sobota, 29 czerwca 2013

Stary człowiek nie chce odejść


O Peterze Godwinie pisałam już przy okazji jego poprzedniej książki, "Strach. Ostatnie dni Roberta Mugabe" to kontynuacja "Gdzie krokodyl zjada słońce". Autor jest białym Zimbabwejczykiem brytyjskiego pochodzenia, młodość spędził w Afryce, ale musiał opuścić kraj jako osoba niewygodna dla reżimu Roberta Mugabego. "Gdzie krokodyl zjada słońce" kończy się w momencie gospodarczej zapaści Zimbabwe, szaleje inflacja, a obywatelom kraju, który był kiedyś rolniczą potęgą w regionie, coraz częściej brakuje żywności. Reżim robi wszystko, aby skierować nienawiść tłumu w kierunku białych farmerów.

"Strach..." rozpoczyna się 29 marca 2008 roku. Partia Mugabego przegrywa w pierwszej turze wyborów z opozycyjnym ugrupowaniem MDC Morgana Tsvangiraia. Nikt już nie chce starego dyktatora i jego popleczników, skorumpowany reżim doprowadził kraj na skraj przepaści, hiperinflacja odebrała ludziom pracę i dorobek całego życia. Większość farm, dawniej należących do białych farmerów, teraz w ogóle nie działa. Przejęli je funkcjonariusze partyjni, którym bardziej jednak się opłacają czarnorynkowe operacje i handel diamentami niż produkcja żywności. Zimbabweńczycy są więc uzależnieni od pomocy zagranicznych organizacji humanitarnych. Mugabe nie zamierza jednak ustępować, jego partia ZANU-PF zainicjuje wkrótce falę przedwyborczej przemocy na niewyobrażalną skalę. Ofiarą padną nie tylko funkcjonariusze opozycyjnej partii, ale także ich rodziny oraz przypadkowi ludzie, na których ktoś doniósł, że głosowali nie po myśli reżimu.

Lektura "Strachu. Ostatnich dni Roberta Mugabe" w czasie wakacyjnego wyjazdu to surrealistyczne przeżycie. Ta książka przytłacza. Wiele razy porzucałam lekturę, żeby później do niej powrócić. Przez jej strony przewijają się setki i tysiące ofiar, którym podpalono domy, które wygnano, pobito albo nawet pozbawiono życia. Jest ich tak dużo, że ciężko zapamiętać choćby część. Peter Godwin postawił sobie za punkt honoru spisać historie tych ludzi, żeby ich cierpienie nie odeszło w zapomnienie. Momentami miałam wrażenie, że spomiędzy kartek zacznie po prostu wypływać krew. Czytelnik czuje się podobnie jak młode prawniczki zbierające relacje ofiar gwałtów (w tym czasie równie częstych w Zimbabwe jak pobicia). Jak wrócić do normalnego życia, kiedy przed chwilą usłyszało się historię kobiety, matki bliźniąt, która wyszła na zakupy z jednym dzieckiem, drugie zostawiając z ojcem. Kiedy wróciła mąż już nie żył, a bojówkarze zgwałcili ją przy zwłokach jej drugiego dziecka z odciętą głową. Jak można po przeczytaniu czegoś takiego po prostu pójść na obiad albo na spacer? Nasz spokojny światy wydaje się przy tym kompletnie nierzeczywisty. I cały czas zastanawiamy się, po co to wszystko? Po co mordować żony i dzieci działaczy partyjnych? Po co palić im domy? Po co ludzi torturować i bić do nieprzytomności, a potem jeszcze zabraniać im pójścia do szpitala? Czy nie wystarczyłoby sfałszować drugą turę wyborów? Ale wtedy na pewno ktoś by protestował. Celem jest strach, tak silny, żeby już nikt nie miał odwagi głosować na opozycję. Czasem prześladowania przyjmują wręcz groteskową formę. Kiedy tylko Kościół anglikański potępił akty przemocy, partia rządząca doprowadziła do rozłamu. Kilku wiernych Mugabemu biskupów ogłosiła się prawowitym Kościołem. Większość duchownych i wierni nie mieli jednak zamiaru porzucać prymasa Anglii ani królowej Elżbiety II. I tak odwiedzający grób ojca autor zostaje aresztowany wraz z grupą śpiewających psalmy staruszek, które usiłowały wedrzeć się w niedzielę do kościoła. Tego samego, do którego uczęszczały na msze od jakiś 30 lat, a może i dłużej. Albo podczas procesu jednego z przywódców opozycji Roya Bennetta, który poskarżył się przed sądem na przeludnienie w więzieniu i głodowe racje żywnościowe:

Wysoki, chudy prokurator, pan Nkunda, w czarnym garniturze zwisającym mu z ramion, kontrargumentuje:
- Roy Bennett nie jest traktowany wyjątkowo, cały naród głoduje, nie tylko więźniowie.
Drugi prokurator potakuje. W przeciwieństwie do kolegi jest gruby, a gdy kiwa głową, wałki tłuszczu trzęsą mu się na karku, nieco podważając argument strony oskarżającej. 
"Strach..." to też portret starzejącego się dyktatora widzianego z daleka, zza kordonów jego bojówek. Kim jest najstarszy przywódca świata? Czy ten 84-latek świadomie nęka swój naród? A może to tylko schorowany starzec, który stał się zakładnikiem systemu, który sam stworzył? Nie chce odejść czy też nie pozwalają mu na to jego generałowie w obawie przed zemstą własnego narodu? Peter Godwin nie ma wątpliwości. Jego niechęć wobec Mugabego czuć już było w poprzedniej książce, "Strach..." to gotowy akt oskarżenia, na podstawie którego dyktator mógłby stanąć przed międzynarodowym trybunałem. Co jednak poraża w książce najbardziej, świat kompletnie nie interesuje się sprawą. ONZ nie podejmuje działań na skutek weta Chin i Rosji. Inni Afrykańscy przywódcy też nie kwapią się, żeby rzucić kamień, jako że sami nie są bez winy. Organizacje pozarządowe ograniczają się do pomocy poszkodowanym.

Na arenie międzynarodowej czujemy się izolowani, jak gdyby świata nie obchodziła nasza walka o demokrację. Wszystko dlatego, że nie mamy ani kropli ropy do zaoferowania. Gdybyśmy mieli w ziemi ropę, wszyscy by tu przybiegli. Tragedia polega na tym, że bez trudu moglibyśmy przejść na drodze pokojowej do demokratycznego państwa, jakie wszyscy cenimy. Ale wojsko czeka w pogotowiu na najmniejszy pretekst. 
To nie jest książka, którą można polecić lub nie. Z nią trzeba się zmierzyć. Pozycja niewątpliwie ważna i poruszająca, ale wymagająca naprawdę mocnych nerwów, żeby przejść przez te 360 stron ludzkiego cierpienia.

źródło: arete.media.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz