sobota, 12 września 2015

Anatomia pogardy małżeńskiej


Wieść gminna głosi, że Alberto Moravia był wielkim pisarzem oraz że wszystkie jego książki są do siebie dość podobne. Prawdziwość pierwszego mogę już zweryfikować. Był. Chociaż doceniam kunszt Włocha, nie dołączy on jednak do grona moich ulubionych pisarzy. Z kilku powodów. Ale najpierw o zaletach. 

Bohaterem Pogardy jest młody scenarzysta z dramatopisarskimi aspiracjami, który próbuje zrozumieć, dlaczego jego niedawno poślubiona żona Emilia właśnie przestała go kochać. Mało tego, zaczęła nim pogardzać. Mamy więc do czynienia z prozą na wskroś psychologiczną, co ma swoje wady i zalety. Niewątpliwą korzyścią jest wiarygodność głównego bohatera. A jeśli chce się pokazać drogę od miłości do nienawiści, to naprawdę sztuka. Przy tak skrajnych emocjach łatwo o banał i rozwiązanie fabularne rodem z brazylijskiej telenoweli. Riccardo jest ludzki i przekonujący, co Moravii udało się osiągną przez wady bohatera. Warto tu dodać, że wady bardzo rozpowszechnione wśród homo sapiens. Bohater ma skłonność do wybielania własnej osoby i stawiania się w dobrym świetle, co oczywiście zaciemnia jego ocenę sytuacji i pozwala wodzić czytelnika za nos. Widzi się w roli tego, który dla małżeństwa poświęca swoje ambicje i godzi się na pisanie komercyjnych scenariuszy, aby opłacić raty za mieszkanie. Przy czym pocałunek z sekretarką ma być przy tym jedynie błahostką, a wręcz pomyłką. Jest więc kochającym mężem, który zapewnia żonie spełnienie wszystkich - w tym materialnych - pragnień. Problem Riccarda polega jednak na tym, że z góry założył jakie Emilia ma pragnienia i nie pofatygował się, żeby ją o to zapytać. Dość butnie też przyznaje się do wyższości intelektualnej nad mniej wykształconą żoną, a nawet nie ukrywa, że to uroda Emilii go do niej przyciągnęła. Dopiero kiedy wyczuwa zmianę w uczuciach żony, zaczyna zadawać pytania. Nie dostaje jednak prostej odpowiedzi, sam musi dojść do prawdy po poszlakach, a jego własna niedoskonałość, choć chciałoby się powiedzieć człowieczeństwo, wodzi go nieraz na manowce. W tle tych rozważań trwają prace na scenariuszem do Odysei, a przeinterpretowane w duchu psychoanalizy stosunki pomiędzy Odyseuszem i Penelopą stają się dla Riccarda obrazem jego własnego małżeństwa. 

Jednakże subiektywizm, który na początku czytelnika oczarowuje, z czasem zaczyna nużyć. Pojawia się potrzeba wyjścia poza obraz rzeczywistości stworzony przez świadomość bohatera, a może nawet irytacja, że tak wolno dochodzi do wniosków, które osobie z zewnątrz już dawno przyszły do głowy. Najbardziej brakowało mi głosu Emilii. Gdyby Moravia zdecydował się na napisanie drugiej części książki z jej perspektywy, przeczytałabym ją z zapartym tchem. Niestety wolał pozostawić ją niemą i to na wieki. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz