego książki odnosiły większe sukcesy w czasach, kiedy jeszcze pisał po angielsku (wtedy też tłumaczono je na polski).</div>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-R3rCWNMxqLg/W-TLuTT5PWI/AAAAAAAAE3c/-XuZO7_ryeAliDF8acDSjyN-G9OHrnpeQCLcBGAs/s1600/pobrane%2B%25283%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="428" data-original-width="800" height="171" src="https://2.bp.blogspot.com/-R3rCWNMxqLg/W-TLuTT5PWI/AAAAAAAAE3c/-XuZO7_ryeAliDF8acDSjyN-G9OHrnpeQCLcBGAs/s320/pobrane%2B%25283%2529.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zulusi.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Pozostałe języki z rodziny nigero-kongijskiej (nie z grupy bantu) zostały oznaczone na mapie na czerwono. Należy do nich między innymi songo (język urzędowy Republiki Środkowoafrykańskiej), który obecnie wielu językoznawców uznaje już jednak za język kreolski ze względu na dużo elementów zapożyczonych z francuskiego. Warto też wspomnieć o używanym głównie w Senegalu języku <a href="https://www.youtube.com/watch?v=YB3RBQLfQHw" target="_blank">wolof</a>.Niewątpliwie jednak największymi i najważniejszymi językami nigero-kongijskimi Afryki Zachodniej są używanie głównie na południu Nigerii <a href="https://www.youtube.com/watch?v=Raj4pYHDQeg" target="_blank">igbo</a> i <a href="https://www.youtube.com/watch?v=3Ne5TDM1nys" target="_blank">joruba</a>.Lud Igbo wydał wielu znanych pisarzy, do których zaliczają się choćby Chinua Achebe czy popularna w ostatnich latach Chimamanda Ngozi Adichie. Jorubowie mogą się za to pochwalić laureatem literackiej Nagrody Nobla. Wole Soyinka otrzymał to wyróżnienie w 1986 roku. Ostatnim z istotnych języków nigero-kongijskich jest <a href="https://www.youtube.com/watch?v=7J6ycDEeOjY" target="_blank">fulani</a>. Posługiwał się nim lud pasterski wędrujący po całej Afryce Zachodniej, który obecnie stanowi większość w Gwinei i Gambii.</div>
<br />
<h3>
Języki nilosaharyjskie</h3>
<div>
<br /></div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Jak sama nazwa wskazuje, języki z tej rodziny są używane w dorzeczu Nilu i na Saharze, obecnie głównie na terytorium Czadu i Sudanu. Na mapie zaznaczono je na żółto. Są na tyle zróżnicowane, że niektórzy językoznawcy kwestionują istnienie tej rodziny. To trochę taki worek, do którego wrzucono wszystko, co nie pasowało do rodzin afroazjatyckiej i nigero-kongijskiej. Nie zajdziemy tu naprawdę dużych i ponadregionalnych języków, ale o niektórych mogliście słyszeć. Do tej grupy należy chociażby język <a href="https://www.youtube.com/watch?v=RypAcgYgONs" target="_blank">masajski</a>.Masajów ogólnie nie jest dużo, ale popkultura i turyści ich lubią. Przedstawicielem tej rodziny jest także <a href="https://www.youtube.com/watch?v=IxLQmkgm6p0" target="_blank">luo</a>, język przodków byłego prezydenta Obamy.</div>
</div>
<div>
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-2JZRdymxg7s/W-TPcL4Cr0I/AAAAAAAAE3o/MAzOiyB1UssXA1a_qpP0hkREln_kzNcsACLcBGAs/s1600/pobrane%2B%25284%2529.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="552" data-original-width="772" height="228" src="https://3.bp.blogspot.com/-2JZRdymxg7s/W-TPcL4Cr0I/AAAAAAAAE3o/MAzOiyB1UssXA1a_qpP0hkREln_kzNcsACLcBGAs/s320/pobrane%2B%25284%2529.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Masajowie.</td></tr>
</tbody></table>
<h3>
Języki khoisan</h3>
<div>
<div style="text-align: justify;">
To mała rodzina języków z południowo-zachodniej Afryki. Na mapie oznaczono ją na zielono. Do rodziny khoisan należy nieco ponad 100 języków, z których większość ma niewielu użytkowników, a część zagrożona jest wymarciem. Największy jest język Hotentotów, czyli nama. Posługuje się nim zaledwie 250 tys. ludzi. Tę rodzinę uwielbiają jednak językoznawcy. Występują tu bowiem jedne z najbardziej nietypowych dla ludzkiej mowy dźwięków, a mianowicie <a href="https://www.youtube.com/watch?v=W6WO5XabD-s" target="_blank">mlaski</a>. </div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Na kontynencie afrykańskim duże znaczenie mają jeszcze dwa rodzime języki, które jednak nie należą do żadnej z opisanych powyżej rodzin językowych. Mowa o afrikaans i malgaskim. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=XDwiCOmWWp4" target="_blank">Afrikaans</a> jest językiem indoeuropejskim, który przybył do RPA wraz z holenderskimi osadnikami. Jest więc blisko spokrewniony z niderlandzkim i innymi językami germańskimi, przez kilka wieków rozwijał się jednak w izolacji, dzięki czemu wykształcić pewne nietypowe dla tej grupy cechy. W afrikaans używa się chociażby dobrze nam znanego podwójnego zaprzeczenia, którego nie znajdziemy w żadnym języku germańskim. Afrikaans jest dziś językiem Burów, a więc białych mieszkańców RPA, siłą rzeczy kojarzy się więc z podziałami rasowymi. Jeszcze bardziej nietypowym przypadkiem jest język <a href="https://www.youtube.com/watch?v=H8t_snz8B5A" target="_blank">malgaski</a>, który należy do rodziny austronezyjskiej.Jego najbliższych krewnych znajdziemy więc w południowo-wschodniej Azji i na wyspach Oceanii. Nie wiadomo, kiedy Malgaszowie przybyli na Madagaskar i dlaczego się tu osiedlili.Do dziś odróżniają się jednak od pozostałych mieszkańców Afryki zarówno wyglądem, jak i językiem. </div>
</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/_w9a_YQmXDE/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/_w9a_YQmXDE?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div>
<br /></div>
<div>
PS Jeśli chcielibyście spróbować pouczyć się języka afrykańskiego, polecam mój blog o <a href="http://suahilionline.blogspot.com/" target="_blank">suahili</a>.<br />
<br />
<b>Bibliografia</b><br />
1. Austin K.P., <i>1000 języków</i>, Wydawnictwo Bosz, Olszanica 2009.<br />
2. Piłaszewicz S.,Rzewuski E., <i>Wstęp do afrykanistyki</i>, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2005.</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-78734569709658225972017-07-04T20:04:00.003+02:002020-06-24T20:37:30.299+02:00Jak nie umrzeć za wcześnie i w głupi sposób<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jakiś czas temu z powodów służbowych musiałam sprawdzić statystyki umieralności w Polsce. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Niby wszyscy słyszeliśmy o epidemii chorób cywilizacyjnych, ale jakoś do tej pory nie zdawałam sobie sprawy ze skali problemu. Obecnie większość Polaków umiera na choroby, które sami u siebie wywołali, bo choroby cywilizacyjne to właśnie te, które rozwijają się na sutek nieodpowiedniej diety i niezdrowego stylu życia. Skoro więc o tym wiemy, czemu wciąż popełniamy zbiorowe samobójstwo? Winny jest brak edukacji, lenistwo czy może jakieś czynniki kulturowe, które każą nam trzymać się niezdrowych zwyczajów tylko dlatego, że to zwyczaje? Jeśli tylko to pierwsze, bardzo pomocna może okazać się książka doktora Michaela Gregera <i>Jak nie umrzeć przedwcześnie</i>. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Książka jest wyczerpującym i napisanym prostym językiem podsumowaniem stanu badań nad chorobami zabijającymi dziś większość mieszkańców krajów zachodnich. Publikacja powstała w warunkach amerykańskich, ale naprawdę niewiele nam do tych standardów brakuje. Obecnie ponad 46% Polaków umiera na choroby układu krążenia. Prawie połowa! Dziś wiemy już, że takie choroby jak choroba wieńcowa są niemal całkowicie odwracalne, ale jeszcze pół wieku temu uważano je za wyrok. We wstępie do książki autor przytacza historię swojej babki, która usłyszała taki wyrok śmierci w wieku sześćdziesięciu pięciu lat. Jej choroba wieńcowa była już tak zaawansowana, że poruszała się na wózku. Rodzina dowiedziała się jednak o eksperymentalnym programie leczenia doktora Pritikina i wysłała babcię na leczenie do jego kliniki. Po kilku miesiącach kobieta wyszła stamtąd na własnych nogach i dożyła dziewięćdziesięciu sześciu lat. Na czym polegała ta cudowna metoda? Na diecie złożonej z warzyw i owoców oraz codziennym ruchu. Obecnie naukowcy wiedzą już, że choroba wieńcowa jest odwracalna w większości przypadków. Wcale nie musimy z jej powodu dostawać zawałów i udarów. A mimo to wciąż prawie połowa Polaków umiera na serce. Doktor Greger nie wchodzi w rozważania, dlaczego tak się dzieje, po prostu przytacza fakty. Gdybym jednak miała zgadywać, pewnie postawiłabym na połączenie szumu informacyjnego z uwarunkowaniami kulturowymi (na naszym podwórku w postaci świętości schabowego). Niby wszyscy wiemy, że wysoki cholesterol prowadzi do chorób serca i że jedynym źródłem cholesterolu w diecie są pokarmy pochodzenia zwierzęcego. Najprościej byłoby je po prostu odstawić. Ludzka wątroba produkuje co prawda trochę potrzebnego nam cholesterolu, ale nie w takich ilościach, żeby nas zabić. Nadmiar pochodzi z wątrób innych zwierząt i trafia do naszych organizmów na talerzu. Ale spróbujcie przekonać do tego moją mamę! <span style="background-color: white; color: #222222; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">„</span>Ale przecież wszyscy tak jedzą". <span style="background-color: white; color: #222222; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">„</span>To co ja mam niby jeść?" Na to nakłada się jeszcze szum informacyjny. Nasze wykształcenie w większości nie pozwala nam na odróżnienie wiarygodnych naukowych informacji od plotek i pogłosek, a w internecie nie brakuje różnych znachorów, którzy na problemy z cholesterolem zalecają jedzenie... większych ilości cholesterolu. Nie wspominam już nawet o rożnych krążących gusłach, które nigdy nawet nie leżały w okolicach nauki, jak na przykład dość powszechne wśród niektórych mężczyzn przekonanie, jakoby mężczyzna musiał jeść mięso, bo inaczej zapewne zanikną mu genitalia (co jest w sumie zabawne, bo akurat problemy z krążeniem najszybciej odbijają się właśnie na tej części ciała). W efekcie lwia część pacjentów, zamiast przejść na dietę, wybiera przyjmowanie statyn, które są mało skuteczne, a do tego mają wiele nieprzyjemnych działań ubocznych. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zabójcą numer dwa Polaków są nowotwory i to wcale nie jakieś tam rzadkie, a te najbardziej powszechne: rak płuc, piersi, prostaty i jelita grubego. Razem z innymi nowotworami odpowiadają za jedną czwartą zgonów w Polsce. Razem z chorobami serca to już ponad 70% wszystkich zgonów. Te powszechne nowotwory są już dość dobrze przebadane, a ich związek z dietą i stylem życia znany nauce. Wszak w Trzecim Świecie prawie nikt na nie nie umiera. Wyobrażacie sobie, jakby nagle w Polsce zaczęło umierać o 70% mniej osób? Zakłady pogrzebowe masowo by plajtowały. Na ich szczęście statystyczny Polak wciąż robi wszystko, żeby nie zostawić grabarzy bez zajęcia. Tym czterem najpowszechniejszym typom nowotworów doktor Greger również poświęcił osobne rozdziały książki. Nie od dziś wiadomo, że palenie powoduje raka płuc (a tak naprawdę raka wszystkiego, bo dym papierosowy jest tak silnym oksydantem, że wpływa na nowotworowienie komórek w zasadzie w całym ciele, a nie tylko w płucach). Kiedy jednak kilka lat temu Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła, że czerwone i przetworzone mięso jest potencjalnie rakotwórcze, większość polskich mediów zareagowała na to milczeniem zapewne w obawie przed miłośnikami schabowego. A trzeba zaznaczyć, że Światowa Organizacja Zdrowia jest jednak dość kostyczną instytucją i wciąga do swoich zaleceń jedynie dobrze ugruntowane w nauce odkrycia. Ja słyszałam już o tym dawno temu, ale doktorowi Gregerowi i tak udało się mnie zaskoczyć. Myślałam bowiem, że zagrożenie występuje tylko, gdy jemy mięso. Okazuje się jednak, że substancje powstające na skutek ścinania się białka podczas smażenia i grillowania są na tyle toksyczne, że mogą nam zaszkodzić, nawet kiedy tylko je wdychamy. Badania wykazały, że ludzie mieszkający nad restauracjami dużo częściej zapadają w związku z tym na raka płuc. Już nigdy nie będę miała oporów, żeby zwrócić uwagę grillującemu przed oknem sąsiadowi. Rok jelita grubego jest już w książkach o odżywianiu niemal symbolem Ameryki. W tej konkurencji wcale nie jesteśmy już tak bardzo w tyle, nowotwór ten jest trzecim najczęściej występującym nowotworem u mężczyzn i drugim u kobiet w Polsce. Bezpośrednią przyczyną tej choroby jest dieta obfitująca w tłuste, ciężkostrawne i przetworzone pokarmy, których trawienie zbyt obciąża właśnie jelito grube. Z najpowszechniejszych nowotworów pozostają jeszcze rak piersi i prostaty. Wokół tego pierwszego zrobiło się głośno kilka lat temu, kiedy to Angelina Jolie usunęła sobie profilaktycznie obie piersi, ponieważ jest nosicielką genu sprzyjającego tej chorobie. Dziś test na obecność genu BRCA można sobie zrobić za kilkaset złotych. W całej tej dyskusji o genetyce pominięto jednak ważną informację, że taki gen wcale nie musi zostać aktywowany. Do tego potrzeba odpowiednich warunków i odpowiednio grubego portfela, bo znów w krajach Trzeciego Świata ta choroba niemal nie występuje. Za najsilniejszą broń przeciwko rakowi piersi uważa się dziś umiarkowanie w jedzeniu i picu (naprawdę, alkohol zwiększa ryzyko tej choroby), duży udział zieleniny i błonnika w diecie oraz ruch. Podobnie rzecz ma się z rakiem prostaty. Coraz więcej mówi się też związkach tej choroby z wysokim spożyciem mleka krowiego, a konkretnie z zawartym w nim insulinopodobnym czynnikiem wzrostu. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
O jakich jeszcze chorobach pisze doktor Greger? Pozostałe rozdziały są poświęcone chorobom mózgu, infekcjom, cukrzycy, nadciśnieniu, chorobom wątroby i nerek, depresji oraz chorobie Parkinsona. Dla mnie szczególnie interesujący był rozdział poświęcony śmierci z powodów jatrogennych, czyli na skutek powikłań po leczeniu albo w efekcie niepożądanych działań leków. Na pewno na długo pozostanie mi w pamięci wiadomość, że zdarzają się przypadki zapalenia się gazów i wybuchu jelita w czasie kolonoskopii. Okazuje się, że nawet do profilaktyki trzeba podchodzić z umiarem. Przeczytałam już w życiu kilka książek o zdrowiu i odżywianiu, ale muszę przyznać, że <i>Jak nie umrzeć przedwcześnie</i> jest chyba najrzetelniej przygotowaną i uporządkowaną z nich. Autor dawkuje informacje w odpowiednich ilościach, a dociekliwym pozostawia <span style="background-color: white; color: #222222; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">–</span>bagatela <span style="background-color: white; color: #222222; font-family: sans-serif; font-size: 14px;">–</span> dwieście stron przypisów do badań klinicznych. Doktor Greger nie kończy jednak swojej opowieści na chorobach. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
No bo czym jest właściwie ta zdrowa dieta, o której ciągle tyle słyszymy? Z mediów i internetu docierają do nas szczątkowe i czasem sprzeczne informacje. W drugiej części książki autor stara się je uporządkować i podać tak, żebyśmy już więcej się w tym nie pogubili. Poszczególne grupy produktów oznacza według modelu sygnalizacji świetlnej. Zielone światło daje wszystkim nieprzetworzonym produktom roślinnym, które możemy jeść w dowolnych ilościach. Po produkty spod żółtego światła możemy sięgać czasem (w tej kategorii znalazły się przetworzone produkty roślinne i nieprzetworzone zwierzęce), bo lepiej zjeść porcję warzyw polanych niezbyt zdrowym sosem niż nie zjeść ich wcale. Natomiast od produktów spod znaku czerwonego światła powinniśmy się trzymać z daleka. W tej grupie znalazły się wysoko przetworzone produkty roślinne i przetworzone produkty zwierzęce. Cenny dla czytelnika może się też okazać codzienny tuzin, czyli lista produktów tak zdrowych, że warto je jeść codziennie. Znalazły się na niej rośliny strączkowe, owoce jagodowe i inne owoce, warzywa kapustowate, zielenina, inne warzywa, siemię lniane, orzechy, przyprawy, produkty pełnoziarniste, napoje (najlepiej woda) i... aktywność fizyczna. Najbardziej w tej części książki spodobało mi się jednak uzmysłowienie czytelnikowi, jak zdrowe są warzywa. Niby wszyscy wiemy, że są, ale jakoś tak sobie tego nie wyobrażamy. Kiedy jednak ktoś mi mówi, że antyoksydanty zawarte w oregano są tak silne, że mogą chronić DNA komórki przed promieniowaniem radioaktywnym (przynajmniej w laboratorium), w głowie zapala mi się lampka. W naszych organizmach toczy się nieustanna walka między oksydantami, które powodują starzenie się komórek i uszkodzenia DNA (a w efekcie także nowotwory) z powstrzymującymi ten proces antyoksydantami. Jeśli zaprzęgniemy do tej walki tak potężne antyoksydanty jak choćby kurkuma, zioła czy jagody jesteśmy na wygranej pozycji. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Autor stara się też prostować dietetyczne mity, nawołując przy tym do zdrowego rozsądku. Wielu ludzi na przykład boi się jeść warzywa, ponieważ te zawierają pestycydy. Szkodliwość pestycydów nie jest jednak aż tak duża, jak korzyści płynące z jedzenia warzyw i owoców. Poza tym jedzenie produktów mięsnych naprawdę nie jest najlepszym sposobem na ich uniknięcie. Zwierzęta też przecież jedzą te warzywa, a pestycydy i metale ciężkie mają tę właściwość, że kumulują się w mięśniach. U zwierząt hodowlanych kumulują się tam miesiącami, czasem latami, a do tego dochodzą jeszcze inne szkodliwe substancje dodawane do pasz i później w procesie produkcji. Całkiem sporo pestycydów spływa też do mórz. Badania wykazały, że filet z łososia może ich zawierać nawet ponad dwadzieścia rodzajów. Długo można by jeszcze opowiadać, bo książka nie należy do najcieńszych. Niemniej chyba nie ma osoby, której bym jej nie poleciła. Przeczytanie <i>Jak nie umrzeć przedwcześnie</i> może naprawdę uratować życie, a na pewno pozwoli krytycznie spojrzeć na swoją dietę i zmusi do zadania sobie pytania: czy ja aby nie popełniam cichego samobójstwa? </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-Rka3l6CpAHw/WVvVS548oWI/AAAAAAAAEts/aExnGfFSHw4DORHexG8ztXZyNyCOEWnkgCLcBGAs/s1600/1599256083.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1051" height="400" src="https://2.bp.blogspot.com/-Rka3l6CpAHw/WVvVS548oWI/AAAAAAAAEts/aExnGfFSHw4DORHexG8ztXZyNyCOEWnkgCLcBGAs/s400/1599256083.jpg" width="262" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: www.czarnaowca.pl</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-30048560538997468222017-06-01T17:32:00.000+02:002017-06-01T17:33:24.628+02:00AfryKamera 2017<div style="text-align: justify;">
Maj był dla mnie bardzo intensywnym miesiącem, przez co cierpiałam na chroniczny brak czasu. Nie udało mi się niestety obejrzeć wszystkich filmów, na które miałam ochotę, podczas tegorocznej AfryKamery. Obejrzałam za to dwa bardzo podnoszące na duchu dokumenty. </div>
<br />
<h2>
Opowieść ugandyjska</h2>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-XFxMv93V_Lo/WTAzDHbAZhI/AAAAAAAAEr4/umpWKIHQWm02tsoQAJJcyckaO2mmyuHHwCLcB/s1600/MV5BM2YxZThlMmEtMzE4OC00MDIwLTk5OTgtZjdjZTFmYmM0NzgyXkEyXkFqcGdeQXVyNzYyMTE0NDc%2540._V1_SY1000_CR0%252C0%252C709%252C1000_AL_.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1000" data-original-width="709" height="320" src="https://4.bp.blogspot.com/-XFxMv93V_Lo/WTAzDHbAZhI/AAAAAAAAEr4/umpWKIHQWm02tsoQAJJcyckaO2mmyuHHwCLcB/s320/MV5BM2YxZThlMmEtMzE4OC00MDIwLTk5OTgtZjdjZTFmYmM0NzgyXkEyXkFqcGdeQXVyNzYyMTE0NDc%2540._V1_SY1000_CR0%252C0%252C709%252C1000_AL_.jpg" width="225" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jesteśmy w północnej Ugandzie, rejonie zamieszkałym głównie przez lud Aczolich, któremu kulturowo i językowo zdecydowanie bliżej jest do nilotyckich ludów z południowego Sudanu niż do mieszkańców południa kraju. Dodatkowo rejon ten zaledwie od około dziesięciu lat cieszy się względnym spokojem po trwającej dwadzieścia lat wojnie domowej. Północna Uganda została zdewastowana przez bojówki Armii Bożego Oporu Josepha Kony'ego, które słynęły między innymi z porywania dzieci. W efekcie prawie 2 miliony Aczolich zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów i chronienia się w rządowych obozach dla uchodźców, które też szybko stały się siedliskiem wszelkiej patologii. O takich obozach pisał w znakomitej książce <i><a href="http://zapiekankakulturalna.blogspot.com/2016/01/wojciech-jagielski-o-obozach-dla.html" target="_blank">Nocni wędrowcy</a></i> Wojciech Jagielski. Ten film nie jest jednak o wojnie, a o stopniowym powracaniu do normalności. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Film powstał pod auspicjami ONZ, przez co ma nieco propagandowy charakter i pokazuje różne agencje tej organizacji w zbyt cukierkowy sposób. Jeśli jednak wytniemy te fragmenty, obraz, który pozostanie, ciągle jest naprawdę optymistyczny. Widzimy ludzi, który zakładają gospodarstwa rolne, przetwórnie, szkoły i po prostu próbują wreszcie normalnie żyć. Poznajemy kolejnych bohaterów dnia codziennego takich jak Louis Lakor, który po odzyskaniu wolności (jako dziecko został porwany przez Armię Bożego Oporu) skończył szkołę zawodową, otworzył warsztat i teraz uczy inne dzieci ulicy zawodu spawacza. Poznajemy kobiety w grupy wsparcia, porwane jako małe dziewczynki i wykorzystywane jako niewolnice seksualne przez rebeliantów, które teraz marzą już tylko o tym, żeby posłać dzieci do szkoły, bo im nigdy nie było dane się uczyć.Wszyscy ci ludzie wykazuję się niezwykłą wolą przetrwania i zarażają optymizmem. Patrząc na nich, uświadamiamy sobie, że normalność jest prawdziwym darem losu. To pewnie dość banalna konkluzja, ale po obejrzeniu tego filmu trudno nie odnieść wrażenia, że zdecydowanie za często narzekamy na nasze nudne życia, podczas gdy ta nuda jest właśnie tym, o czym wielu może tylko pomarzyć. </div>
<div>
<br /></div>
<h2>
Kolwezi na fali </h2>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-OFiGAAoUAUc/WTAzISOeMxI/AAAAAAAAEr8/fd08Czkmc5QpULAj2CEm0_tR2lzj9A6UQCLcB/s1600/AfficheKolwezi_6b7835b1b46a208f8b6a90b076aa29b2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="414" data-original-width="300" height="320" src="https://3.bp.blogspot.com/-OFiGAAoUAUc/WTAzISOeMxI/AAAAAAAAEr8/fd08Czkmc5QpULAj2CEm0_tR2lzj9A6UQCLcB/s320/AfficheKolwezi_6b7835b1b46a208f8b6a90b076aa29b2.jpg" width="231" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W Demokratycznej Republice Konga skumulowały się chyba wszystkie nieszczęścia, jakie dotknęły kontynent afrykański. Od jednego z największych w dziejach ludzkości ludobójstw w czasach kolonialnych, kiedy Kongo było prywatną własnością belgijskiego króla Leopolda II, przez zamordowanie pierwszego wybranego w demokratycznych wyborach prezydenta i ustanowienia krwawej dyktatury wspieranej przez kraje zachodnie (w tym wypadku Belgię i Francję) aż do wieloletniej wojny domowej w czasach już nieco bliższych naszym, kiedy to okazało się, że do produkcji telefonów komórkowych i innych sprzętów elektronicznych potrzeba minerałów rzadkich, a Kongo ma największe ich złoża na świecie. Jeśli ktoś jest zainteresowany historią tego kraju odsyłam do mojej notki z 2014 roku <i><a href="http://zapiekankakulturalna.blogspot.com/2014/01/gdy-bogactwo-przynosi-biede-czyli.html" target="_blank">Gdy bogactwo przynosi biedę, czyli krótka historia Demokratycznej Republiki Konga</a>. </i>Szczerze polecam też książkę dziennikarza Tima Butchera <i>Rzeka krwi. Podróż do pękniętego serca Afryki</i>, o której pisałam <a href="http://zapiekankakulturalna.blogspot.com/2013/05/rzeka-krwi-podroz-do-peknietego-serca.html" target="_blank">tutaj</a>. Niedawno nakładem Wydawnictwa W.A.B. ukazała się obszerna publikacja Davida van Reybroucka <i>Kongo. Opowieść o zrujnowanym kraju</i>. Już stoi na mojej półce, ale jeszcze jej nie przeczytałam, więc nie jestem w stanie powiedzieć, czy jest godna polecenia. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ale wróćmy do filmu, który śledzi losy dziennikarzy pracujących w największej niezależnej stacji radiowej i telewizyjnej w Kolwezi, głównym mieście prowincji Katanga we wschodniej części kraju, która najbardziej ucierpiała na skutek wojny domowej. Jesteśmy więc w miejscu biednym i zacofanym, lata wojny oznaczają bowiem brak prądu, bieżącej wody i zamknięte szkoły. Kolwezi leży też wiele kilometrów od stolicy kraju, władze państwowe zwykle więc traktują ten region po macoszemu. No chyba, że któryś z dziennikarzy powie coś nieodpowiedniego, bo Demokratyczna Republika Konga zdecydowanie nie jest demokratyczna. Bohaterowie filmy na co dzień zmagają się z całym szeregiem trudności od nagłych przerw w dostawach prądu aż do cenzury. Kamera podąża kolejno za poszczególnymi dziennikarzami stacji RTMA. Ich praca często ma znamiona prowizorki, oprawa graficzna programów wygląda, jakby została wykonana w programie MS Paint, a główne studio to tylko pokój ze stołem pośrodku i z kolorową płachtą zakrywającą ścianę. Dziennikarzom nie można jednak odmówić poczucia misji, angażują się w lokalne sprawy całym sercem, czy chodzi o zwykły wypadek drogowy, czy o problemy górników pracujących przy wydobyciu radioaktywnych substancji bez odzieży ochronnej. Paradoksalnie przez moment poczułam nawet ukłucie zazdrości. Oczywiście nikomu nie życzę życia w kraju zniszczonym przez wojnę. Po prostu dziennikarze z Kolwezi wiedzą, po co wykonują swój zawód. Cały czas podkreślają, że służą lokalnej społeczności. U nas też sporo mówi się o misji, ale mam wrażenie, że już dawno zastąpiły ją słupki oglądalności i przychody z reklam, a dziennikarze zdecydowanie zbyt często traktują widzów z pobłażaniem i niepotrzebnie angażują się w polityczne przepychanki.Bohaterowie filmu nie są ideałami, nikt nie jest przecież nieomylny czy w pełni obiektywny, ale mają w sobie tak dużo chęci działania i pasji, że trudno ich za to nie podziwiać. </div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-46736150003634446592017-04-20T17:57:00.003+02:002017-04-20T18:02:36.690+02:00Z pamiętnika XIX-wiecznej guwernantki<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Chyba wyrosłam już z XIX-wiecznych powieści dla panien z dobrych domów. Gdybym sięgnęła po <i>Agnes Grey</i> kilkanaście lat temu, pewnie byłabym zachwycona. Dziś doczytałam książkę do końca tylko ze względu na piękną angielszczyznę autorki. Anne, najmniej znana z sióstr Brontë, korzystała podczas tworzenia fabuły z własnych przeżyć i wspomnień, przez co z miejsca zaczęłam jej współczuć. Nie żeby los XIX-wiecznej angielskiej guwernantki był tak straszny, uderzyło mnie po prostu, jak mały był ten świat. Jego klaustrofobiczność jest przytłaczająca.<br />
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Agnes spędziła większość życia z rodzicami i siostrą. I tylko z nimi. Za edukację dziewczynek odpowiadała matka pochodząca z arystokratycznej rodziny, ale wydziedziczona na skutek mezaliansu. Skromny wikt zapewniał ojciec, wiejski pastor. I choć dom opisywany jest jako oaza miłości i bezpieczeństwa, Agnes wiodła w nim niemal pustelniczy żywot. Kiedy dziewczyna dorosła, postanowiła wspomóc finansowo rodziców i podjęła się jedynego dostępnego dla niej zajęcia, czyli roli guwernantki dzieci z zamożnych domów. O ile jednak jej uczniom płci męskiej przekazywana przez Agnes wiedza mogła się jeszcze do czegoś przydać, starsi chłopcy byli w końcu zwykle wysyłani do szkół z internatem w celu dalszej edukacji, a w przyszłości mieli też zarządzać rodzinnym majątkiem, o tyle pannom była całkowicie zbędna. Dziewczęta uczyły się rachunków, geografii, rysunku, gry na instrumentach i języków obcych, żeby nigdy tych umiejętności nie użyć i nie opuszczać zbyt często rodzinnej posiadłości. Chociaż znajomość języków mogła się jeszcze przydać do czytania książek i zabijania nudy, i tak jedynym naprawdę istotnym wydarzeniem w życiu młodej damy było zamążpójście i urodzenie syna. Oczywiście dobrze sytuowane kobiety były w o niebo lepszej sytuacji od wieśniaczek, mieszkały w wygodnych domach i jadały do syta. Niemniej od ich stylu życia wieje takim marazmem, że umycie toalety wydaje się przy tym ekscytującą przygodą.<br />
</div>
<div style="text-align: justify;">
Ale wróćmy do Agnes. W pierwszym z domów bohaterka trafia na sztywnych i przekonanych o własnej wyższości rodziców z trójką rozpieszczonych, złośliwych dzieci o psychopatycznych zapędach, które doskonale zdają sobie sprawę, że guwernantka nie ma nad nimi żadnej władzy. Najgorszy jest chyba najstarszy z podopiecznych. Chłopiec lubi w wolnych chwilach wyrywać pisklętom skrzydełka i znęcać się na różnymi innymi małymi zwierzątkami. Rzecz niepokojąca nawet w czasach, w których polowanie uważano za najbardziej nobilitujący ze sportów. W drugim z domów jest tylko trochę lepiej. Tutaj podopiecznymi Agnes są nieco starsze, ale za to dość puste i nastawione materialistycznie do życia dziewczęta. Tym sposobem guwernantka wiedzie jeszcze bardziej pustelnicze życie niż w rodzinnym domu.<br />
</div>
<div style="text-align: justify;">
Obraz arystokracji jest w <i>Agnes Grey </i>aż nazbyt wyraziście negatywny. Autorka tworzy tu wyraźny, niemal czarno-biały podział. Po jednej stronie są zepsuci i zadufani w sobie bogacze, po drugiej biedni, ale uczciwi ludzie, czyli rodzina Agnes. Za ich pomocą Anne Brontë szkicuje obraz idealnego społeczeństwa złożonego z ciężko pracujących, religijnych i hołdujących jedynie przymiotom ducha ludzi. W pewnym sensie można tę książkę traktować jako wezwanie do odnowy moralnej, bo raczej nie jako opis rzeczywistego stanu rzeczy. Historia uczy raczej, że i biedni miewali swoje za uszami. Pomimo tego dydaktyzmu <i>Agnes Grey</i> jest warta przeczytania, choćby tylko po to, żeby docenić daną nam wolność wyboru i nacieszyć się nieco bardziej wyszukanym językiem angielskim.<br />
<br />
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-Kb5qdi0HY8s/WPjaYqdsX-I/AAAAAAAAEms/ASXlWkHGRNMcCvzUEcYAHERpYzkX4lOMgCLcB/s1600/penguin-3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://4.bp.blogspot.com/-Kb5qdi0HY8s/WPjaYqdsX-I/AAAAAAAAEms/ASXlWkHGRNMcCvzUEcYAHERpYzkX4lOMgCLcB/s400/penguin-3.jpg" width="241" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Źródło: www.penguin.co.uk</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
</div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-45914622300651042952017-04-14T13:28:00.001+02:002017-04-14T13:28:47.907+02:00Wielkanoc<br />
Zamiast życzeń świątecznych wiersz ks. Twardowskiego.<br />
<br />
<br />
<b>Wiem</b><br />
<br />
Teraz wiem<br />
że musisz być<br />
przeraźliwie doskonały<br />
wieczny i nieśmiertelny<br />
nierozpoczęty i nieskończony<br />
zbawiający i umiejący słuchać<br />
skoro nie lękałeś się umierać z miłości<br />
skoro nie bałeś się być słabym<br />
oddychać ciężko po każdym złudzeniu<br />
być zbitym na kwaśne jabłko<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-aXV060n8lhE/WPCyQxN_3cI/AAAAAAAAEmE/CqTNLnMhzEUd23bXnWytknokaO7JNcYCwCLcB/s1600/20150102_A-co-je%25C5%259Bli-naprawd%25C4%2599-zmartwychwsta%25C5%2582_BS_640x320.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://2.bp.blogspot.com/-aXV060n8lhE/WPCyQxN_3cI/AAAAAAAAEmE/CqTNLnMhzEUd23bXnWytknokaO7JNcYCwCLcB/s400/20150102_A-co-je%25C5%259Bli-naprawd%25C4%2599-zmartwychwsta%25C5%2582_BS_640x320.jpg" width="400" /></a></div>
<br />Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-84554108595033215112017-03-12T23:06:00.000+01:002017-03-12T23:06:12.720+01:00Na salonach i w rynsztokach II Rzeczpospolitej<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Książki Kamila Janickiego polecało mi już kilka osób, raz były to <i>Kobiety dyktatorów</i>, innym razem <i>Upadłe damy II Rzeczpospolitej. </i>Co ciekawe, osób polecających nie podejrzewałabym o jakieś szczególne zainteresowanie tematami historycznymi. Seria podobno nieźle się też sprzedała. Wiedziona ciekawością zapisałam się więc w dość długiej bibliotecznej kolejce i kiedy zdążyłam już całkowicie o całej sprawie zapomnieć, dostałam powiadomienie, że czeka na mnie książka <i>Upadłe damy II Rzeczpospolitej. Historie prawdziwe. </i></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: justify;">
Na początku warto zaznaczyć, że tytuł kłamie. Nie wszystkie bohaterki wywodzą się z wyższych warstw społecznych, a historie nie są takie do końca prawdziwe, o czym informuje sam autor. Bardziej adekwatnym tytułem byłyby fabularyzowane historie najgłośniejszych procesów kryminalnych z udziałem kobiet w II RP. Na łamach książki znalazły się opowieści o księżniczce Woronicekiej, która zastrzeliła uchylającego się od ślubu narzeczonego, stręczycielce Genzlerowej, pewnej szantażystce z Poznania, tkaczce Zajdlowej, która zabiła własną córkę, a jej ciało utopiła w wychodku, parającej się niezbyt skuteczną płatną protekcją sędzinie Parylewiczowej i jej wspólniczce żydowskiej przekupce Fleischerowej oraz o zagadkowej śmierci pewnego warszawskiego inżyniera, o którą oskarżono jego własną siostrę. Autor pominął chyba najbardziej znaną tego typu historię z dwudziestolecia międzywojennego, czyli proces Rity Gorgonowej, choć wspomina o niej w prologu. Trzeba przyznać, że Janicki nie miał wcale łatwego zadania. Część dokumentacji sądowej przepadła bowiem później w wojennej zawierusze, a gazety z tamtego okresu dość często drukowały niesprawdzone plotki, przez co ciężko na nich polegać. Wybrnął z tego przez dodawanie w niektórych momentach fabularyzowanych elementów lub podawanie kilku możliwych wersji zdarzeń. Można by się oczywiście kłócić, czy historykowi tak przystoi i czy nie powinien się trzymać faktów. Z perspektywy czytelnika efekt jest jednak zadowalający, bo <i>Upadłe damy</i>... naprawdę dobrze się czyta. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Same przedstawione w książce historie nie są aż tak ciekawe i niewiele różnią się od tych opisywanych dziś w tabloidach. Ponadto część bohaterek nie grzeszy inteligencją, a inne wydają się dość nijakie. Gdyby Janicki ograniczył się tylko do ich opisu, raczej nie mógłby liczyć na komercyjny sukces. Autor całkiem sprawnie przemyca jednak do swoich opowieści ducha epoki, a prawdziwym bohaterem książki wydają się przedwojenna prasa i kondycja społeczeństwa II Rzeczpospolitej. Oto jesteśmy w czasach, w których rodzą się mass media, jakie znamy dziś. I nie jest to wcale komplement. Reporterzy gonią za sensacją, opisują najbardziej intymne szczegóły, nie sprawdzają źródeł i robią to rozmyślnie, bo wiedzę, że tylko tak mogą zwiększyć sprzedaż tytułu. Prasę trudno też nazwać niezależną, bo jeśli jakiś tytuł nawet nie jest organem partyjnym, i tak prezentuje określony zestaw poglądów i próbuje naginać do nich rzeczywistość. Nie najlepiej wypadają też międzywojenne elity. Wydaje się, że niemal każdy ma tu jakieś drugie życie i coś do ukrycia. Choć dużo mówi się o moralności, jej praktykowanie zostawia się masom. Masy natomiast szukają taniej podniety w postaci choćby właśnie głośnych procesów sądowych. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Klimat epoki chyba najlepiej oddaje historia szantażystki Marii Lewandowskiej, która - choć pochodziła z bogatego domu - dla żartu lub rozgłosu wysyłała zamożnym i szanowanym obywatelom Poznania anonimy z prośbą o konkretną sumę pieniędzy w zamian za milczenie na temat romansu, który miał łączyć nadawczynię listu z jego odbiorcą. Cóż, nie tak dziwne wiadomości zdarza się ludziom wysyłać, o czym przekonaliśmy się najdobitniej dopiero wtedy, kiedy na świecie pojawił się internet. W tej historii zabawne (a może tragiczne) jest jednak to, że większość owych szanowanych obywateli wolała na wszelki wypadek zapłacić nawet bez dowiadywania się, z kim w ogóle mają przyjemność. Pouczająca jest też historia sędziny Parylewiczowej. Wielu chciałoby dziś wierzyć, że tendencje do korupcji zostały w polskie społeczeństwo wtłoczone przez zgniły aparat państwowy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Nic z tych rzeczy! Szepnięcie słówka w czyimś imieniu przez wysoko postawioną osobę było w II RP rzeczą tak naturalną, że jeden z takich interwencyjnych listów pani Parylewiczowej dołączono nawet do oficjalnych akt w pewnej sprawie kryminalnej. Choć pani sędzina wykazywała się w swoich działaniach gracją na miarę słonia w składzie porcelany, uprawiała swój korupcyjny proceder ładnych parę lat, zanim ktoś w ogóle wpadł na to, że takie działanie może mieć znamiona przestępstwa. Ale nawet po aresztowaniu nie bardzo było wiadomo, z jakiego paragrafu ją sądzić, bo polski kodeks karny w ogóle o płatnej protekcji nie wspominał. Podsumowując, <i>Upadłe damy II Rzeczpospolitej </i>udowadniają, że XX-lecie międzywojenne w Polsce było piekielnie interesującą epoką, ale na pewno nie tak chlubną, jak wielu chciałoby ją dziś widzieć. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-FsBroRorUIU/WMXF486lETI/AAAAAAAAElE/ThRCt3zG2UIzP1arua6fC-yM3DZD_FHmwCLcB/s1600/Janicki_Upadledamy_500px.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://2.bp.blogspot.com/-FsBroRorUIU/WMXF486lETI/AAAAAAAAElE/ThRCt3zG2UIzP1arua6fC-yM3DZD_FHmwCLcB/s400/Janicki_Upadledamy_500px.jpg" width="280" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: www.znak.com.pl</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-84472725668202193052017-01-19T20:23:00.001+01:002020-06-13T12:11:44.090+02:00Co jest najtrudniejsze w nauce języków obcych?<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
W internecie można znaleźć mnóstwo list najtrudniejszych języków świata. Co i rusz powstają nowe, chociaż już samo ich tworzenie wydaje się dyskusyjne. Takie listy są w końcu tylko trochę bardziej obiektywne niż odpowiedź na pytanie, która zupa jest najsmaczniejsza. Świetnie zresztą opisał to Karol z blogu <a href="http://woofla.pl/najtrudniejszy-jezyk-swiata/" target="_blank">Woofla. Świat języków obcych</a>. Jednak co tak naprawdę sprawia, że dany język uważamy za trudniejszy bądź łatwiejszy? Nie mam ambicji odpowiadać na to pytanie w imieniu całej ludzkości, chciałabym raczej podzielić się swoimi własnymi wrażeniami. A uczyłam się do tej pory angielskiego, francuskiego, włoskiego, suahili i hausa. Większości niestety wciąż z niezadowalającym mnie skutkiem. Oto lista zagadnień, które zwykle sprawiały mi najwięcej problemów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<b></b><br />
<div style="text-align: justify;">
<b><b>1. Fonetyka</b></b></div>
<b>
</b>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Są na tym świecie osoby, które mają tak dobry słuch muzyczny, że bez problemów słyszą tony i są w stanie powtórzyć najtrudniejszy nawet dźwięk zasłyszany po raz pierwszy. Ja do nich nie należę. Mój mózg i aparat mowy są przyzwyczajone do dźwięków typowych dla polszczyzny i kiedy próbuję wydać z siebie inne, wychodzi tylko marna imitacja. Jestem świadoma, że już zawsze będę mówić po angielsku z polskim akcentem. <span style="text-align: left;">Przez dwa lata uczyłam się wymawiania spółgłosek glotalizowanych w hausa. A są zaledwie trzy:</span><span style="text-align: left;"> </span><a href="https://en.wikipedia.org/wiki/Voiced_bilabial_implosive" style="text-align: left;" target="_blank">ɓ</a><span style="text-align: left;">,</span><span style="text-align: left;"> </span><a href="https://en.wikipedia.org/wiki/Voiced_alveolar_implosive" style="text-align: left;" target="_blank">ɗ</a><span style="text-align: left;"> </span><span style="text-align: left;">i ƙ. Mądrzejsi ludzie ode mnie badali trudności uczących się języka z przyswajaniem nowych fonemów i doszli do wniosku, że spółgłoski to jeszcze nie problem. Najtrudniejsze są samogłoski. W języku polskim mamy ich pięć*, a więc nasze uszy przez całe nasze życie przyzwyczaiły się do rozróżniania pięciu samogłosek. Niestety w niektórych językach jest ich więcej (czasem siedem, czasem dziewięć), uczącemu się bardzo trudno je wychwycić. A istnieją przecież i bardziej egzotyczne dla Polaka dźwięki, jak choćby osławione tony (żegnaj kariero sinologa) czy występujące w językach z rodziny khoisan mlaski (angielska nazwa clicks lepiej oddaje ich charakter). </span><span style="text-align: left;">Mlaski funkcjonują jak wszystkie inne spółgłoski, mogą być na przykład dźwięczne lub bezdźwięczne, i może być ich bardzo dużo.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="text-align: left;"><br /></span></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/W6WO5XabD-s/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/W6WO5XabD-s?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<br />
<b>2. Elementy gramatyczne nieistniejące w języku rodzimym</b><br />
<br />
<div>
<div style="text-align: justify;">
Nie bez kozery koszmarem polskich uczniów są angielskie rodzajniki czy włoski tryb congiuntivo. Takie elementy nie istnieją w naszym rodzimym języku i nasze mózgi do tej pory świetnie sobie bez nich radziły. Nic dziwnego, że nie widzą potrzeby ich używania. Lubimy się chwalić, że w języku polskim mamy aż siedem przypadków i to takie strasznie trudne. Tylko, że język estoński ma ich czternaście, fiński piętnaście, a węgierski… dwadzieścia dziewięć. Trudno sobie nawet wyobrazić, do czego służą pozostałe, prawda? Dobrym przykładem są też występujące w niektórych językach Dalekiego Wschodu klasyfikatory (np. w japońskim). Wszystkie japońskie czasowniki są niepoliczalne i dopiero dodanie klasyfikatorów, które dzielą rzeczowniki na grupy w zależności od pewnych cech i przeznaczenia, pozwala je policzyć. Problem w tym, że takich klasyfikatorów jest kilkadziesiąt. </div>
<b><br />4. Niespokrewnione ze sobą języki</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Sytuacja językowa w Europie jest o tyle nietypowa, że dominuje tu tylko jedna rodzina języków indoeuropejskich. Gdyby zapytać, które z używanych w Europie języków są najtrudniejsze, zapewne wśród najczęściej wymienianych znalazły by cię baskijski (niespokrewniony z żadnym innym językiem) oraz węgierski i fiński (należące do rodziny języków uralskich). Czy rzeczywiście są takie trudne, czy może tylko bardziej obce? W gruncie rzezy żyjemy na kontynencie, na którym używa się dość podobnych języków. Oczywiście zbytnie podobieństwo czasami przeszkadza. Poznałam kiedyś dziewczynę, u której w domu mówiło się w lingala, przez co miała spore problemy z nauczeniem się suahili (podobieństwo na pierwszy rzut ucha jak między polskim a słowackim). Za bardzo myliły jej się słowa. Na takie problemy narzeka wielu Polaków uczących się innych języków słowiańskich. Jednak z zasady podobieństwa raczej ułatwiają naukę. W językach z tej samej rodziny trudniej trafić na egzotyczne elementy gramatyki czy fonetyki, dość podobna będzie składnia zdania (przeważnie wg schematu podmiot-orzeczenie-dopełnienie, choć są wyjątki, np. łacina), a naukę ułatwią nam internacjonalizmy. Kiedy zaczęłam uczyć się włoskiego byłam zdziwiona, ile rdzeni wyrazów rozpoznaje ze względu na znajomość angielskiego. Zdarzało się to zwłaszcza w wypadku czasowników. Podobno w angielskim odmiana czasowników z końcówką <i>-ed</i> była kiedyś zarezerwowana dla zapożyczeń. Z czego wynika, że większość angielskich czasowników to zapożyczenia. I to głównie z francuskiego. A rdzenie czasowników powtarzają się w językach romańskich. Zagadka rozwiązana. Nazw warzyw po włosku w zasadzie w ogóle nie musiałam się uczyć, bo ich lwią część zapożyczyliśmy sobie do polskiego (to te warzywa, które przywiozła do Polski królowa Bona). Nie twierdzę oczywiście, że w językach spoza rodziny indoeuropejskiej zapożyczenia nie występują. W suahili i hausa jest na przykład bardzo dużo zapożyczeń z… arabskiego. Tylko że ja nie znam arabskiego, więc niewiele mi to pomogło. Nie miałam szans na domyślenie się znaczenia słowa, praktycznie wszystkich słów musiałam się uczyć od początku (no może poza słowem <i>mama</i>).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<b>5. Inna logika języka</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Jak już wspomniałam, żyjemy na kontynencie, na którym większość języków należy do tej samej rodziny. Do pewnych kategorii przyzwyczailiśmy się tak bardzo, że uznajemy je za oczywiste. Jesteśmy pewni, że kiedy określamy cechę jakiejś rzeczy lub osoby, powinniśmy użyć przymiotnika. Że czasownik odmienia się od tyłu. Że istnieją rodzaje gramatyczne (męski, żeński, a czasem nijaki) oparte do pewnego stopnia na płci (no może nie w przypadku rzeczowników nieożywionych). I wtedy zaczynamy się uczyć języka, który nic sobie z tego nie robi, np. suahili. I dowiadujemy się, że czasowniki odmieniają się od przodu. Że zamiast rodzaju gramatycznego są klasy rzeczownikowe, przez co kobiety i mężczyźni odmieniają się tak samo, ale już ludzie i rośliny nie. I że trochę brakuje przymiotników, a z opisywaniem cech musimy sobie poradzić w inny sposób. Czyli na przykład, jeśli chcemy powiedzieć, że coś jest mokre, powiemy raczej, że ma wodę. Słowem, dowiadujemy się, że logika, do której byliśmy przyzwyczajeni, jest tylko jedną z możliwych.</div>
<br />
<b>6. Alfabet</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Większość narodów posługujących się alfabetem łacińskim uparcie twierdzi, że przecież w ich języku czyta się tak, jak się pisze. No cóż, tak naprawdę można to powiedzieć chyba tylko o łacnie, dla której ten alfabet został stworzony. Zasób fonetyczny pozostałych języków nieco jednak różnił się od tego łacińskiego i trzeba było sobie jakoś z tym poradzić. Dlatego w poszczególnych językach dodano znaki specjalne i dwuznaki (jak nasze<i> ć, ź, cz, dź</i>) i ustalono trochę inny sposób odczytywania poszczególnych liter. Pół biedy, kiedy sposób odczytywania tych znaków i połączeń jest stały, jak na przykład w językach romańskich. Ale w takim angielskim to już trochę wolnoamerykanka. Jeśli język, którego zamierzamy się uczyć, posługuje się alfabetem łacińskim, mamy ułatwione zadania. Czasem jednak trzeba nauczyć się innego alfabetu. Najprostsze, bo najkrótsze, są alfabety oparte na fonetyce. Nauczenie się cyrylicy nie jest w końcu aż takie straszne. Trochę dłuższe są zwykle sylabariusze, ale prawdziwe schody zaczynają się podczas nauki systemów pisma nie mających nic wspólnego z fonetyką. Najbardziej znane z nich to oczywiście pismo chińskie i wywodzące się z niego japońskie <i>kanji</i>. W głębi duszy uważam ten system za genialny, to naprawdę niesamowite, że Chińczycy z różnych części Chin, którzy posługują się na co dzień innymi językami i za nic by się ze sobą nie dogadali, mogą przeczytać tę samą gazetę. Ale dla uczącego się to katorga. Niewielkim pocieszeniem może być fakt, że uczniom chińskich i japońskich szkół opanowanie kilku tysięcy znaków także zajmuje lata.</div>
<br />
<b>7. Kontekst</b><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Tłumacze zwykli mawiać, że wszystko zależy od kontekstu, ale nie taki kontekst mam w tej chwili na myśli. W kulturoznawstwie kultury dzieli się na te niskiego i wysokiego kontekstu. Przedstawiciele pierwszego typu zwykli wyrażać swoje myśli wprost, a rozmowa z nimi nie wymaga zbyt dużej wiedzy pozajęzykowej. Jak typowy przykład zwykle podaje się Amerykanów. W kulturach wysokiego kontekstu uważnie dobiera się słowa i nie wyraża w sposób bezpośredni, dlatego zrozumienie komunikatu wymaga znacznie większej wiedzy o przyjętych w danej kulturze zwyczajach. Sztandarowymi przedstawicielami takiego typu kultury są Japończycy, którzy są znani z zaznaczania hierarchii w języku i rozbudowanego systemu zwrotów grzecznościowych.<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">* Starsze opracowania wyróżniały jeszcze samogłoski nosowe <i>ą</i> i <i>ę</i>, dziś uznaje się je raczej za połączenie dwóch fonemów (dyftongi). Kontrowersyjna jest też przynależność głoski <i>y</i>, którą często uznaje się za półsamogłoskę, ponieważ raz może tworzyć sylabę, a raz nie. </span></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-TQxB4OQyJ-I/WIESA6kdOsI/AAAAAAAAEiM/RV3TFo3AagM3hB15lyi0zs5c34kmXpalwCLcB/s1600/world-language-map-english-large%2B%25281%2529.tif" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="282" src="https://1.bp.blogspot.com/-TQxB4OQyJ-I/WIESA6kdOsI/AAAAAAAAEiM/RV3TFo3AagM3hB15lyi0zs5c34kmXpalwCLcB/s400/world-language-map-english-large%2B%25281%2529.tif" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: bab.la</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A co Wam sprawia największą trudność, kiedy uczycie się języków?</div>
Unknownnoreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-35833535262046738662017-01-12T11:18:00.001+01:002017-01-13T16:39:43.212+01:00Innego końca świata nie będzie<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W śmierci zawsze zaskakuje mnie to, jak w jednej chwili sprawy, o które zabiegaliśmy całe życie, stają się nieważne. I jak bardzo świat zdaje się tego nie zauważać. Ktoś dalej kłóci się o politykę, ktoś obgaduje sąsiadkę, ktoś właśnie wymyśla słowa piosenki, która ma reklamować syrop na kaszel, a ktoś inny dostaje mandat za jazdę bez biletu komunikacją miejską. Oni jeszcze nie wiedzą, że to też kiedyś będzie nieważne. I że to będzie ich mały koniec świata. </div>
<br />
Czesław Miłosz<br />
<b>Piosenka o końcu świata </b><br />
<br />
W dzień końca świata<br />
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,<br />
Rybak naprawia błyszczącą sieć.<br />
Skaczą w morzu wesołe delfiny,<br />
Młode wróble czepiają się rynny<br />
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.<br />
<br />
W dzień końca świata<br />
Kobiety idą polem pod parasolkami,<br />
Pijak zasypia na brzegu trawnika,<br />
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa<br />
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,<br />
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa<br />
I noc gwiaździstą odmyka.<br />
<br />
A którzy czekali błyskawic i gromów,<br />
Są zawiedzeni.<br />
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,<br />
Nie wierzą, że staje się już.<br />
Dopóki słońce i księżyc są w górze,<br />
Dopóki trzmiel nawiedza różę,<br />
Dopóki dzieci różowe się rodzą,<br />
Nikt nie wierzy, że staje się już.<br />
<br />
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,<br />
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,<br />
Powiada przewiązując pomidory:<br />
Innego końca świata nie będzie,<br />
Innego końca świata nie będzie.<br />
<div>
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-zEb94BBR1lc/WHdXwVOmz1I/AAAAAAAAEh0/wAOfYcqrVncPGl1yl1rO5ymEHd-w1wK8QCLcB/s1600/innego%2Bkonca%2Bswiata%2Bnie%2Bbedzie2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="256" src="https://2.bp.blogspot.com/-zEb94BBR1lc/WHdXwVOmz1I/AAAAAAAAEh0/wAOfYcqrVncPGl1yl1rO5ymEHd-w1wK8QCLcB/s400/innego%2Bkonca%2Bswiata%2Bnie%2Bbedzie2.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: rafalzarski.blogspot.com</td></tr>
</tbody></table>
<div>
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-65183135821346534462016-12-28T20:57:00.000+01:002016-12-29T10:18:19.320+01:00Trupy na krańcach świata, czyli o kilku wartych obejrzenia filmach kryminalnych<div style="text-align: justify;">
Chyba nie ma bardziej wyeksploatowanego tematu kryminalnego niż zabójstwo w małym miasteczku. Wydawałoby się, że nic już nie pozostało tu do dodania, a jednak wybrałam cztery filmy, które poruszają go w sposób oryginalny, świeży i bardzo różny, a do tego pochodzą z różnych części świata. Wszystkie zdecydowanie polecam.<br />
<br /></div>
<h3>
Sprawa Gorgonowej</h3>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-sGU1Tc3VuQU/WGPpprqSUlI/AAAAAAAAEX4/6R3ZDbTnnWopgPtWpudg2ajBDkPbt77CgCLcB/s1600/6948434.3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://1.bp.blogspot.com/-sGU1Tc3VuQU/WGPpprqSUlI/AAAAAAAAEX4/6R3ZDbTnnWopgPtWpudg2ajBDkPbt77CgCLcB/s320/6948434.3.jpg" width="225" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na początek coś z własnego podwórka. <i>Sprawa Gorgonowej</i> to ciekawa historia, ale przede wszystkim naprawdę dobry film. Powstał w 1977 roku i ani trochę się nie zestarzał. W rolach głównych Roman Wilhelmi i Ewa Dałkowska. To historia chyba najgłośniejszego procesu sądowego II Rzeczpospolitej, o którym doniesienia nie schodziły z pierwszych stron gazet całymi miesiącami, ale też opowieść o pierwszym w Polsce prasowym samosądzie. Opinia publiczna ogłosiła bowiem Gorgonową winną na długo przed tym, zanim sąd wydał jakikolwiek wyrok. 30 grudnia 1931 roku w podlwowskich Brzuchowicach została zamordowana córka inżyniera Henryka Zaremby. Podejrzenia szybko padają na Ritę Gorgonową, gospodynię i konkubinę ojca dziewczyny. Motywem popełnienia zbrodni miał być sprzeciw dorastającej Lusi wobec związku Rity z jej ojcem. Kobieta trafia do więzienia pomimo braku bezpośrednich dowodów. Nie bez znaczenia okazuje się jej oburzający opinię publiczną jawny związek z Zarembą, z którego urodziło się nawet nieślubne dziecko. Oboje nie byli wolni, żona Zaremby od lat przebywała w zakładzie psychiatrycznym, a mąż Gorgonowej wyjechał do Stanów Zjednoczonych po tym, jak zaraził się chorobą weneryczną. Na domiar złego Rita Gorgonowa była obca, chociaż miała polskie obywatelstwo, pochodziła z Dalmacji (na terenie dzisiejszej Chorwacji). Obrony zaszczutej kobiety podejmuje się <i>pro bono </i>słynny lwowski adwokat Maurycy Axer (w tej roli świetny aktor starszego pokolenia Aleksander Bardini). O Gorgonowej wiadomo dziś jedynie tyle, że została zwolniona z więzienia wraz z wybuchem II wojny światowej. Reszta to głównie plotki. W filmie Janusza Majewskiego nie pada też odpowiedź na najważniejsze pytanie, czyli czy Gorgonowa była winna. Po latach nie sposób już chyba na nie odpowiedzieć. Dlatego reżyser trzyma się faktów i nakreśla przy tym naprawdę ciekawy obraz społeczeństwa II Rzeczpospolitej. Jest w tym oczywiście trochę nostalgii, widzimy w końcu świat, którzy przestał istnieć, ale też całkiem sporo krytyki. Łatwość wydawania sądów, traktowanie cudzego nieszczęścia jak taniej rozrywki... To się akurat nie zmieniło. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h3 style="text-align: justify;">
Lament</h3>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-1RNX8DymAF8/WGPxqv25DSI/AAAAAAAAEYQ/tqGxPAVGlKUVEvjIu-VD1vPWlw5eXDXcACLcB/s1600/Lament-Plakat-01th.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://2.bp.blogspot.com/-1RNX8DymAF8/WGPxqv25DSI/AAAAAAAAEYQ/tqGxPAVGlKUVEvjIu-VD1vPWlw5eXDXcACLcB/s320/Lament-Plakat-01th.jpg" width="220" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To już bardziej thriller niż kryminał i to z udziałem sił nadprzyrodzonych. Choć, jak to często bywa w przypadku koreańskiego kina, trudno jednoznacznie zdefiniować gatunek. Tamtejsi twórcy nic sobie nie robią ze sztywnych podziałów, których uparcie trzymają się europejscy i amerykańscy reżyserzy. Może to i lepiej. Życie w końcu też rzadko bywa tylko komedią albo tylko dramatem, z reguły jest w nim po trosze wszystkiego. Rzecz dzieje się w malowniczo położonym sennym miasteczku. Posterunkowy Jong-goo (w tej roli Do-Won Kwak) zostaje wezwany na miejsce brutalnego morderstwa. Żaden z niego detektyw, a takie sprawy wcześniej się tu nie zdarzały. Tymczasem tajemniczych wydarzeń jest coraz więcej, a mieszkańcy jeden po drugim zapadają na dziwną chorobę. Jong-goo początkowo szuka racjonalnego wyjaśnienia sprawy, ale kiedy niebezpieczeństwo zaczyna grozić również jego rodzinie, jest gotów nawet zatrudnić szamana. Zaczynają się poszukiwania winnego. Czy za tajemniczymi wypadkami stoi mieszkający w górach Japończyk (kto ogląda koreańskie kino, ten wie, że Japończycy odpowiadają za wszelkie zło)? Czy rzeczywiście na miasteczko uwzięły się jakieś ciemne siły, czy to tylko ludzka wyobraźnia? <i>Lament</i> to nie klasyczny horror, który straszy wyskakującymi z ciemności zakrwawionymi postaciami. Napięcie budowane jest stopniowo za pomocą ujęć kamery i muzyki, dzięki którym zaczynamy odnosić wrażenie, że w okolicznych lasach coś musi się czaić. Reżyser <i>Lamentu</i> Hong-jin Na niewątpliwie jest mistrzem stwarzania niepokojącego klimatu. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h3 style="text-align: justify;">
Stare grzechy mają długie cienie</h3>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-ikfR5h-ht9Y/WGQOx4_gizI/AAAAAAAAEYo/kQhcjRt8MWItnJWFsBSczbDO9BA3yVmPwCLcB/s1600/7714988.3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://2.bp.blogspot.com/-ikfR5h-ht9Y/WGQOx4_gizI/AAAAAAAAEYo/kQhcjRt8MWItnJWFsBSczbDO9BA3yVmPwCLcB/s320/7714988.3.jpg" width="221" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Recenzenci uparcie porównywali ten hiszpański film do serialu <i>Detektyw</i> prawdopodobnie dlatego, że w obu jest dość duszno, gorąco, małomiasteczkowo i giną młode dziewczyny. Różnica jest taka, że w <i>Stare grzechy mają długie cienie </i>nie mamy jedynie do czynienia z dwójką detektywów z przeszłością, lecz także z całym krajem po przejściach. Jesteśmy w Hiszpanii w roku 1980, czyli zaraz po upadku reżimu generała Franco i w trakcie procesu demokratyzacji. Jednak nawet jeśli stary system powoli opuszcza budynki państwowe, ciągle jeszcze głęboko siedzi w głowach. Gdzieś w położonym wśród mokradeł małym miasteczku na południu kraju giną bez śladu dwie dziewczyny. I pewnie nikt by się nie przejął, gdyby ich wujek nie był wojskowym. Z Madrytu przyjeżdżają dwaj detektywi Pedro (w tej roli rzeczywiście nieco podobny do Matthew McConaugheya Raul Arevalo) i Juan (Javier Gutierrez). Jeszcze kilka lat temu zapewne byliby po przeciwnych stronach barykady, teraz muszą współpracować. Nie jest to opowieść o przyjaźni i partnerstwie, ciężko mówić nawet o zaufaniu, dlatego każdy z policjantów rozwiązuje sprawę nieco po swojemu. Szybko okazuje się, że zaginionych jest więcej, a Pedro i Juan ścigają seryjnego mordercę. Nie ma tu jednak miejsca na nagłe przebłyski geniuszu czy magicznie pojawiające się wskazówki. Praca bohaterów wydaje się wręcz żmudna w tym gorącym i wilgotnym klimacie. Detektywi dochodzą do prawdy małymi krokami, prośbą, groźbą, a czasem nawet przemocą. Reżyserowi udało się świetnie oddać duszny klimat miasteczka bez perspektyw, którego mieszkańcy najchętniej by z niego uciekli. A beznadzieja dnia codziennego została świetnie skontrastowana z pięknem przyrody, na uwagę zasługują zwłaszcza zdjęcia z lotu ptaka. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h3 style="text-align: justify;">
Wizyta inspektora</h3>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-q3U6WgYPZNY/WGQV4eyojQI/AAAAAAAAEZA/_l-72fIDRuI7LF0MrN1Kd4CQpWcvdopqgCLcB/s1600/7703371.3.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://4.bp.blogspot.com/-q3U6WgYPZNY/WGQV4eyojQI/AAAAAAAAEZA/_l-72fIDRuI7LF0MrN1Kd4CQpWcvdopqgCLcB/s320/7703371.3.jpg" width="225" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Film telewizyjny BBC na podstawie sztuki J. B. Priestleya. Akcja osadzona jest w fikcyjnym miasteczku Brumley na północy Anglii w 1912 roku. Uroczystą kolację w domu lokalnego przedsiębiorcy pana Birlinga, wydaną z okazji zaręczyn jego córki, przerywa niespodziewana wizyta inspektora policji, który przedstawia się jako Goole. Mężczyzna pyta o okoliczności śmierci niejakiej Evy Smith. Tym razem nikt tu jednak nikogo nie zamordował, przynajmniej nie osobiście. Kobieta popełniła samobójstwo. W toku rozmowy okazuje się, że każdy z Birlingów przyczynił się do nieszczęścia Evy. <i>Wizyta inspektora</i> to moralitet w najczystszej postaci. Inspektor Goole (świetnie zagrany przez Davida Thewlisa) uświadamia każdemu z bohaterów jego grzechy i daje szanse na poprawę, z której jednak żaden z nich, czy to ze strachu, czy z zepsucia, nie chce skorzystać. Dużo tu zbiegów okoliczności i niedopowiedzeń, a wiele pytań pozostaje otwartych. Czy rzeczywiście cały czas chodziło o tę samą kobietę? Kim był inspektor Goole? Duchem? Wyrzutem sumienia? A może samym Bogiem? </div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-59530674498961630512016-12-22T16:45:00.000+01:002016-12-22T16:46:25.643+01:00Antyporadnik prezentowy dla wielbiciela Afryki<div style="text-align: justify;">
Chciałabym Was dziś zaprosić do obejrzenia mojego małego antyporadnika prezentowego, czyli przewodnika po <a href="http://suahilionline.blogspot.com/2016/12/najgorsze-ksiazki-o-afryce-wschodniej.html" target="_blank">najgorszych książkach o Afryce Wschodniej</a>, który opublikowałam na moim drugim blogu <a href="http://suahilionline.blogspot.com/" target="_blank">Suahili online</a>. Być może kiedyś uda mi się go rozszerzyć o najgorsze książki o Afryce w ogóle. Recenzje godnych polecenia książek znajdziecie natomiast na tym blogu w zakładce <a href="http://zapiekankakulturalna.blogspot.com/search/label/Afryka" target="_blank">Afryka</a>. </div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-18964544985126789152016-11-24T16:00:00.000+01:002016-11-26T17:29:10.267+01:00Ptak na uwięzi<div style="text-align: justify;">
Czasem kupuję książki, kierując się tylko opisem na okładce. Już nie raz się zawiodłam. I nie mówię tylko o sytuacjach, w których zachwalana książka okazał się marna. Czasem po prostu opis ma się nijak do tego, co znajdujemy w środku. Coś takiego przydarzyło mi się właśnie z powieścią południowokoreańskiej pisarki Oh Jeonghui <i>Ptak</i>, którą kupiłam na którychś targach książki. Na okładce możemy przeczytać:</div>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
"Ptak" Oh Jeonghui to książka niezwykła, przejmująca i poruszająca, która pokazuje obraz dynamicznie rozwijającej się Korei Południowej widziany oczami wrażliwego dziecka pozbawionego normalnego dzieciństwa, bezpieczeństwa i wsparcia. (...) Przesiąknięta smutkiem i wyobcowaniem dziecięca wizja świata jest jednocześnie bardzo trafną obserwacją społeczeństwa koreańskiego lat 90. dwudziestego wieku. </blockquote>
<div style="text-align: justify;">
Spodziewałam się więc co najmniej powieści społecznej, dlatego byłam zawiedziona, że w książce tak niewiele jest samej Korei. No chyba że za obraz kraju uznamy to, że bohaterowie gotują ryż zamiast ziemniaków. Po pierwszym rozczarowaniu doceniłam jednak powieść Oh Jeonghui, to kawałek dobrej prozy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Naprawdę trudno jest napisać dobrą książkę, której narratorem byłoby dziecko. Pisarze dość łatwo popełniają błąd przypisywania mu zbyt dużej wiedzy, tłumią jego emocje, narzucają zbytnią bezstronność. Efekt przypomina w końcu bardziej wszystkowiedzącego narratora rodem z XIX-wiecznych powieści niż dziecko z krwi i kości. Dzieci nie są przecież idealne, dopiero uczą się świata i nie zawsze są w stanie rozróżnić prawdę od kłamstwa. Często ponoszą je emocje, zawodzi pamięć, potrafią nawet być okrutne. I co chyba najważniejsze, zwykle nie zdają sobie sprawy, że z ich światem jest (przynajmniej z perspektywy społeczeństwa) coś nie tak, po prostu przyjmują zastaną rzeczywistość bez zbędnych pytań. Bohaterka i narratorka <i>Ptaka</i> rzeczywiście taka jest. Czasem w jej pamięci zamazują się twarze, nie potrafi jeszcze ocenić, czy coś jest faktem, czy tylko przesądem, dlatego wszystkie docierające do niej bodźce na równi ją kształtują. W tej narracji rzeczywiste wydarzenia mieszają się z wyobrażeniami, tworząc naprawdę bogaty świat wewnętrzny dziecka (bo na pewno nie Korei Południowej). </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
U-mi i jej brat U-il nie mają matki, a ich ojciec jeździ po całym kraju w poszukiwaniu pracy. Dzieci wychowują się kątem u krewnych. Pewnego dnia ojciec postanawia jednak zabrać do wynajętego mieszkania U-mi i U-ila, gdyż udało mu się znaleźć nową żonę. I ta kobieta szybko jednak odchodzi, a obraz jej twarzy powoli rozmazuje się w pamięci dzieci. Można powiedzieć, że U-mi i U-ila wychowują przypadkowo spotkani dorośli, gospodyni i inni mieszkańcy budynku, a dzieci ze strzępków uzyskanych od nich informacji budują sobie własny świat. Jak nietrudno się domyślić, ten świat niczym nie przypomina ciepłej i bezpiecznej rodziny. U-mi próbuje wychowywać brata i naśladuje przy tym dorosłych. Nie potrafi okazać chłopcu czułości, żeby pokazać, że jej zależy, obrzuca go więc epitetami. Od kogo miałaby nauczyć się cipełych słów? Od opiekunki socjalnej, która odwiedza ją w szkole raz na dwa tygodnie? </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Można oczywiście mówić, ze los tych dzieci nie jest typowy. Że to wręcz jakaś patologia. Jednak powieść Oh Jeonghui uświadomiła mi jedną bardzo ważą rzecz, a mianowicie jak istotne jest to, co pokazujemy i mówimy dzieciom. One nie mają innego świata i innego punktu odniesienia. Przyjmą za normalne wszystko to, co robimy my dorośli. Z równą łatwością nauczą się czułości jak nienawiści. Wezmą ten świat takim, jakim my go zostawimy. Tak chyba wygląda dziedziczenie biedy i wykluczenia. My nie uczymy się świata, my go nabywamy. Tak jak w językoznawstwie mówi się o nabywaniu języka rodziców z całym bagażem jego błędów, wypaczeń i udziwnień. Bardzo jestem ciekawa, jakimi dorosłymi będą U-mi i U-il, Mam nadzieję, że Oh Jeonghui napisze kiedyś kontynuację. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-FTnQ52m4sjw/WDXOjGis4XI/AAAAAAAAEWQ/mViPn1UvLP8Aox2m7Mw02SRUnciTRLflQCLcB/s1600/ptak-b-iext3322229.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-FTnQ52m4sjw/WDXOjGis4XI/AAAAAAAAEWQ/mViPn1UvLP8Aox2m7Mw02SRUnciTRLflQCLcB/s400/ptak-b-iext3322229.jpg" width="276" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: ecsmedia.pl</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
PS Lojalnie uprzedzam, że w książce jest scena gotowania zupy z psa. Chociaż dla mnie nie ma żadnej różnicy między zabiciem psa i zabiciem świni (oba są w końcu myślącymi i czującymi stworzeniami), przyjmuję do wiadomości, że dla niektórych to problem. </div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-28248217883669029992016-11-23T16:32:00.000+01:002016-11-24T01:29:45.114+01:00Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2016<h3>
Atak serca</h3>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-l3BKLusD7Hs/WDWnZ6g_OxI/AAAAAAAAEVM/ism1gzb-NBoycWGxs-4ZoofBPJexwD1kgCLcB/s1600/MV5BMjRiN2Q0YWUtZTNmZS00OGQ3LWIxNTYtMWI2MTdhZjU3NzUxXkEyXkFqcGdeQXVyNTA0MDY0NDY%2540._V1_.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://4.bp.blogspot.com/-l3BKLusD7Hs/WDWnZ6g_OxI/AAAAAAAAEVM/ism1gzb-NBoycWGxs-4ZoofBPJexwD1kgCLcB/s400/MV5BMjRiN2Q0YWUtZTNmZS00OGQ3LWIxNTYtMWI2MTdhZjU3NzUxXkEyXkFqcGdeQXVyNTA0MDY0NDY%2540._V1_.jpg" width="280" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: www.imdb.com</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zaskakująco dobry film nagradzanego już na Festiwalu Pięć Smaków tajskiego reżysera, którego nazwiska nie jestem w stanie wymówić (Nawapol Thamrongrattanarit), a także ukłon w stronę freelancerów i ich ciężkiej doli. Yoon jest grafikiem komputerowym, który szczerze kocha swoją pracę. A do tego ma w sobie ten rodzaj dążenia do doskonałości, który każe mu wywiązać się z nawet najbardziej absurdalnych terminów. Świetny przepis na śmierć z przepracowania. Organizm Yoona nie chce się jednak tak łatwo poddawać i zaczyna wysyłać mu sygnały. Pierwszym jest swędząca wysypka, która pokrywa coraz to nowsze partie ciała. Yoon będzie musiał w końcu pójść do lekarza. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nasz bohater to prawdziwy tytan pracy. Potrafi nie spać przez kilka dni i żywić się tylko w sklepie całodobowym. Problem jednak w tym, że Yoon pracuje już zdecydowanie za długo. Zdążył zapomnieć, co w zasadzie innego mógłby w życiu robić. Dlatego zastosowanie się do zaleceń młodej pani dermatolog będzie dla niego nie lada wyzwaniem. Jego usilne starania, żeby odpocząć, przypominają trochę nasz polski <i>Dzień świra</i>. W tej opowieści jest jednak coś więcej, ponieważ pomiędzy Yoonem a lekarką zaczyna się rozwijać nić porozumienia. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niewątpliwie najmocniejszym punktem filmu są konstrukcje psychiczne bohaterów. Wyraziste, oryginalne i autentyczne. To właśnie kiedy patrzymy na takie osoby, uzmysławiamy sobie, że ludzi czasem lubi się bardziej za ich wady, niż za zalety. Oczywiście na nic nam interesujące postacie bez dobrej obsady, na szczęście Sunny Suwanmethanon i młodziutka Davika Hoorne świetnie sobie poradzili. Ich naturalne kreacje i trafiający w sedno życia freelancera (i życia uczuciowego w sumie też) humor złożyły się na naprawdę udany seans. </div>
<h3 style="text-align: justify;">
<br />Miłość za sto jenów</h3>
<div>
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-Czd5Llgm1tk/WDWpbg5fA0I/AAAAAAAAEVY/PxftI-YBVnwxEV0ABACu0TaG3hb1B4SDQCLcB/s1600/001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="225" src="https://3.bp.blogspot.com/-Czd5Llgm1tk/WDWpbg5fA0I/AAAAAAAAEVY/PxftI-YBVnwxEV0ABACu0TaG3hb1B4SDQCLcB/s400/001.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: cdn.fantasiafestival.com</td></tr>
</tbody></table>
<div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Chyba tylko Japończycy potrafią zrobić tak pozytywny film o bandzie dziwaków, którym cały czas przydarzają się złe rzeczy. Główną bohaterką jest trzydziestodwuletnia Ichiko, która nigdy nie pracowała i ciągle mieszka z rodzicami. Nie chce jej się nawet pomagać mamie i siostrze w budce z bento. Ichiko jest zaniedbana, a życie po prostu jej nie interesuje, momentami bierność bohaterki wydaje się wręcz komiczna. Jednak pewnego dnia, po kolejnej awanturze, Ichiko nieoczekiwanie decyduje się na wyprowadzkę. A co za tym idzie, będzie musiała znaleźć pracę. Najbliższa wolna posada trafia się w sklepie <i>Wszystko za 100 jenów</i>. Myli się jednak ten, kto sądzi, że taka zmiana będzie w stanie poruszyć bohaterkę. W pracy Ichiko też wydaje się obecna bardziej ciałem niż duchem, nie są jej w stanie poruszyć nawet osobiste nieszczęścia. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wszystko zmienia się, kiedy Ichiko poznaje pewnego boksera. Ale to nie z powodu miłości, która szybko okazuje się klapą. Kiedy jednak bohaterka ogląda walkę bokserską, na jej twarzy po raz pierwszy pojawiają się jakieś emocje. Do tego momentu nieco irytowała mnie gra odtwórczyni głównej roli. Do tej pory Sakura Ando jako Ichiko praktycznie nie używała mięśni twarzy! Zresztą trudno by było to zauważyć, bohaterka w końcu nieustannie chowała twarz za włosami. Dopiero w połowie filmu odkryłam, że w tym szaleństwie jest metoda. Mimika powraca u Ichiko razem z chęcią stawienia czoła życiu. Dziewczyna zaczyna... trenować boks. Dalej nie będzie jednak melodramatycznie jak w filmie <i>Za wszelką cenę</i>. Reżyser Masaharu Take zdecydował się na znacznie więcej czarnego humoru, co nie czyni jednak emocji bohaterów mniej realistycznymi. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Miłości za sto jenów</i> trzeba dać trochę czasu, żeby opowieść się rozkręciła, ale za to druga część filmu niewątpliwie rekompensuje nieśpieszne tempo pierwszej. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h3 style="text-align: justify;">
Ostatni pociąg</h3>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-cyZjFM-bGHk/WDW06ZLigoI/AAAAAAAAEV4/bkFTwV5h--ormoZI9tOztCz8rNoFXrDzACLcB/s1600/MV5BMTkwOTQ4OTg0OV5BMl5BanBnXkFtZTgwMzQyOTM0OTE%2540._V1_.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://3.bp.blogspot.com/-cyZjFM-bGHk/WDW06ZLigoI/AAAAAAAAEV4/bkFTwV5h--ormoZI9tOztCz8rNoFXrDzACLcB/s400/MV5BMTkwOTQ4OTg0OV5BMl5BanBnXkFtZTgwMzQyOTM0OTE%2540._V1_.jpg" width="270" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: imdb.com</td></tr>
</tbody></table>
<div>
<br /></div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Na filmweb.pl film figuruje jako <i>Zombie express</i>, tytuł ten jest jednak tak głupi, że nie mam serca go użyć. Dałabym mu też pewnie wyższe noty, gdyby dystrybutorzy zdecydowali się zaklasyfikować go jako komedię. Ale dramat? Naprawdę? Niektórym udało się jednak doszukać tu czegoś głębszego, na stronie festiwalu czytamy na przykład:</div>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
Film konsekwentnie wypełnia założenia gatunku, które George Romero określił już w 1968 roku w "Nocy żywych trupów". Nie brakuje tu więc mocnego komentarza społecznego i krytyki nierówności klasowych, którą można odnieść zarówno do katastrofy promu Sewol z 2014 roku jak i do kryzysu imigracyjnego na świecie.</blockquote>
</div>
<div style="text-align: justify;">
No cóż, chyba w snach. Mamy tu do czynienia z filmem całkowicie rozrywkowym, który zresztą z tego powodu podbił box office w wielu azjatyckich krajach. I rzeczywiście ciężko się na nim nudzić. <i>Ostatni pociąg</i> to niezła propozycja na wieczornym seans po ciężkim dniu i to koniecznie z piwem w ręku. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Głównym bohaterem jest Seok Woo (w tej roli Gong Yoo), pracoholik, egoista i manager w dużej korporacji, który jedzie ze swoją córeczką do mieszkającej w Pusanie byłej żony. Pech chce, że w chwili odjazdu do pociągu wbiega kobieta ugryziona przez zombie. Reszty można już się chyba domyślić. Twórcy dodali tu kilka scen melodramatycznych retrospekcji w stylu znanym na pewno fanom koreańskich dram, które jednak u bohaterów ściganych przez tabuny zombie wypadają raczej komicznie. Plusem są niewątpliwie sami bohaterowie, którzy chociaż mają jakieś charaktery i nawet można im kibicować. To się w końcu w filmach o zombie nie zdarza zbyt często. </div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-22791155066727752572016-11-14T10:42:00.000+01:002016-11-14T10:42:37.671+01:00Popularny vs. powszechny, czyli dlaczego nowotwór nie może być popularny<div style="text-align: justify;">
Dość często ostatnio widuję różne artykuły o popularnych chorobach cywilizacyjnych XXI wieku. Najpierw mnie to zaskakiwało, potem zaczęło bawić. Dlaczego? Zajrzyjmy do słownika. </div>
<blockquote class="tr_bq">
<b>popularny</b><br />1. «powszechnie znany, ceniony i używany»<br />2. «mający na celu głównie dostarczanie rozrywki i przyjemności»<br />3. «przedstawiony w sposób zrozumiały dla wszystkich»</blockquote>
<div style="text-align: justify;">
W pierwszym i najczęstszym znaczeniu popularny jest zatem określeniem pozytywnym, synonimem uznawanego. W drugim już trochę mniej, ale jednak ciągle dość przyjemnie się kojarzy. Dlatego nowotwory nie mogą być popularne, nikt ich nie ceni i nikomu nie dostarczają rozrywki. Odpada nawet ostatnie znaczenie tego słowa, przyczyny ich powstawania są zwykle złożone i laik ich nie rozumie. Nowotwory i inne choroby cywilizacyjne mogą być co najwyżej powszechne. </div>
<blockquote class="tr_bq">
<b>powszechny</b><br />1. «dotyczący wszystkich rzeczy, osób, spraw itp.»<br />2. «częsty, ogólnie znany i stosowany»</blockquote>
<div style="text-align: justify;">
Mylenie znaczeń słów zdarza się dość często, kilka takich najpowszechniejszych przypadków jest w stanie przytoczyć przeciętny użytkownik języka, nawet jeśli nie zna terminu błąd semantyczny (bo w szkole uczono w zasadzie tylko o ortograficznych). Niby wiemy więc, że <i>bynajmniej</i> to nie to samo co <i>przynajmniej</i>, a <i>efektowny</i> znaczy coś innego niż <i>efektywny</i>. Niektórzy nawet wiedzą, że <i>reprezentacyjny</i> to jednak nie to samo co <i>reprezentatywny</i>. Ale już na przykład o sklepie z dziecinnymi ubraniami słyszałam w życiu wielokrotnie. I byłoby to nawet możliwe, ale oznaczałoby, że mówiący nie wyraża się zbyt pochlebnie o asortymencie. Jeśli coś lub ktoś jest dziecinny, to znaczy, że zachowuje się jak dziecko, naiwnie i niepoważnie. Produkty przeznaczone dla dziecka są po prostu dziecięce. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeszcze zabawniej robi się, kiedy w grę rzeczywiście zaczyna wchodzić ortografia. W pewnej książce przeczytałam niedawno, że bohaterowi mleko się zważyło. I nie była to bynajmniej opowieść fantasy, wtedy można by jeszcze sobie wyobrazić, że owo mleko samo wyszło z lodówki i usiadło na wadze, żeby się zważyć. W dzisiejszych czasach w końcu nawet mleko może liczyć kalorie. W prawdziwym świecie mleko jednak zwykle co najwyżej się warzy, czyli psuje. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-n1ZyywyZQ34/WCmGASakZEI/AAAAAAAAEUw/mfCU5wAh070oO6chZ-IvgbEjMQutikAAACLcB/s1600/20e09acd199f.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://4.bp.blogspot.com/-n1ZyywyZQ34/WCmGASakZEI/AAAAAAAAEUw/mfCU5wAh070oO6chZ-IvgbEjMQutikAAACLcB/s400/20e09acd199f.jpg" width="335" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Źródła:</div>
<div style="text-align: justify;">
1. sjp.pl</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-33531222373761769522016-10-31T14:01:00.000+01:002016-11-01T14:49:00.633+01:00Stare spodnie a sens życia<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mam ściśle określone gusta teatralne. Lubię skromne przedstawiania z udziałem niewielu, ale za to dobrych aktorów. Nie dla mnie rewie, wystarczy ciekawa historia. Nie miałam więc wątpliwości, że monodram <i>W progu, czyli historia zaniechanych spodni </i>w wykonaniu Mariana Opani ma szansę mi się spodobać i poszłam do Teatru Ateneum z nadzieją na dobrą sztukę. Sam dramat Glena Bergera był już z dużym sukcesem wystawiany na wielu scenach, a do tego za reżyserię wziął się Bartek Konopka. Tak, ten od <i>Królika po berlińsku</i>. Dostałam znacznie więcej, niż się spodziewałam. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Bohaterem <i>W progu</i> jest pewien holenderski bibliotekarz, którego życie było do tej pory dość spokojnie. Nie miał żony, nie miał dzieci, nie miał przyjaciół, nie miał też żadnych zainteresowań. Życie toczyło się według ustalonego rytmu, a nasz bibliotekarz czuł się w tej skorupie całkiem bezpiecznie. Ten świat nie zakładał jednak istnienia zdarzeń tajemniczych czy wręcz nadprzyrodzonych. Ale jak wyjaśnić to, że ktoś zwraca książkę po stu trzynastu latach? Bohater rusza w poszukiwaniu dowcipnisia, a przy okazji odnajduje samego siebie.<br />
<br />
Obiecanego wątku kryminalnego dostajemy tu tak naprawdę niewiele. Choć mamy pewne poszlaki, ów zwrócony z takim opóźnieniem przewodnik turystyczny Baedekera, siedemdziesięciotrzyletni kwit z londyńskiej pralni, adres skrytki pocztowej w Chinach i trochę zapisków ludzi, którzy w rożnych momentach w historii spotkali tajemniczego jegomościa w żółtej czapce. Wszystkie te przedmioty razem wzięte sprawiły jednak mały cud, zainteresowały naszego bibliotekarza i tym samym wybiły go z odrętwienia, w którym tkwił od lat. To przemiana wewnętrzna bohatera jest treścią tej sztuki, co świetnie zresztą oddał Marian Opania. Poszukiwania zmuszają bibliotekarza do robienia rzeczy, o których nawet do tej pory nie myślał. Ku swojemu własnemu zdziwieniu bohater zaczyna podróżować, idzie nawet na przedstawienie i na potańcówkę. A co jeszcze bardziej zaskakujące, wszystko to coraz bardziej mu się podoba. Zaczyna też stawiać sobie pytania, które nie zaprzątały jego głowy, gdy stemplował biblioteczne karty. Czy jeśli istnieje ten tajemniczy jegomość, który od tylu lat przemierza ziemię, to czy może też istnieć Bóg? A jeśli my sami istniejemy tak krótko, jak zaznaczyć swoją obecność na tym świecie? <br />
<br />
Chęć pozostawienia po sobie jakiegoś śladu to jedno z najdawniejszych pragnień człowieka. Niby wiemy, że na karty historii trafiają tylko nieliczni, ale żeby tak zostało cokolwiek. Jakieś małe wspomnienie, dowód tego, że ktoś tę naszą egzystencję zauważył. Znalezienie na to sposobu, choćby absurdalnego, staje się dla naszego bibliotekarza drogą do wyzwolenia. Dopiero teraz dostrzega, że żył, tak naprawdę nie żyjąc. I że stracił jedyną w życiu szansę na szczęście. Nasz bibliotekarz jest buntownikiem, czy może nieszkodliwym wariatem? Na to pytanie każdy widz będzie musiał odpowiedzieć sobie sam. <i>W progu...</i> udowadnia bowiem, że to nie sama odpowiedź jest najważniejsza, a poszukiwanie. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-J54rBxjK27g/WBdAaqdk5KI/AAAAAAAAEUQ/j4yNEK77_bkNZIW1A7Zs8L5LomtUv9pAwCLcB/s1600/63813_d008b992e.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-J54rBxjK27g/WBdAaqdk5KI/AAAAAAAAEUQ/j4yNEK77_bkNZIW1A7Zs8L5LomtUv9pAwCLcB/s400/63813_d008b992e.jpg" width="280" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: www.kulturalna.warszawa.pl</td></tr>
</tbody></table>
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-57977261285730241972016-10-16T22:53:00.000+02:002016-10-16T22:53:30.364+02:00Trochę inne spojrzenie na rutynę<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Większość ludzi chciałaby zapewne postrzegać swoje działania jako świadome i zaplanowane. Jesteśmy w końcu istotami rozumnymi. Wielu doda też może, że nie znosi rutyny i z radością wita wszelkie nowe wyzwania. Ale jak to zwykle bywa z obrazem nas samych, nieco mija się on z rzeczywistością. Przynajmniej tą naukową. Nasze mózgi kochają rutynę, wręcz jej potrzebują, aby przetrwać. Nie byłyby w stanie przetwarzać wciąż na nowo tych wszystkich docierających do nich informacji. Dlatego tworzą schematy. Zapisują pewne reakcje na dane bodźce, które stają się nawykami. Brzmi nudno? Ale czy naprawdę chcielibyście codziennie zastanawiać się, jak myć zęby, albo co po kolei zrobić od momentu, w którym zadzwonił budzik, aż do chwili wyjścia do pracy? Niektóre czynności są tak rutynowe, że nawet nie pamiętamy, kiedy je wykonaliśmy. Problem pojawia się wtedy, kiedy mózg poza tymi dobrymi nawykami, zapamiętuje te złe. A nawyku raz wyuczonego bardzo trudno się pozbyć. O tym dlaczego tak się dzieje, pisze Charles Duhigg w książce <i>Siła nawyku</i>.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Autor podzielił swoją pracę na trzy części tematyczne. Pierwsza dotyczy nawyków jednostek, druga - nawyków rządzących korporacjami, a trzecia - całych społeczeństw. Z punktu widzenia czytelnika-laika najciekawsze wydaje się to, co możemy przeczytać już na samym początku. A mianowicie, że to wcale nie my, a przynajmniej nie świadoma część naszych mózgów, decyduje o nawykach. Te zapisują się w bardziej prymitywnej jego części, która współdzielimy z większością ssaków. Są więc w połowie drogi pomiędzy naszymi świadomymi decyzjami a funkcjami podstawowymi (jak trawienie i oddychanie). Duhigg nie wykłada jednak teorii budowy mózgu. Wręcz przeciwnie, jego opowieść to raczej zbiór anegdot. przez które książkę czyta się bardziej jak powieść, niż pozycję naukową. Jedną z nich jest historia mężczyzny, dzięki któremu naukowcom udało się odkryć mechanizmy rządzące ludzkimi nawykami. Nieżyjący już dziś Eugene Pauly przeszedł zapalenie mózgu, które pozbawiło go zdolności zapamiętywania. Wydawałoby się, że taki człowiek nie może funkcjonować w świecie. Przystosował się jednak całkiem nieźle. Co prawda mógł oglądać w nieskończoność ten sam program w telewizji, bo i tak nigdy go nie pamiętał, ale był w stanie wykonywać codzienne czynności jak mycie zębów, sznurowanie butów czy robinie jajecznicy. Po prostu te informacje przechowywała inna część mózgu, do której ludzka świadomość zwykle nie ma dostępu. Nie jest to dobra wiadomość dla osób, które wyrobiły sobie złe nawyki jak podjadanie w nocy czy brak aktywności fizycznej. O tym, jak trudno jest zmienić nawyki, przekonał się każdy, kto w ogóle próbował. Do wyuczonych zachowań pcha nas jakaś niewidzialna ręka. Wszyscy znamy też pewnie chociaż jedną osobę, która w tej walce poległa. Powiedzmy kogoś, komu groził zawał serca, jeśli nie zmieni swoich nawyków żywieniowych. Wydawałoby się, że w obliczu takiego zagrożenia, upodobania żywieniowe chorego powinny zejść na dalszy plan. Tymczasem często wprowadzenie nawet małej modyfikacji okazuje się niemożliwe. Czy jesteśmy zatem bezradni wobec tej prymitywnej części naszego mózgu? Zdaniem naukowców - nie. Najtrudniejsze są tylko pierwsze dni i tygodnie, potem mózg zaczyna tworzyć nowe połączenia nerwowe i wymagać na nas przestrzeganie nowych nawyków. Trzeba tylko zacisnąć zęby i jakoś przetrwać okres przejściowy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wydaje się, że niektórzy od początku mieli łatwiej. Nie dosyć, że już w dzieciństwie zdrowo się odżywiali i uprawiali sport, to jeszcze dobrze się uczyli, nie marnowali czasu przed telewizorem i znajdowali czas na zajęcia pozalekcyjne. W dorosłym życiu poszło już z górki. Ta przewaga nie wynika jednak, jak przekonuje autor, z wrodzonych predyspozycji, a z przyzwyczajenia. Sumienność jest bowiem nawykiem i można się jej nauczyć. Spora część rozdziału o nawykach w organizacjach jest poświęcona właśnie uczeniu takich zachowań z punktu widzenia menadżera. Bo kultura korporacyjna znów nie jest niczym innym jak zbiorem nawyków, które mogą być skuteczne i wydajne albo toksyczne i szkodliwe. Dla mnie bardziej interesujące były jednak informacje o tym, jak same korporacje wykorzystują wiedzę o zwyczajach konsumentów. Wreszcie ktoś wyjaśnił mi, dlaczego warzywa i owoce w marketach leżą zwykle w pobliżu wejścia, choć umieszczanie takich produktów na dnie koszyka nie jest zbyt praktyczne. Po prostu konsument, który włożył już do koszyka coś zdrowego jest bardziej skłonny nagrodzić się za ten wysiłek chipsami lub batonikiem, a market robi, co może, żeby ułatwić mu zejście na złą drogę. To jednak nie wszystko, żyjemy w końcu w czasach spersonalizowanego marketingu, a do tego potrzeba dziesiątek informacji. Uświadomienie sobie, jak szczegółowe są te dane, jeży włos na głowie i wywołuje - przynajmniej u mnie - chęć przerzucenia się na zakupy wyłącznie z użyciem gotówki i to najdalej w warzywniaku. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ostatnia część książki jest po dwóch pierwszych nieco rozczarowująca, a sprowadzanie rewolucji społecznych do zmian nawyków wydaje się naciągane. Można to jednak potraktować jako nową, aczkolwiek tylko jedną z istniejących perspektyw. Trzeba też pamiętać, że <i>Siła nawyku</i> to książka napisana w typowo amerykańskim stylu, czyli bardziej popularnym, niż naukowym. Jeśli ktoś chciałby zgłębić temat z punktu widzenia medycyny lub psychologii, pewnie poczułby niedosyt, ale jako lektura na leniwe jesienne popołudnie ta książka sprawdzi się świetnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-cAs10qluzWU/WAPmUwvCPxI/AAAAAAAAETw/NRbhpgtO-3o899tr21QT7xrL_c7YQCj8wCLcB/s1600/106410356o.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://2.bp.blogspot.com/-cAs10qluzWU/WAPmUwvCPxI/AAAAAAAAETw/NRbhpgtO-3o899tr21QT7xrL_c7YQCj8wCLcB/s400/106410356o.png" width="270" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: ksiegarnia.pwn.pl</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-86348766093253780482016-09-26T01:03:00.001+02:002016-09-26T01:04:51.095+02:0030 filmów XXI wieku<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jakiś czas temu kanał BBC Culture poprosił 177 krytyków filmowych o stworzenie listy najlepszych filmów XXI wieku. Tych już istniejących oczywiście. I choć odpowiedź na tak postawione pytanie jest jedynie odrobinę bardziej obiektywna niż wskazanie najlepszej zupy (tu przynajmniej wiemy, że nikt nie wskaże <i>Kac Wawy</i>, chociaż...), ranking wywołał burzę w blogosferze. Bo oczywiście nikt się nie zgadza i wszyscy tworzą własne listy. A jak wszyscy, to ja chyba też mogę. Ale nie będzie to ranking najlepszych filmów, a po prostu chronologiczna lista tych, które kiedyś zrobiły na mnie największe wrażenie. </div>
<br />
A z zup to najsmaczniejsza jest soczewicowa.<br />
<b><br /></b>
<b>1. Requiem dla snu (2000)</b><br />
reż. Darren Aronofsky<br />
Pierwszy film, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Dziś pewnie by mi się tak nie spodobał, ale wspomnienie pozostało.<br />
<br />
<b>2. Malena (2000)</b><br />
reż. Giuseppe Tornatore<br />
Kolejny film, który z perspektywy czasu nie robi już takiego wrażenia, ale Monikę Bellucci lubię dalej.<br />
<b><br /></b>
<b>3. Cześć, Tereska (2001)</b><br />
reż. Robert Gliński<br />
Swego czasu było o tym filmie głośno. I słusznie, pamiętam go jako powiew świeżości i autentyczności.<br />
<b><br /></b>
<b>4. <a href="http://zapiekankakulturalna.blogspot.com/2013/09/hayao-miyazaki-czyli-kultowe-anime-cz-1.html" target="_blank">Spirited Away: W krainie Bogów</a> (2001)</b><br />
reż. Hayao Miyazaki<br />
Początek wieloletniego związku z twórczością Miyazakiego.<br />
<br />
<b>5. 8 mila (2002)</b><br />
reż.Curtis Hanson<br />
W tamtym czasie uwielbiałam Eminema, mogłam słychać soundtracku z <i>8 mili </i> w nieskończoność. Sam film nie jest dobry, ale gimnazjum to w końcu stan umysłu.<br />
<b><br /></b>
<b>6. Lilja 4-ever (2002)</b><br />
reż. Lukas Moodysson<br />
Na tyle poruszający, że po latach pamiętam dokładnie całą historię. Chociaż wtedy byłam przekonana, że akcja toczy się w Rosji. Ale jak już mówiłam, gimnazjum to stan umysłu.<br />
<br />
<b>7. Dzień świra (2002)</b><br />
reż. Marek Koterski<br />
Doceniłam go dopiero po latach.<br />
<br />
<b>8. 21 gramów (2003)</b><br />
reż. Alejandro Gonzalez Inarritu<br />
Lubię tego reżysera, a to zdecydowanie jego najlepszy film.<br />
<b><br /></b>
<b>9. Hotel Ruanda (2004)</b><br />
reż. Terry George<br />
Po prostu lubię tę historię. To pokrzepiające, że nawet w morzu zła znajdzie się odrobina dobra.<br />
<br />
<b>10. <a href="http://zapiekankakulturalna.blogspot.com/2013/09/hayao-miyazaki-czyli-kultowe-anime-cz-1.html" target="_blank">Ruchomy zamek Hauru</a> (2004)</b><br />
reż. Haya Miyazaki<br />
A to z kolei mój ulubiony film Miyazakiego.<br />
<b><br /></b>
<b>11. <a href="http://zapiekankakulturalna.blogspot.com/2012/11/traktat-o-samotnosci.html" target="_blank">Jestem</a> (2005)</b><br />
reż. Dorota Kędzierzawska<br />
Skromny polski film o bezdomnym chłopcu. Trudno o nim zapomnieć.<br />
<br />
<b>12. Labirynt Fauna (2006)</b><br />
reż. Guillermo del Toro<br />
Taka Alicja w Krainie Czarów, tylko lepsza.<br />
<br />
<b>13. Cesarzowa (2006)</b><br />
reż. Yimou Zhang<br />
Lubię przede wszystkim za stronę wizualną.<br />
<br />
<b>14. Plac Zbawiciela (2006)</b><br />
reż. Krzysztof Krauze, Joanna Kos-Krauze<br />
Opowieść o tym, dlaczego należy mądrze wybrać sobie męża.<br />
<br />
<b>15. Krwawy diament (2006)</b><br />
reż. Edward Zwick<br />
Film akcji z Leonardem DiCaprio, a przy okazji można się z niego dowiedzieć czegoś o świecie.<br />
<br />
<b>16. Źródło (2006)</b><br />
reż. Darren Aronofsky<br />
Przez kilka lat oficjalnie mój ulubiony film.<br />
<br />
<b>17. Zodiak (2007)</b><br />
reż. David Fincher<br />
Jeden z najlepszych filmów o seryjnych mordercach. I przy okazji całkiem niezły film o dziennikarzach.<br />
<br />
<b>18. Sword of the Stranger (2007)</b><br />
reż. Masahiro Ando<br />
Bo lubię animację i samurajów. A jak kiedyś będę miała psa, dam mu na imię Tobimaru.<br />
<br />
<b>19. <a href="http://zapiekankakulturalna.blogspot.com/2013/09/kultowe-anime-cz2.html" target="_blank">5 centymetrów na sekundę</a> (2007)</b><br />
reż. Makoto Shinkai<br />
Naprawdę nie mogłam uwierzyć, że animacja może być aż tak piękna.<br />
<br />
<b>20. Biała wstążka (2009)</b><br />
reż. Michael Haneke<br />
Po prostu dobry i ważny.<br />
<br />
<b>21. Dom zły (2009) </b><br />
reż. Wojciech Smarzowski<br />
Od tamtej pory lubię wszystkie filmy Smarzowskiego. Jestem taka mainstreamowa.<br />
<br />
<b>22. Drive (2011)</b><br />
reż. Nicolas Winding Refn<br />
Jestem psychofanem, zwłaszcza ścieżki dźwiękowej. Goslinga w tym filmie trochę też.<br />
<b><br /></b>
<b>23. Róża (2011)</b><br />
reż. Wojciech Smarzowski<br />
Znowu Smarzowski, po prostu.<br />
<b><br /></b>
<b>24. Rozstanie (2011)</b><br />
reż. Asghar Farhadi<br />
Tylko gadają, a takie fajne.<br />
<br />
<b>25. <a href="http://zapiekankakulturalna.blogspot.com/2014/06/zalegosci-filmowe.html" target="_blank">Wielkie piękno</a> (2013)</b><br />
reż. Paolo Sorrentino<br />
Moim zdaniem jeden z lepszych filmów, jakie w ogóle nakręcono.<br />
<br />
<b>26. <a href="http://zapiekankakulturalna.blogspot.com/2014/06/ogrod-sow.html" target="_blank">Kotonoha no Niwa</a> (2013)</b><br />
reż. Makoto Shinkai<br />
Prawdopodobnie najlepsza animacja, jaką kiedykolwiek narysowano. I do tego ta urzekająca prostotą historia.<br />
<br />
<b>27. Zaginiona dziewczyna (2014)</b><br />
reż. David Fincher<br />
Sama byłam zaskoczona, że aż tak mi się spodobał.<br />
<br />
<b>28. <a href="http://zapiekankakulturalna.blogspot.com/2015/04/bog-jest-z-nami-dzihadystami.html" target="_blank">Timbuktu</a> (2014)</b><br />
reż. Abderrahmane Sissako<br />
Wciągający, niesztampowy, a do tego z Afryki.<br />
<br />
<b>29. Cowspiracy (2014)</b><br />
reż. Kip Andersen, Keegan Kuhn<br />
Najciekawszy film dokumentalny, jaki do tej pory widziałam.<br />
<b><br /></b>
<b>30. Demon (2015)</b><br />
reż. Marcin Wrona<br />
Mieszanina tematów i gatunków. Świeży i niejednoznaczny.<br />
<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-bAmuDh3Lh_8/V-hVMGhIofI/AAAAAAAAETU/K2AFrWUJam8HqUnSguh9i7HsBaW52Yv-ACLcB/s1600/clipartbest-com-2JDmK0-clipart.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="222" src="https://2.bp.blogspot.com/-bAmuDh3Lh_8/V-hVMGhIofI/AAAAAAAAETU/K2AFrWUJam8HqUnSguh9i7HsBaW52Yv-ACLcB/s400/clipartbest-com-2JDmK0-clipart.jpeg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: www.clipartkid.com</td></tr>
</tbody></table>
<br />Unknownnoreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-78208732828269452992016-06-03T00:39:00.000+02:002016-06-03T00:39:04.139+02:00W nieistniejącym kraju<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Dryland</i> przeleżał ma mojej półce sporo czasu i trochę żałuję, ze aż tyle kazałam tej książce czekać. Pewnie po trosze przez jej temat, co prawda Somalia pojawia się w mediach coraz rzadziej, najwyraźniej znudziła się już opinii publicznej, swego czasu mówiono jednak o niej sporo. Naiwnie myślałam więc, że trochę już o tym kraju wiem. Jak się okazuje, nie widziałam prawie nic. Czytałam też już jedną książkę Konrada Piskały, która co prawda była całkiem przyzwoita, ale nie wywołała efektu "muszę przeczytać wszystkie jego książki". Podśmiewałam się wtedy nawet z kilku niezbyt udanych górnolotnych porównań autora. <i>Dryland</i> jest jednak znacznie lepszy niż <i><a href="http://zapiekankakulturalna.blogspot.com/2014/12/sudan-wstrzymuje-oddech.html" target="_blank">Sudan. Czas bezdechu</a></i>. Konrad Piskała wyraźnie rozwinął reporterski warsztat, ale i trochę tym razem oszukał. Ta książka nie mogłaby powstać gdyby nie Abdulkadir Gebeire Farah*, informator i przyjaciel autora. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Historia życia Abdulkadira to materiał na film. Tutaj wystarczyła na jakąś jedną trzecią objętości książki. Osierocony przez ojca chłopiec, który z głodu sam zgłasza się do sierocińca. Ma jednak wielkie plany, kiedyś chciałby zostać ministrem albo nawet prezydentem. Usłyszał gdzieś, że w Kenii można studiować. Wyrusza więc do Nairobi z grupą przyjaciół. Na piechotę, bez żadnych dokumentów. Gdy okazuje się, że w Kenii jest już mnóstwo somalijskich emigrantów, próbuje szczęścia w Sudanie. I udaje mu się. Zostaje wykładowcą uniwersyteckim i działaczem politycznym. Trafia do Jemenu, a potem do Polski. Tu ima się różnych zajęć, od handlarza na Stadionie Dziesięciolecia do kierowcy w Miejskich Zakładach Autobusowych, żeby w końcu zostać prezesem Fundacji dla Somalii i pomagać podobnym sobie. A przy tym wszystkim Abdulkadir ma jeszcze dar opowiadania, całą tę historię czyta się więc jak jakąś awanturniczą powieść. Nie o anegdotki tu jednak chodzi, ani nawet o kontakty, bez których Piskała pewnie nigdy by tej książki nie napisał. Opowieść Abdulkadira pozwala zrozumieć świat Somalijczyków, ich mentalność i zwyczaje. Bez takiego przewodnika trudno by było Europejczykowi połapać się w skomplikowanej sieci zależności klanowych i związanych z nimi tabu. Na motto książki autor wybrał somalijskie przysłowie <i>barasho horteed ha I nicin</i>, czyli <i>poznaj mnie, zanim mnie odrzucisz</i>. <i>Dryland</i> naprawdę pozwala poznać Somalijczyków, a nawet dostrzec pewne podobieństwa pomiędzy nimi a nami. Im bardziej zagłębiałam się w lekturę, tym mniej dziwiłam się, dlaczego Abdulkadir zdecydował się zostać w Polsce. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To jednak nie tak, że Konrad Piskała po prostu wysłuchał całej historii, siedząc wygodnie w fotelu. Sam też wybrał się do Somalii, czy może raczej jej pozzostałości. Po drodze zatrzymał się na chwilę w Addis Abebie, co dla mnie jako czytelnika okazało się całkiem pouczające. Ze studiów wyniosłam dość romantyczny obraz Etiopii z kościołami wykutymi w skale, tysiącletnim cesarstwem i Arką Przymierza. Tutaj natomiast zostałam skonfrontowana z obrazem stolicy zatłoczonej przez ludzi uciekających z biednej wsi do miasta, którzy muszą spać na ulicy, bo nie stać ich na najtańszy hotel, a także z obrazem rządu, któremu wiele uchodzi na sucho, bo pozwala amerykańskim dronom startować z trenu Etiopii. Kolejnym przystankiem na trasie jest Somaliland, jak się okazuje całkiem przyjazny i demokratyczny kraj w północnej części nieistniejącej już Somalii. Niestety nieuznawany na arenie międzynarodowej. To dość optymistyczna część tej opowieści, bo choć Somaliland z oczywistych przyczyn jest dość biedny, to jednak usilnie próbuje się rozwijać. Dzięki stabilnej sytuacji reporter może zająć się co barwniejszymi aspektami życia społecznego, jak choćby popularnym w tym rejonie zwyczajem żucia czatu, przez który podobno Somalijczycy są jednym z narodów najbardziej narażonych na choroby psychiczne. Cały ten nastrój pryska jak bańka mydlana, kiedy Piskała wyrusza do Mogadiszu. Można niemal wyczuć napięcie, w jakim żyje to miasto. Zaledwie kilka kilometrów dalej znajduje się linia frontu islamistycznej organizacji terrorystycznej Asz-Szabab. Władze próbują przywrócić w Mogadiszu normalność, otwierają kina i teatry, ale nikt nie ma odwagi do nich chodzić. Szababowie zasiali w ludziach wręcz niewyobrażalny strach. Niemal każdy stracił tu kogoś w zamach samobójczym. Wyroki śmierci wydawane są nawet na osoby niemające nic wspólnego z polityką. Komu zawinił dziennikarz prowadzący poranną audycję o korkach i innych przyziemnych sprawach? Albo kobieta, która tylko statystowała w bollywoodzkich filmach? Można zginąć nawet przez słuchanie muzyki albo granie w piłkę. Asz-Szabab zakazało prawie wszystkiego. Nawet po wyparciu ich oddziałów z miasta ludzie cały czas oglądają się za siebie. Aż trudno uwierzyć, że ktoś jest jeszcze w stanie tu żyć i czasem nawet się śmiać. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Piskała to dobry reporter, potrafi obserwować i słuchać. Nie boi się ludzi i wie, że biedny to nie to samo co głupi. Jeśli komuś wydało się dziwne, że o tym wspominam, niech szybko przywoła ostatnio napotkany w prasie bądź internecie tekst o Afryce. "Tacy biedni, a tacy uśmiechnięci". Wielu samozwańczych reporterów nawet nie wysila się na rozmowę, z góry zakłada, że ludzie z Trzeciego Świata nie mają nic do powiedzenia. Lepiej poklepać ich po głowie i opisać niemal jak zjawisko przyrody. Dlatego te teksty są takie nudne, a czasem nawet uwłaczające inteligencji. Piskała po prostu rozmawia. I dzięki temu w <i>Dryland</i> pojawia się tyle interesujących osób, które nie tylko świetnie orientują się w sytuacji politycznej swojego kraju, lecz także świadomie narażają życie dla jego dobra. Chyba własnie to zestawienie słabości i odwagi, strachu i nadziei czyni <i>Dryland</i> książką tak prawdziwą, ludzką i zapadającą w pamięć. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;">*Abdulkadir Gebeire Farah zginął we wrześniu 2015 roku w wybuchu samochodu pułapki w Mogadiszu. Sondaże wskazywały, że miał spore szanse zostać prezydentem. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-LZU8Jo9rg2o/V1C1GpD5Z_I/AAAAAAAAEOk/uww8-dPXLA0fKs8T3Jv0DmOqIxgeFN-GgCLcB/s1600/cover-6675.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-LZU8Jo9rg2o/V1C1GpD5Z_I/AAAAAAAAEOk/uww8-dPXLA0fKs8T3Jv0DmOqIxgeFN-GgCLcB/s400/cover-6675.jpg" width="280" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: www.gwfoksal.pl</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;"><br /></span></div>
Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-35565686708654986862016-05-16T00:42:00.002+02:002016-05-16T00:44:36.084+02:00O cienkiej granicy pomiędzy środkami wyrazu artystycznego a robieniem z siebie idioty albo załóż majtki aktorze<br />
<div style="text-align: justify;">
Mogłabym skwitować <i>Księgi Jakubowe</i> w Teatrze Powszechnym zdaniem: nie zawsze wiedziałam, o co chodzi, ale było to interesujące doświadczenie. Naraziłabym się jednak zapewne na zarzuty o niski iloraz inteligencji, więc postaram się bardziej. Trudno mi jednoznacznie ocenić sceniczną interpretację powieści Olgi Tokarczuk, która momentami wydaje się genialna, żeby już za chwilę zakrawać na przerost formy nad treścią. Ważne jest jednak, że nie pozwala się nudzić, a to dość istotne, kiedy mówimy o sztuce trwającej ponad cztery godziny. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-_Lxvez4gq_A/Vzj6QRz-Q1I/AAAAAAAAEMU/bDoCYGoRi-A1iahHWaGHSKsRs2bWmOt7QCLcB/s1600/ksiegi-ebilet450.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="225" src="https://3.bp.blogspot.com/-_Lxvez4gq_A/Vzj6QRz-Q1I/AAAAAAAAEMU/bDoCYGoRi-A1iahHWaGHSKsRs2bWmOt7QCLcB/s400/ksiegi-ebilet450.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: www.powszechny.com</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przede wszystkim mamy tu do czynienia z piekielnie interesującą kartą historii. Jej zbiorowym bohaterem jest XVIII-wieczny ruch mesjanistyczny Żydów z Podola pod wodzą Jakuba Franka, który dziś pewnie nazwalibyśmy sektą. Frank głosił wyzwolenie poprzez połączenie trzech wielkich religii i wyjście poza nie, w praktyce jednak nie różnił się zbytnio od innych samozwańczych mesjaszy. Przyznał sobie prawo do ciał i dusz swoich wyznawców, dzięki czemu mógł sypiać ze wszystkimi kobietami oraz utrzymywać się z oferowanych mu majątków. Jakub Frank miał też talent do polityki, udało mu się zdobyć poparcie polskich biskupów w sporze z talmudystami, co ostatecznie doprowadziło do prześladowań na Podolu. I to tym razem Żydów przez Żydów, choć z cichym przyzwoleniem katolików. Potrafił też zręcznie handlować wartościami, w zamian za chrzest uzyskał tytuł, ziemię i ochronę samego króla. Ostatecznie jednak Frak okazał się zbyt pewny siebie, po tym jak sam ogłosił się mesjaszem, trafił do więzienia jako heretyk. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pozostaje pytanie, jak tę wielowątkową opowieść przetłumaczyć na język teatru. Oczywistym jest, że konieczne będą pewne opuszczenia i uproszczenia i tak też się dzieje. Ewelina Marciniak, reżyser spektaklu, już na początku zaskakuje jednak samą formą. Początkowo postacie odgrywane są przez ludzkiej wielkości lalki. Na szczęście tylko w pierwszej odsłonie, bo na dłuższą metę ten zabieg mógłby okazać się nieco męczący. Odrzucenie lalek można też odczytywać symbolicznie jako pozbycie się narzuconej przez religię i pozycję społeczną formy, która to możliwość zapewne przyciągała ludzi do Jakuba Franka. Iście mistyczny nastrój budują jednak scenografia i oprawa muzyczna. Z tyłu sceny zawieszono lustra, w których widownia może się przejrzeć i porównać do XVIII-wiecznego polskiego społeczeństwa i jego wad. Prawdziwą perełką jest jednak muzyka ze świetnym wokalem Barbary Derlak i choćby dla niej warto spędzić te cztery godziny w Teatrze Powszechnym. Innych aktorów dość trudno ocenić, bo pojawiają się jedynie w krótkich epizodach. Postać samego Franka niestety wypada dość blado w porównaniu choćby do charyzmy hrabiny Kossakowskiej. Po macoszemu potraktowano też księdza Chmielowskiego, tak jak i całą teologiczną warstwę tej opowieści. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Księgi Jakubowe</i> nie są spektaklem idealnym i momentami cierpią na nadmiar artystycznej ekspresji. Widać to choćby w dość popularnym ostatnio w stołecznych teatrach stylu gry aktorskiej, w którym ruchy nijak mają się do wypowiadanych kwestii. Objawia się to głównie tym, że aktorzy rzucają się po scenie lub na siebie nawzajem i właściwie nie wiadomo po co. Kolejnym nadmiarem w tej sztuce jest niewątpliwie nadmiar golizny (następna choroba tocząca warszawskie teatry). W niektórych scenach jest ona jak najbardziej na miejscu, jak choćby w tej rozpoczynające drugi akt. Niezwykły i zmysłowy taniec aktorów oddaje tu orgię wyznawców Jakuba Franka. Problem w tym, że aktorzy pozostają nadzy także w scenach, które w żaden sposób tej nagości nie wymagają. Niemal w każdej recenzji sztuki narzekam ostatnio na nadmiar nagich piersi, pośladków czy penisów i zaczynam się obawiać, że jeśli w następnym sezonie jakiś teatr wystawi sztukę z ubranymi aktorami, wybuchnie niezły skandal. Istotę problemu świetnie obrazuje scena chrztu z trzeciego aktu, w której aktorzy występują w strojach tak lekkich, że niemal wszystko przez nie prześwituje. Nie jestem w stanie znaleźć żadnego fabularnego czy też artystycznego uzasadnienia takiego rozwiązania. Mieszanie sacrum i profanum? Czyż nie jest nim już sam chrzest z tak niskich pobudek? Po cóż tu jeszcze te pośladki? Moja podejrzliwa natura natychmiast karze szukać dość przyziemnych przyczyn. Na przykład nadziei, że może ktoś poczuje się urażony i ogłosi sztukę kontrowersyjną. Takie ostentacyjne machanie męskim przyrodzeniem wychodzi po prostu jakoś tak głupio i niesmacznie, a przecież ta historia świetnie obroniłaby się sama. Jeśli jeszcze kiedyś miałabym się wybrać na sztukę pani Marciniak, to jednak wolałabym, żeby sprawiła swoim aktorom majtki. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-Yk3F8Pa7bZI/Vzj7KdGSnRI/AAAAAAAAEMc/fTM8bSCXMRsHi0vmaCDGekypRiHxZnF5ACLcB/s1600/ksiegi_jakubowe_1_0218.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="263" src="https://2.bp.blogspot.com/-Yk3F8Pa7bZI/Vzj7KdGSnRI/AAAAAAAAEMc/fTM8bSCXMRsHi0vmaCDGekypRiHxZnF5ACLcB/s400/ksiegi_jakubowe_1_0218.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: www.powszechny.com</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-7472107654644331882016-05-06T00:24:00.003+02:002016-05-06T11:23:18.197+02:00W obronie drobnego rolnika<span style="text-align: justify;"><br /></span>
<span style="text-align: justify;">Słyszeliście kiedyś o grabieży ziemi? Specjalnych strefach ekonomicznych? Prywatnych firmach wojskowych zatrudnianych przez koncerny spożywcze? Zastanawialiście się, czemu niektórzy ludzie bojkotują olej palmowy? I co u licha nieetycznego może być w zwykłym kakao? Pokazywany na tegorocznej AfryKamerze film dokumentalny </span><i style="text-align: justify;">Życie bez ziemi</i><span style="text-align: justify;"> (</span><i style="text-align: justify;">No Land, No Food, No Life</i><span style="text-align: justify;">) odsłania zaledwie niewielką część tej ciemnej strony przemysłu spożywczego. </span><br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Rolnictwo na pierwszy rzut oka wydaje się niewinne. Ludzkość od tysięcy lat żywi się plonami ziemi i to zapewne opanowanie technik uprawy roślin pozwoliło naszemu gatunkowi aż tak się rozwinąć. Druga połowa dwudziestego wieku diametralnie zmieniła jednak jego oblicze. Do głowy od razu przychodzą pestycydy i ich negatywny wpływ na ludzkie zdrowie oraz środowisko naturalne, niestety to tylko jeden z grzechów nowoczesnego rolnictwa. W szkole uczono nas, że uprzemysłowienie produkcji rolnej ma dużo zalet, może choćby pomóc poradzić sobie z problemem głodu na świcie. Gdy jednak zagłębimy temat, wychodzi na jaw, że to wszystko bujda na resorach. Dlaczego? Żeby to zrozumieć trzeba przyjrzeć się miejscom, w którym powstaje ogromna część żywności współczesnego świata, czyli okolicom równika. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Twórcy filmu <i>Życie bez ziemi</i> zabierają nas kolejno do Mali, Kambodży i Ugandy, państw o niezwykle żyznych i atrakcyjnych terenach uprawnych, o dostęp do których walczą dziś globalne koncerny spożywcze. Ziemia odbierana jest lokalnym rolnikom i wykorzystywana do zasiewania monokultur na ogromnych terenach. Czasem ziemię odkupuje się za bezcen, ale częściej wykorzystuje do tego luki prawne i skorumpowanie miejscowych władz, a nieraz nawet brutalną siłę. Amy Miller, reżyser <i>Życia bez ziemi</i>, rozmawia z ofiarami tego procederu. Słyszymy dramatyczne relacje ludzi, którzy kiedyś byli w stanie utrzymać się z pracy własnych rąk, a teraz pozostawieni są na łaskę koncernu - jedynego pracodawcy w regionie. Ci ludzie nie stracili tylko pól uprawnych, ciężko im zaspokoić podstawowe potrzeby. Nie mają już lasu, do którego mogliby chodzić po drewno na opał, a pestycydy z pól zatruły źródła wody. Wypowiedzi pracowników koncernów spożywczych zestawione są tu z obrazem ogólnego spustoszenia. Jednogatunkowe uprawy zastępują zróżnicowany krajobraz i wyjaławiają ziemię. A co w takim razie ze zwalczaniem głodu? Niestety, większość z tych upraw nie trafi do ludzi. Jako pasze zaspokoją potrzeby przemysłu mięsnego lub zostaną wykorzystane do produkcji biopaliw. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Film Amy Miller jest niewątpliwie bardzo sugestywny i pozbawiający złudzeń. Dodatkowym plusem jest pokazanie widzowi szerszego kontekstu i wyjaśnienie choćby związku nasilającego się zjawiska grabieży ziemi z ostatnim kryzysem na rynkach finansowych. Choć temat jest ciężki, twórcy postarali się, żeby podać go w możliwe lekkostrawnej formie i wykorzystali do tego szereg animacji i wizualizacji. Całość ogląda się więc bardziej jak film fabularny niż wykład z alterglobalizmu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-EoC-1P5ZgO4/VyvH-oit5vI/AAAAAAAAEL4/NVdP7_DkoTgH7kP95v8rs8TYEZ2ynyVswCLcB/s1600/NoLandNoFoodNoLife.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://4.bp.blogspot.com/-EoC-1P5ZgO4/VyvH-oit5vI/AAAAAAAAEL4/NVdP7_DkoTgH7kP95v8rs8TYEZ2ynyVswCLcB/s400/NoLandNoFoodNoLife.jpg" width="300" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: www.civictheatre.ca</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
PS Przy okazji polecam świetny wywiad z Marią Świetlik z Instytutu Globalnej Odpowiedzialności w miesięczniku Znak <i><a href="http://www.miesiecznik.znak.com.pl/prawo-do-zywnosci/" target="_blank">Prawo do żywności</a></i>. </div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-32985355210597555942016-04-19T02:33:00.004+02:002016-04-19T02:33:47.547+02:00Może wcale nie musisz umierać na raka?<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie jest łatwo trafić na dobrą książkę popularnonaukową, chociaż księgarniane półki się od nich uginają. Niektórzy autorzy gubią się w niezbyt istotnych czy też zrozumiałych dla laika szczegółach, inni - co chyba nawet częstsze - upraszczają temat tak, że aż książka traci wszelkie cechy naukowości. Jeszcze inne sprawiają wrażenie, jakby autor wybierał jedynie te badania, które potwierdzają jego tezę. A już temat dbania o zdrowie i odżywiania to prawdziwy Dziki Zachód. Przekopałam się przez naprawdę wiele tytułów dostępnych w mojej bibliotece, zanim trafiłam na coś wartego uwagi. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
David Servan-Schreiber pisze o raku z perspektywy lekarza, ale także pacjenta. I chociaż robi to w sposób przystępny dla osoby niezbyt zaznajomionej z medyczną terminologią, każdy rozdział jego książki opiera się na konkretnych badaniach klinicznych i statystycznych, do których odnośniki możemy znaleźć w przypisach. Autor traktuje raka jak chorobę cywilizacyjną, na którą nasze geny nie mają aż takiego wpływu, jak styl życia i dieta. Żeby jednak dojść do tych wniosków, sam musiał przejść długą drogę. Wiadomość o nowotworze spadła na niego, gdy był zaledwie trzydziestokilkuletnim lekarzem wierzącym jedynie w leczenie farmakologiczne, a pomysł leczenia dietą chętnie włożyłby między bajki. Po tym jak sam zachorował, podejście Davida Servana-Schreibera zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopi. Nie oznacza to oczywiście, że w swojej książce zaleca porzucenie chemioterapii na rzecz leczenia trawą, korą czy innym specyfikiem. Raczej stara się czytelnikowi uświadomić, jak istotne w leczeniu pacjenta z nowotworem są jego dieta oraz nastawienie psychiczne. Sam autor <i>Antyraka</i> z nowotworu nigdy do końca się nie wyleczył, jednak po usłyszeniu diagnozy udało mu się przeżyć jeszcze dwadzieścia lat. To całkiem imponujący wynik. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Autor zaczyna od wyjaśnienia procesów, które sprzyjają powstawaniu zmian nowotworowych, a mianowicie zapalenia oraz angiogenezy, czyli powstawania nowych naczyń krwionośnych. Oba te procesy są naturalne, jednak ich nadmiar to pożywka dla raka, a sprzyja im przed wszystkim stres oraz zachodnia dieta bogata w cukry proste, białą mąkę, mięso oraz przetworzoną żywność. David Servan-Schreiber o epidemię raka w pierwszym świecie obwinia też zbyt duże spożycie kwasów omega-6.</div>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
Kwasy omega-3 i omega-6 nieustannie współzawodniczą w naszych organizmach o kontrolę nad ich funkcjami. Kwasy omega-6 pomagają gromadzić tłuszcz, prowadzą do utwardzania komórek, krzepnięcia krwi i rozwoju procesów zapalnych w reakcji na agresję z zewnątrz. Od początku życia człowieka stymulują powstawanie komórek tłuszczowych. Kwasy omega-3 działają zupełnie inaczej: pomagają rozwijać układ nerwowy, czynią ściany komórek elastycznymi i zapobiegają zapaleniom. </blockquote>
<div style="text-align: justify;">
Za tę nierównowagę odpowiedzialne są nie tylko wszechobecne tłuszcze trans, lecz także przemysłowa hodowla zwierząt, przez którą żywność odzwierzęca praktycznie nie zawiera już kwasów omega-3. Po każdym z rozdziałów znajdziemy podsumowanie w formie tabeli, w której autor zestawił produkty spożywcze sprzyjające zapaleniom i angiogenezie oraz przeciwdziałające im oraz te bogate w kwasy omega-3 (tu poleca choćby oliwę z oliwek). Autor szczegółowo opisuje też działanie na ludzki organizm produktów, których antynowotworowe właściwości zostały udowodnione. Znalazły się wśród nich m.in. zielona herbata, soja, kurkuma czy jagody. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeszcze jedną istotną kwestią poruszaną w <i>Antyraku</i> są pestycydy i zanieczyszczenie środowiska. Servan-Schreiber przytacza paradoks niedźwiedzi polarnych, w których organizmach można znaleźć mnóstwo zanieczyszczeń, choć pozornie żyją w nieskazitelnie czystym środowisku. Są jednak na końcu łańcuch pokarmowego, dlatego wchłaniają wszelkie zanieczyszczenia skumulowane w organizmach ryb, a także mniejszych ryb, które te większe ryby wcześniej zjadły itd. "Wiemy również, że typowe warzywa zawierają jedną setną ilość zanieczyszczeń znajdujących się w mięsie..."</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wiele miejsca poświęcił też autor wpływowi stanu psychicznego na zdolności obronne organizmu. Ta część dla wielu czytelników może się okazać najciekawsza, autor bazuje tutaj bowiem nie tylko na badaniach, lecz także swoich własnych doświadczeniach w walce z chorobą. Dobre relacje z ludźmi i obecność kogoś bliskiego u boku naprawdę mają moc wydłużania życia. Tylko dlaczego lekarze nie mówią o tym swoim pacjentom, a dieta w leczeniu onkologicznym jest marginalizowana? David Servan-Schreiber dostrzega dwie przyczyny. Pierwszą jest mentalność lekarzy, którym wszystkie te niefarmakologiczne metody leczenia wydają się niepoważne. Druga to pieniądze. Zielonej herbaty nie można w końcu opatentować i sprzedawać jako leku na raka, a koncerny spożywcze mają powody i środki, żeby sponsorować badania, z których wyniknie, że nie ma dowodów na rakotwórczość ich przetworzonej żywności. </div>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku 80% mężczyzn w krajach zachodnich paliło tytoń.Nawet lekarze uważali ten nawyk za zupełnie nieszkodliwy. Reklamy Winstonów i Marlboro ukazywały się na łamach czasopism medycznych. właśnie tego roku doktorzy Evarts Graham i Richard Doll z Uniwersytetu w Oxfordzie - sami będący palaczami, tak jak większość ówczesnych lekarzy - udowodnili ponad wszelką wątpliwość, że tytoń jest bezpośrednim sprawcą gwałtownego wzrostu liczby zachorowań na raka płuc. U mężczyzn palących ponad jedną paczkę papierosów dziennie ryzyko zachorowania zwiększało się nawet trzydziestokrotnie! Minęły dwadzieścia dwa lata, zanim rząd brytyjski podjął pierwsze kroki zmierzające do ograniczenia palenia tytoniu. Dziś wytwarzanie, palenie i eksport papierosów wszędzie są wciąż całkowicie legalne. </blockquote>
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-R-Wh-g4xH-s/VxV81MIPapI/AAAAAAAAEKo/S5qYTx733ZEXHF5jPl9OHx1OZuPILmAjgCLcB/s1600/antyrak-nowy-sposob-zycia-b-iext2429001.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-R-Wh-g4xH-s/VxV81MIPapI/AAAAAAAAEKo/S5qYTx733ZEXHF5jPl9OHx1OZuPILmAjgCLcB/s400/antyrak-nowy-sposob-zycia-b-iext2429001.jpg" width="278" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: empik.com</td></tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-76620223892699945242016-01-16T19:32:00.001+01:002016-01-17T12:01:05.805+01:00Jeszcze jedna podróż tramwajem zwanym pożądaniem<div style="text-align: justify;">
Tennessee Williams jest niewątpliwie jednym z najbardziej kochanych dramaturgów Ameryki, a tytuły jego spektakli zwykle mówią coś nawet osobom, które na co dzień teatry omijają z daleka. Wystawianie jego sztuk wciąż więc te teatry kusi, w końcu to niemal gwarancja pełnej widowni. Tylko czy do wystawianych tyle razy spektakli, na podstawie których powstały kultowe już dla wielu filmy, można jeszcze coś dodać? Bogusławowi Lindzie w Teatrze Ateneum się udało. Wyszedł z tego Williams przyprawiony nieco klimatem filmów Pasikowskiego. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-7y3Q29Mt_NE/VpqMahjr33I/AAAAAAAAD6c/kuruZMCKtsE/s1600/plakaty_duzy_strona841.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="http://4.bp.blogspot.com/-7y3Q29Mt_NE/VpqMahjr33I/AAAAAAAAD6c/kuruZMCKtsE/s400/plakaty_duzy_strona841.jpg" width="280" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: www.teatrateneum.pl</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na ten nowy obraz złożyły się tłumaczenie <i>Tramwaju zwanego pożądaniem</i> Jacka Poniedziałka oraz niezwykle wyrazisty duet aktorski Julii Kijowskiej i Tomasza Schuchardta. Nieco zmieniły się dialogi, które zyskały na wulgaryzmach i obsceniczności, co już chyba nikogo we współczesnym teatrze nie dziwi ani nie oburza. Ale to tak naprawdę nie w tekście tkwi sekret tej interpretacji. Julia Kijowska jako Blanche DuBois wypowiada w większości te same kwestie, które wypowiadała choćby Vivien Leigh w filmie Elii Kazana. Kreuje jednak przy tym zupełnie inną postać. Tamta Blanche, choć również zagubiona, źle prowadząca się i koloryzująca na temat wydarzeń ze swojego życia, pozostawała jednak nad wyraz skromną i elegancką damą, przynajmniej jeśli spojrzeć na nią z dzisiejszej perspektywy. Mówimy w końcu o 1951 roku, kiedy to nie pokazywano jeszcze nietrzeźwych kobiet w filmach, a bohaterki przy pocałunku odchylały nienaturalnie głowy do tyłu. Blanche Julii Kijowskiej damą jest już tylko we własnej wyobraźni. Nadużywa alkoholu niemal w każdej scenie, obnosząc się przy tym ze swoim seksapilem. Postać jest jednak przy tym tak spójna i przykuwająca uwagę, że widzowie kupują ją bez słowa sprzeciwu. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-98nNgJ2n_7o/Vpt0YR4UyqI/AAAAAAAAD6s/ZkaZr5KWMME/s1600/tramwaj.PNG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="151" src="http://2.bp.blogspot.com/-98nNgJ2n_7o/Vpt0YR4UyqI/AAAAAAAAD6s/ZkaZr5KWMME/s400/tramwaj.PNG" width="400" /></a></div>
<br />
Na wyrazistości zyskuje też Stanley Kowalski, choć moim zdaniem jest on w spektaklu Lindy zbyt jednowymiarową postacią. Chyba wolałam Stanleya w wykonaniu Marlona Brando. Też był prostym pracownikiem fizycznym, ale jednak nie jawił się jako postać jednoznacznie negatywna. Przynajmniej można było zrozumieć, co siostra Blanche Stella w nim widziała. Stanley Kowalski Tomasza Schuchardta ma po prostu wzbudzać antypatię. Jest nosicielem wszystkich negatywnych cech, jakie tylko przychodzą nam do głowy na hasło Polaczek. A ja nie lubię takich stereotypowych postaci. Zdaję sobie sprawę, że polscy imigranci w Stanach Zjednoczonych może i nie cieszyli się zbyt dobrą sławą i pewnie sami się do tego przyczynili, ale wrzucanie wszystkich wad do jednej zaledwie postaci to przesada. Przez takie potraktowanie charakteru Stanleya traci też Stella Kowalska. Zamiast kobiety zakochanej w swoim mężu pomimo licznych wad, staje się jedną z tych żon, które tkwią przy agresywnych i głupich mężczyznach, bo najwyraźniej nie mają na siebie innego pomysłu. Paulina Gałązka próbowała wycisnąć jakieś życie z tej postaci, ale od początku była na przegranej pozycji. O niebo lepiej poradził sobie Bartłomiej Nowosielski, którego Mitch jest znacznie ciekawszy i wielowymiarowy niż jego filmowy odpowiednik. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Tramwaj zwany pożądaniem </i>ma jeszcze jednego bohatera, a jest nim Nowy Orlean końca lat czterdziestych. Teatralna scena ma oczywiście swoje ograniczenia i nie można na niej pokazać tyle, co na srebrnym ekranie. Bogusław Linada jako reżyser wybrnął z tego całkiem nieźle i stworzył klimat Nowego Orleanu za pomocą dzięków. Jazz miesza się tu z cykaniem świerszczy i w zasadzie to wystarcza, żeby wczuć się w realia epoki. Miłym i zaskakującym akcentem był też deszcze padający na scenie. Pomimo licznych zmian Lindzie udało się zachować gęstą atmosferę oraz silny ładunek emocjonalny sztuki i pozostać przy tym wiernym duchowi oryginału. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/uk1zeCn9CTY/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/uk1zeCn9CTY?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-43422530166916268092016-01-14T16:48:00.001+01:002016-01-14T16:49:57.369+01:00Wojciech Jagielski o obozach dla uchodźców<div style="text-align: justify;">
W ciągu ostatnich kilku miesięcy w mediach co chwilę pojawiały się doniesienia o niepokojących wydarzeniach w obozach dla uchodźców i imigrantów. Przemoc seksualna i przemoc w ogóle wydają się największą plagą w takich miejscach. Wielu zapewne zadaje sobie pytanie, skąd bierze się ta agresja. Część z przebywających tam osób to po prostu przestępcy? A może nietypowa sytuacja, w jakiej się znaleźli, i zerwanie więzów społecznych wyzwoliło w zwyczajnych do tej pory ludziach jakieś ukryte pokłady zła? Problem nie jest wcale nowy, przemoc seksualna, jak jakaś zmora, pojawia się w obozach bez względu na kontynent czy wyznawaną przez uchodźców religię. Chyba najtrafniej nastroje panujące w tego typu miejscach opisał Wojciech Jagielski w <i>Nocnych wędrowcach</i>. Poniższy fragment dotyczy rządowego obozu dla uciekających przed rebeliantami Aczolich w Ugandzie.</div>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
Chowając się pod strzechami chat przed deszczem i słońcem, oparci plecami o chropawe gliniane ściany, mężczyźni w milczeniu palili tytoń. Siedzieli tak całymi dniami, pozbawieni wszelkiego zajęcia, nie wiedząc, co począć z czasem, z bezczynnymi rękami, wielkimi i sękatymi od ciężkiej pracy na polu. Zwijali je z chrzęstem w pięści, wciskali w kieszenie spodni, prostowali, zaplatali na piersiach, kościstymi palcami chwytali z ziemi źdźbła trawy, kamienie. Prędzej czy później sterane ręce i tak zwisały niezdarnie w geście kapitulacji, jakby niedopasowane, do niczego niepotrzebne, do niczego niepasujące.<br />
Wystawali też przy drodze, przed drzwiami kilku sklepów, które rozepchnęły się tam wśród stożkowatych chałup. Można w nich było kupić przeterminowaną żywność, papierosy, lemoniadę i piwo. Piwo było ciepłe, bo w Palendze wciąż wyłączano prąd, ale i tak nigdy nie brakowało na nie chętnych.<br />
Żołnierze z miejscowego posterunku i kierowcy ciężarówek zmierzających do Kampali przysiadali z otwartymi butelkami na drewnianych skrzyniach. Pili piwo powoli, z przymkniętymi oczami, zdając się nie zauważać mężczyzn, którzy obstępowali ich nieśmiałym, niepewnym, ale zacieśniającym się kręgiem. Przysiadali tuż obok, niby nie zwracając na nic uwagi, a naprawdę czujni, wypatrujący przekrwionymi oczyma najmniejszego gestu zachęty ze strony żołnierzy czy kierowców, każdej okazji do pogawędki, która przy odrobinie szczęścia mogłaby się przecież okazać także zaproszeniem do miłej i darmowej biesiady.<br />
Sprzedawane w sklepach butelkowe piwo było zbyt drogie, by się nim upijać. Ci więc spośród mieszkańców Palengi, którzy codziennej beznadziei nie potrafili już znieść na trzeźwo, odurzali się pędzonym przez miejscowe kobiety kwete, piwem z sorgo, bananów i kukurydzy. Upijali się także dlatego, że nic lepszego do roboty po prostu nie mieli.<br />
Najpierw stracili na wojnach stada długorogiego bydła, będącego dla Aczolich nie tylko symbolem dostatku, ale i godności, powodem do dumy. Potem odebrano im ziemię, wioski, a nawet cmentarze, gdzie spoczywały prochy przodków.<br />
Straciwszy ostatnie źródła dochodów, nie mogli już dłużej utrzymywać swoich rodzin, a po ucieczce przed partyzantami, spędzeni przez żołnierzy do przydrożnych obozów, nie potrafili nawet zadbać o bezpieczeństwo własnych dzieci. Nienawidzili swego losu, samych siebie i wszystkich dokoła. Nie mogąc zaś w czymkolwiek zmienić życia, które zdawało im się tak nieznośne, wyrzekali się go i marnieli, umierali jak ich porzucone i obracające się w ugory poletka.<br />
Ostatnimi uczuciami, jakie w nich jeszcze drzemały, były złość i pożądanie. Złość, bezradna, mściwa i ślepa, zwracająca się nie przeciwko sprawcom ich nieszczęścia – ci byli potężni, nieosiągalni – lecz przeciwko wszystkim tym, którzy z dobroci serca próbowali im pomagać. Pomagając, stawali się świadkami ich upadku i upokorzenia, a więc winowajcami.<br />
Ze złości, a nie z miłości brało się też pożądanie. Nie było w nim żaru, troski czy czułości, lecz przemoc, chęć niszczenia, zadania bólu, zatracenia się w wyrządzonej krzywdzie i czerpania z niej siły.<br />
Abola Imbakasi, naczelnik Palengi, uważał, że te złe, mroczne uczucia brały się z tego, iż miejscowi mężczyźni za wiele kobietom zawdzięczali, zanadto stali się od nich zależni. Nie mogąc, a może po prostu nie chcąc wyrwać się z wygnańczego odrętwienia, pozwolili, by ich kobiety wzięły na siebie ciężar utrzymania rodzin, wychowania dzieci. Wypalały cegły i węgiel drzewny, warzyły piwo i sprzedawały je potem w przydrożnych kramach. Zarobione pieniądze musiały dobrze ukrywać przed mężczyznami, by ich nie wykradli i nie roztrwonili na tani, gorzki dżin albo na dziewczyny z Gulu, które za garść szylingów szły z żołnierzami do lasu za wsią.<br />
Mężczyźni z Palengi nie mieli pieniędzy i nie mogli kupować sobie miłości. Brali więc kobiety siłą, jakby tylko zadawanym gwałtem budzili się do życia z martwoty, w którą zaraz na powrót zapadali.</blockquote>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-D1oEGwCgQy0/VpfDF8X4--I/AAAAAAAAD6M/OIIzxrDoxX0/s1600/173535-352x500.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="http://2.bp.blogspot.com/-D1oEGwCgQy0/VpfDF8X4--I/AAAAAAAAD6M/OIIzxrDoxX0/s400/173535-352x500.jpg" width="280" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: lubimyczytac.pl</td></tr>
</tbody></table>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-31723404857011008732016-01-04T13:17:00.000+01:002016-01-07T00:53:36.513+01:00Warszawskie słoiki, czyli o stereotypach wkładanych łopatą do głowy<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
Jakiś czas temu usłyszałam w radiu rozmowę z panią Magdaleną Żelazowską, autorką pierwszej książki o warszawskich słoikach. Temat był w mediach modny jakiś czas temu, teraz już trochę ostygł. Poza stereotypami w zasadzie nic nowego w tej dyskusji nie padło. Pani Żelazowska roztoczyła wizję przyjezdnych jako ludzi nieszczęśliwych, którzy muszą borykać się z cały szeregiem bolesnych problemów, jak wyobcowanie w nowym miejscu, przejmująca tęsknota za domem czy wreszcie dojmujące poczucie wstydu przed pokazaniem domu rodzinnego nowemu chłopakowi. Bo w końcu na prowincji wszyscy mieszkają w byłych PGR-ach z ojcami alkoholikami, a w Warszawie to same dzieci profesorów, intelektualne dysputy i kawior na śniadanie. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Autorka podobno rozmawiała z wieloma słoikami. No cóż, jak ich spotkam, to uwierzę. (Teraz będzie wycieczka osobista). Sama jestem przyjezdna, tak jak i większość moich znajomych, ale w naszych historiach nie ma żadnego dramatyzmu. Wyjazd do większego miasta na studia był po prostu naturalnym etapem po skończeniu liceum. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, dokąd chcę jechać. Obstawiłam dwa uniwersytety, które na przemian zajmowały pierwsze miejsce w rankingach. Jagielloński mnie nie chciał, wylądowałam w Warszawie. Większość kontaktów z rodzinnego miasta szybko mi się pourywała, były to w końcu znajomości raczej wymuszone faktem, że chodziliśmy do jednej klasy, niż wynikające z rzeczywistej sympatii. Zostało tylko kilka osób, z którymi naprawdę chciałam się zadawać. Poza tym szybko pojawiły się nowe przyjaźnie. Może i byliśmy tą biedniejszą częścią studentów. Śmialiśmy się się nawet, że w akademiku mieszkają głównie ludzie z Polski wschodniej, ze świętokrzyskiego i dzieci nauczycieli. Sama należę do dwóch ostatnich grup. Może i zachłysnęliśmy się trochę wielkim miastem. Nigdy dotąd nie mogłam przebierać w ofercie kilkunastu teatrów ani chodzić na przeglądy filmów ze wszystkich kontynentów. Wtedy nawet współczułam Warszawiakom. Ja mogłam sobie robić, co chciałam, a oni musieli meldować się rodzicom jak licealiści. Dopiero teraz, kiedy już spora część z nich ma dzieci, dostrzegam plusy ich pozycji. Mają przynajmniej babcie do pomocy na miejscu. Prawie nikt nie wracał w swoje rodzinne strony, bo i po co wracać do miejsc, w których trzeba mieć znajomości, żeby znaleźć pracę w supermarkecie. Tyle że zanim w ogóle nastąpił moment decyzji, większość z nas już zdążyła się tutaj poczuć jak w domu.</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Moje nastawienie do pierwszej książki o warszawskich słoikach było więc nieco negatywne, postanowiłam jednak dać jej szanse. Po tej radiowej rozmowie spodziewałam się raczej reportażu, a dostałam powieść. Dla autorki to pewnie nawet lepiej, wiele niedociągnięć można w takim wypadku złożyć na karb fikcji literackiej. Magdalena Żelazowska miała pomysł na ramy opowieści. Mamy tu trzy historie z różnymi motywami przewodnimi, ale powiązane ze sobą bohaterami, którzy po prostu się znają. Szkoda tylko, że autorka nie potrafiła wypełnić tych ram sensowną fabułą. Chyba najbardziej irytująca była dla mnie pierwsza historia. Jej bohater cierpi na brak zdolności kredytowej i właśnie wokół problemów mieszkaniowych wszystko tu się kręci. Dosłownie wszystko, bo słowo mieszkania pada w co drugim zdaniu. O samym bohaterze nie dowiadujemy się w zasadzie niczego, co studiował, gdzie pracuje albo czy ma jakieś zainteresowania. Został wyposażony jedynie w kilka stereotypowych cech słoika, a mianowicie nie lubi Warszawy i przywozi jedzenie z domu. Pewnego dnia Paweł, bo tak mu na imię, słyszy od znajomego historię, jak to znajomi jego znajomych dostali mieszkanie w spadku po pewnej samotnej staruszce, którą się zaopiekowali. Nasz bohater zaczyna więc polować na starsze osoby, w tym celu idzie nawet do pobliskiego kościoła i na zebranie spółdzielni. (Uwaga, będzie spoiler). I dzieje się rzecz "niespodziewana". Znajduje staruszka, który po kilku wspólnie wypitych herbatach przepisuje mu dom. Ba, nawet popełnia samobójstwo, żeby bohater nie musiał za długo czekać. Cóż za uczynność! Po drodze dzieje się jeszcze kilka absurdalnych rzeczy. Paweł przechadza się po osiedlach i zagląda ludziom do mieszkań, bo jak wiadomo ludzie w Warszawie tych mieszkań nie zamykają (sic!). Bohaterką drugiej części jest Ewa. Ona mieszkanie ma, ale brakuje jej miłości. W związku z tym zakłada konto w portalu randkowym i zaczyna uprawiać seks z przypadkowo poznanymi mężczyznami. W międzyczasie spotyka się z koleżankami, żeby wspólnie utyskiwać na fakt wymarcia prawdziwych samców. Ostatnia część książki opowiada o Aśce, która po skończeniu studiów nie chce wchodzić w utarty schemat zakładania rodziny, w związku z czym zakłada lifestylowy blog z plotkami o gwiazdach. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Autorka zdecydowała się na narrację w pierwszej osobie w imieniu trójki swoich bohaterów. Z pozoru takie rozwiązanie może wydawać się łatwe, a nawet atrakcyjne, niesie jednak ze sobą wiele trudności, z których Żelazowska najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy. Nie zadała więc sobie trudu, żeby wszystkie trzy narracje jakoś zróżnicować, nadać wypowiedziom bohaterów jakieś cechy, które świadczyłyby o posiadaniu przez nich osobowości. Nie wiedziała też, że nie należy wkładać w usta mężczyzny frazesów rodem z reklamy kremu L'Oreal o tym, jak to cera jego dziewczyny wyglądała promiennie. W efekcie mamy wrażenie, że to autorka cały czas do nas mówi i tylko podaje się za rożne osoby. Tekst zwarty nie jest jednak w <i>Zachłannych </i>największym problemem. Może nie ma jakiejś większej literackiej wartości, ale pozostaje na poziomie artykułu prasowego. Dramat zaczyna się w dialogach. Tak sztucznych i kanciastych nie czytałam już od wielu lat. Jaskrawym tego przykładem jest rozmowa Ewy z babcią. Żeby oddać sposób myślenia i mówienia dziewięćdzisięciotrzyletniej wiejskiej gospodyni domowej naprawdę nie wystarczy wstawić do jej wypowiedzi zwrotów typu "moje dziecko". Nie wspomnę już nawet o takich szczegółach, jak bardzo wątpliwe jest, żeby taka osoba wiedziała, co to internet, ani jak wspaniałe sklepy są w stolicy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z powieści możemy się też dowiedzieć kilku zaskakujących rzeczy. Na przykład, że od studiowania filologii zostaje się gejem. Naprawdę. Wyśmiewani przez dziewczyny koledzy z roku jednej z bohaterek szukali pocieszenia w męskich ramionach. I jeszcze tego, że mężczyźni w Warszawie noszą kuse garniturki. Bóg jeden raczy wiedzieć, co to znaczy. Próbowałam sobie wyobrazić, ale efekt był raczej komiczny. W finale tej opowieści znalazłam iście grafomańska perełkę, która warta jest zacytowania: </div>
<blockquote class="tr_bq">
<div style="text-align: justify;">
Dopadł do mojego dekoltu. Chwycił zębami mój sutek i mocno przygryzł. Znieruchomiałam przeszyta bólem. Pod powiekami zapiekły mnie łzy. Przerażona spojrzałam w dół. Spod pękniętej skóry wydostało się kilka gęstych czerwonych kropel. Były ciepłe jak łzy, które pojedynczo kapały na moje policzki. Popatrzyłam na pochylonego nade mną Pawła, który chciwie wpatrywał się w moją rankę. Miał ciemne oczy. Wydawało mi się, że przemknął przez nie strach. Wyciągnęłam prawą rękę i dotknęłam jego policzka. Wtedy spojrzał mi w oczy. Przesunęłam dłoń na jego włosy. Zatoczyłam krąg od czoła po kark. Przyciągnęłam jego głowę w dół. – Pij – powiedziałam.</div>
</blockquote>
<div style="text-align: justify;">
Nie chciałam być niesprawiedliwa wobec autorki, więc usilnie szukałam w <i>Zachłannych</i> jakichś zalet. I znalazłam. Tę książkę da się przeczytać. Jest całkiem przyzwoicie zredagowana i można dobrnąć do końca bez większego bólu. Naprawdę widywałam gorsze. Ale na jakąś sensowną książkę o słoikach pewnie przyjdzie nam jeszcze poczekać. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-SQfPXvZfU_A/VopiT7UGlOI/AAAAAAAAD5s/BYmJu8pbGzE/s1600/zachlanni-b-iext26614751.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="http://2.bp.blogspot.com/-SQfPXvZfU_A/VopiT7UGlOI/AAAAAAAAD5s/BYmJu8pbGzE/s400/zachlanni-b-iext26614751.jpg" width="271" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: empik.com</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-89657067308686756602015-12-30T09:00:00.000+01:002015-12-30T10:44:54.479+01:00Afrykańska Nana<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli spojrzeć na kontynent afrykański pod kątem literackim, na mapie wyraźnie zaznaczają się obszary bogate pod względem utalentowanych pisarzy. Pierwszą taką wyspą jest na pewno RPA, choć tutaj mamy do czynienia raczej z białymi pisarzami burskiego pochodzenia. Drugą jest niewątpliwie południowa Nigeria. Z jakiegoś powodu to ludy Igbo i Joruba wydały ich najwięcej. Wystarczy tu wspomnieć kilka nazwisk, które na stałe zapisały się w historii afrykańskiej literatury, czyli Chinua Achebe, Ben Okri, noblista Wole Soyinka czy popularna ostatnio Chimamanda Ngozi Adichie. Jednym z tych pisarzy jest też zmarły kilka lat temu prozaik Cyprian Ekwensi. Jak to zwykle bywa w przypadku afrykańskich twórców, w polskim przekładzie kazały się tylko dwie jego książki, w tym chyba najbardziej znana <i>Jagua Nana</i>. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Już samym tytułem Ekwensi nawiązuje do tradycji powieści o luksusowych kurtyzanach. Bohaterka jego ksiązki też taka jest, w końcu mówią na nią Jagua, droga i pożądana jak samochód marki Jaguar. Już sama jej historia jest niezmiernie ciekawa, bo Jagua to naprawdę dobrze skonstruowana postać, wielowymiarowa, niebanalna, a przy tym niepozbawiona sprzeczności. Zaryzykowałabym nawet stwierdzeniem, że to jeden z lepszych charakterów, na jaki natrafiłam w prozie. Poznajemy ją wiele lat po tym, jak przyjechała do Lagos. Córka prowincjonalnego pastora, która dusiła się w zaaranżowanym małżeństwie. Odrzuciła społeczność, w której się wychowała, a jednocześnie sama została odrzucona. Dla bezpłodnej kobiety nie ma w końcu miejsca na prowincji. Nie jest wykształcona, ale też nie można jej nazwać lekkomyślną. Pewna swoich wdzięków, lubi być w centrum wagi. Jest zdolna do zemsty na młodszych rywalkach, tak jak do bezinteresownej pomocy. Martwi się o swoich mężczyzn, nawet o tych, którzy ją porzucili. Chyba najbardziej podobało mi się to, że autor nie pokazuje od razu czytelnikowi całej swojej bohaterki, a raczej pozwala jej stawać się coraz bardziej intrygującą i prawdziwą z każdą kolejną stroną. Do pewnego stopnia Jagua jest też pewnie wytworem miasta, w którym przyszło jej żyć. Książka Ekwensiego to też świetny społeczny obraz Lagos skorumpowanego, bezwzględnego, głośnego i brudnego, tak w dosłownym, jak i metaforycznym znaczeniu. Dzięki Jagule i innym dziewczynom z Tropicany czytelnik może poznać je na wskroś, od luksusowych willi do slumsów. W życiu kobiety lekkich obyczajów pojawiają się zaroówno przedstawiciele elity, jak i drobni złodzieje. Aż trudno uwierzyć, że ta książka wyszła w latach sześćdziesiątych, musiała wywołać wtedy niemały skandal. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Gdy jednak wejść w tekst głębiej, poza główny wątek, znajdziemy w nim ciętą satyrę polityczną. Ekwensi nie przez przypadek stawia na drodze bohaterki Wuja Taiwo, kandydata na radnego w lokalnych wyborach. W ten sposób trafiamy w sam środek walki pomiędzy Organizacją Polityczną Numer 1 a Organizacją Polityczną Numer 2, która nazywają się tak nie bez powodu, niczym poza brakiem kręgosłupa moralnego się w końcu od siebie nie różnią. Obie przekupują wyborców i zatrudniają zbirów do napadania na przeciwników politycznych. Tę karykaturę polityki chyba najjaskrawiej widać w scenie, w której Wuj Taiwo prosi Jaguę, żeby przemówiła do handlarek z targu.</div>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
- Nie wiem, co im powiedzieć. Przechylił się do tyłu i poklepał po kolanie.<br />
- Powiedz im, żeby głosowały na O.P.2. Co? Mówisz, że nie wiesz, co masz powiedzieć? Zaczął się śmiać i klepać po kolanach, stołku, trząść się, aż szklanki do piwa podskakiwały. - Nie wiesz, co im powiedzieć? Nie żartuj! Powiedz im, żeby głosowały na O.P.2. Powiedz im, że nasza partia jest najlepsza. Damy im nowe stragany, dużo towaru i prowizję, żeby miały za co kształcić dzieci. Obiecaj im wszystko, co ci ślina na język przyniesie. Kiedy Wuj Taiwo zwycięży, nie będą pamiętały o obietnicach. Powiedz im, że jestem przeciwny temu, żeby kobiety płaciły podatki. To złe, podłe. Powiedz im, że walczę o równość kobiet. Kobiety muszą mieć równe prawda z mężczyznami. Zastanawiasz się, co im powiedzieć? O Boże! Powiedz im, że wszystkie kobiety w Lagos na pewno dostaną dobrą pracę, jeśli będą na mnie głosowały. Zniknie bezrobocie. Kobiety będą sprawiedliwie traktowane. Będą miały pozycję społeczną. Muszą reprezentować klasę...</blockquote>
<div style="text-align: justify;">
Z powieści zniknął niestety w polskim tłumaczeniu specyficzny język. Ekwensi pisał łamaną angielszczyzną ulic Lagos, żeby jeszcze lepiej wczuć się w sposób myślenia swoich bohaterów. Niemniej to, co zostało, i tak jest warte uwagi. Jagua Nana jest jedną z tych książek, przy których nie należy się zrażać wolno zawiązującą się akcją w pierwszych kilku rozdziałach, bo potem już wciąga na dobre. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-HWZmu28Aq6s/VnW6dfCwjjI/AAAAAAAAD5c/41Cil8wzvsA/s1600/352x500.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="http://4.bp.blogspot.com/-HWZmu28Aq6s/VnW6dfCwjjI/AAAAAAAAD5c/41Cil8wzvsA/s400/352x500.jpg" width="256" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">źródło: lubimyczytac.pl</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5344397618353541452.post-91498308451352390202015-12-26T09:00:00.000+01:002015-12-26T09:00:03.553+01:00Rok 2015 w animacji<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Albo co roku wychodzi coraz mniej dobrych anime, albo ja robię się coraz starsza. Obawiam się, że to raczej ten drugi przypadek. Już na etapie oglądania zapowiedzi mam wrażeniem, jakbym tonęła w morzu kiepskich szkolnych komedyjek ecchi. Anime coraz bardziej staje się dla mnie zbiorem powielanych schematów. Już wiem, że bohaterowie, których losy niespodziewanie się połączyły, na pewno spotkali się już w dzieciństwie i przypomną to sobie w miarę rozwoju fabuły. Domyślam się też, jaki charakter będzie miał bohater z czerwonymi włosami, a jaki ten z niebieskimi. Nie wiem, czy jest to efekt zamiłowania Japończyków do schematów, czy może odpowiedź na oczekiwania odbiorców. W końcu to oni uparcie wpisuję do wyszukiwarek internetowych frazę "anime podobne do...". W tym zalewie typowych rozwiązań fabularnych z przyjemnością witam każdy przejaw oryginalności. Niestety nie było w tym roku zbyt wielu anime, które mogłabym szczerze polecić. A właściwie są tylko dwa tytuły. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<h3>
One Punch Man</h3>
<div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-WKfRDOJuC9s/VnSSOJXl7FI/AAAAAAAAD4s/aV0sldC5KIU/s1600/one-punch-man-anime-licenciado-636x360.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="226" src="http://3.bp.blogspot.com/-WKfRDOJuC9s/VnSSOJXl7FI/AAAAAAAAD4s/aV0sldC5KIU/s400/one-punch-man-anime-licenciado-636x360.jpg" width="400" /></a></div>
<br />
Niekwestionowany król sezonu. Zyskał nawet sympatię osób, które swoją przygodę z anime zakończyły w gimnazjum, kiedy jeszcze Dragon Ball leciał na RTL7. Ale to fanom gatunku ten serial dał najwięcej radości, bo <i>One Punch Man</i> to świetna parodia. Pewien mangaka amator o pseudonimie ONE wziął popularny schemat shounena o superbohaterach i postawił go na głowie. To, że Saitama nie jest typowym bohaterem anime, widać na pierwszy rzut oka. Nie ma w końcu bujnej grzywy. Imperatyw ciągłego treningu i doskonalenia się, żeby stawić czoła kolejnym przeciwnikom, zamienia na sto brzuszków i sto pompek. Zamiast wymyślać coraz dziwniejsze nazwy stylów walki, zadaje po prostu zwykły cios. A więcej czasu niż starcie ze strasznym potworem zagrażającym światu zajmuje mu łapanie komara. Darmowy internetowy komiks bardzo szybko zrobił się popularny, a jego potencjał zauważyło jedno z większych wydawnictw mangowych Shueisha, właściciel popularnego magazynu <i>Jump</i>. <i>One Punch Man</i> musiał jednak zostać przerysowany, umiejętności graficzne nie są bowiem jednym z talentów, jakimi może poszczycić się ONE. Za nową wersję odpowiedzialny był słynący z dbałości o detale Yusuke Murata. Anime było już tylko kwestią czasu. Wyszło naprawdę dobrze, grafika jest ładna, a humor nietuzinkowy. Dodatkową zabawą może być rozpoznawanie w rysach przewijających się po ekranie postaci podobieństwa do bohaterów innych tytułów.<br />
<br />
<h3>
Shokugeki no Souma</h3>
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-vcur6FSLZT4/VnVXevshy6I/AAAAAAAAD48/KffzrLG1TQo/s1600/14%2B-%2B1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="250" src="http://4.bp.blogspot.com/-vcur6FSLZT4/VnVXevshy6I/AAAAAAAAD48/KffzrLG1TQo/s400/14%2B-%2B1.jpg" width="400" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Tu za to mamy do czynienia z jak najbardziej typowym shounenem. Rzecz dzieje się w szkole, celem głównego bohatera jest ciągłe doskonalenie swoich umiejętności i wygrywanie z kolejnymi przeciwnikami, a wokół niego zbiera się gromadka wiernych towarzyszy. Nawet kolor włosów się zgadza, temperament Soumy jest tak ognisty jak jego czupryna. Jedynym odstępstwem od normy jest tu zamienienie walki na pięści na... gotowanie. Wyszło całkiem zgrabnie. Fabuła wciąga, a bohaterowie dają się lubić. Nigdy też nie widziałam, żeby ktoś tak ładnie narysował jedzenie (na szczęście tylko narysował, bo kuchnia w serialu jest dość mięsna, a ja słabo znoszę widok padliny). Oczywiście pojedynki na gotowanie, w których o wygranej przesądza dodanie jednej przyprawy lub użycie jakiegoś nieznanego przeciwnikowi sposobu duszenia, są znacznie przesadzone, ale przecież wiemy, że to wszystko nie jest tak całkiem na poważnie. Nawet element ecchi w <i>Shokugeki no Souma </i>za bardzo nie razi. Występuje na szczęście głównie w momentach próbowania potraw i daje całkiem humorystyczny efekt. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Oczywiście w tym roku wyszło jeszcze kilka całkiem przyzwoitych tytułów, na które można zwrócić uwagę. </div>
<div>
<b>Overlord </b></div>
<div>
Pewien gracz VRMMO, który nie lubi swojej pracy i ogólnie woli świat wirtualny od rzeczywistości, nagle zostaje przeniesiony do gry. Tak, to już było. Ludzie uwięzieni w grze są ostatnio popularnym tematem. Niemniej ten bohater wcale nie zamierza uciekać. Staje się lordem Momongą, władcą ciemności, który ma na swoje rozkazy bandę całkiem niebezpiecznych potworów. Na początku niezbyt orientuje się w sytuacji, ale z czasem zaczyna myśleć o ekspansji na to nowe, nieznane terytorium. Jeśli za czymś tęskni, to jedynie za swoimi przyjaciółmi, których poznał w wirtualnym świecie. Niestety fabuła po pierwszym sezonie zostaje dość brutalnie ucięta w momencie, w którym właściwie jeszcze nic się nie wyjaśniło. </div>
<div>
<b>GATE</b></div>
<div>
Tu z kolei nasz świat przenika się ze światem magicznym, a japońskie siły samoobrony jako jedyne dbają o prawa człowieka. Czyli po prostu fantasy. Pewnego dnia w Tokio otwiera się brama do innego wymiaru, w którym żyją czarownice, smoki i tym podobne. Całkiem udana przygodówka z niestety dość schematycznymi bohaterami. </div>
<div>
<b>Shigatsu wa Kimi no Uso</b></div>
<div>
Historia romansu utalentowanego pianisty, który po tragicznych przeżyciach porzucił fortepian, oraz nad wyraz energicznej i optymistycznie nastawionej do świata skrzypaczki. Tegoroczna perełka z gatunku okruchy życia, która na pewno przypadnie do gustu wielbicielom takich tytułów jak choćby <i>Clannad</i> czy <i>Honey & Clover</i>. </div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0