niedziela, 6 października 2013

B


Tytuł książki Marcina Kołodziejczyka "B. Opowieści z planety prowincja" szumnie zapowiada podróż w nieznane. W rzeczywistości autor rzadko wybiera się dalej niż w okolice Warszawy. Nie jest to jednak wada tej pozycji. W przeciwieństwie choćby do poświęconej podobnej tematyce "Bolało jeszcze bardziej" Lidii Ostałowskiej, książka Kołodziejczyka unika szumnych, medialnych tematów. Nie znajdziemy tam tekstów o aborcji czy samobójstwie Magika, a proste opowieści o ludziach stąd, których na co dzień nie zauważamy na ulicy. Znalazło się tu miejsce na historię robotników z pociągu do Warszawy o 4 rano czy wiejskiego wariata. To oczywiście kwestia gustu, ale ja takie opowieści lubię najbardziej. Opatrzyły mi się już dawno postacie z pierwszych stron gazet, za to życie osób o zmęczonych twarzach, które widzę w komunikacji miejskiej, wydaje mi się coraz bardziej interesujące. O czym myślą? Czym się zajmują w życiu? Czy są szczęśliwi? Kołodziejczyk w swojej książce uchyla rąbka tajemnicy.

Prowincja nie ma tu wymiaru geograficznego, to raczej prowincjonalność społeczna. Kołodziejczyk czyni swoimi bohaterami ludzi, którzy ze względu na brak sukcesów, majątku, wykształcenia czy powodzenia u płci przeciwnej, mogą być postrzegani jako obywatele klasy B. Bardzo mi się ta zdolność wynajdowania ciekawych historii w najbliższym otoczeniu u autora podoba. Mało tego teksty przyjemnie się czyta. Jedynym, co budzi moje wątpliwości, jest stylizacja języka, czasem - mam wrażenie - wprowadzana na siłę. P ile w "Tadeusz opuszcza dom" wyszukany i nieco arystokratyczny język świetnie oddaje pogardę, z jaką członkowie rodziny patrzą na resztę świta, o tyle w innych przypadkach stylizacja wydaje się zbędna. Często sprowadza się ona zresztą do wprowadzenia kilku błędów językowych do wypowiedzi bohaterów. Przypuszczam, że część czytelników nawet tego nie zauważy. Poza tym nie wszyscy odbiorcy lubią teksty wcieleniowe, a stosowana przez Kołodziejczyka metoda pisania w pierwszej osobie może być dla niektórych irytująca. Wszystkie te kwestie leżą jednak w obrębie osobistych preferencji, a samemu Kołodziejczykowi trudno odmówić pisarskiego talentu. Zgaduję też, że Kołodziejczyk tworząc swój własny styl, musiał inspirować się Tochmanem. W "B. Opowieści z planety prowincja" można znaleźć chwyty, które właśnie z Tochamanem mi się kojarzą. Jak chociażby odwrócona perspektywa czasowa, dzięki której najpierw poznajemy emocje i myśli bohaterów, żeby dopiero na koniec dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło i doprowadziło do obecnego stanu.

"B. Opowieści z planety prowincja" to naprawdę udany zbiorek reportażowych szkiców. Autor nie próbuje opowiadać nam bajek, ale przedstawia życie w jego surowej postaci. Życie, które tak często przelatuje przez palce w porannym pociągu do pracy, nieudanych czy przypadkowych związkach albo oczekiwaniu na cudowną odmianę losu.

źródło: merlin.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz