czwartek, 31 lipca 2014

Jak za dawnych lat


Brudny Harry, Columbo, Kojak i porucznik Borewicz - kino lat 70. miało swój ulubiony typ bohatera filmów i seriali kryminalnych. Od razu rozpoznaje się charakterystyczny styl bycia, ubiór, wozy z epoki i sceny, w których bohaterowie dawali w kość czarnym charakterom. I chociaż brakuje tam rozmachu i dynamiki współczesnych filmów, niepowtarzalny klimat wciąż ma wielu fanów. Jednym z nich jest zapewne francuski aktor i reżyser Guillaume Canet. Jego  najnowszy film Więzy krwi to hołd złożony kinu kryminalnemu tamtej dekady. 


Jak na dość kameralną produkcję, udało się zaangażować wielu znanych aktorów. W głównych rolach braci Chrisa i Franka wystąpili Clive Owen i Billy Crudup, w pozostałych - między innymi James Caan, Mila Kunis, Marion Cotillard i Zoe Saldana. To nie oni są jednak w centrum uwagi. Fabuła jest interesująca i dość sprawnie poprowadzona, wydaje się jednak, że dla twórców najważniejsze było odwzorowanie klimatu lat 70. Czarują widza muzyką, kostiumami i pościgami w zabytkowych samochodach. Scenarzyści zadbali, żeby żaden wazonik w często dość obskurnych mieszkaniach nie pozostawiał wątpliwości, kiedy ma miejsce akcja. Nawet charaktery bohaterów dopasowano do schematu. Mężczyźni są tutaj twardzi i nigdy nie mówią o uczuciach, a kobiety właśnie takich mężczyzn potrzebują. 


Clive'a Owena najbardziej lubię właśnie w takich kameralnych filmach kryminalnych. W roli gorszego brata sprawdza się tu świetnie. Chris wychodzi z więzienia, w którym odsiadywał wyrok za zabicie człowieka. Jest przeciwieństwem swojego młodszego brata Franka, policjanta o sztywnym kręgosłupie moralnym. O wiele gorzej wypada Billy Crudup. Pomimo licznych rozterek moralnych jego bohater zdecydowanie zbyt często wygląda, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Między Chrisem i Frankiem nigdy nie układało się dobrze, teraz będą jednak musieli ze sobą zamieszkać. Jak nietrudno się domyślić, Chris szybko zawiedzie zaufanie brata. Ich relacje są jednak zdecydowanie bardziej skomplikowane i aż do końca będą wahać się pomiędzy lojalnością a zdradą. To właśnie relacja braterska jest w filmie najważniejsza. Ten, kto napisał na plakacie hasło "Są kobiety, dla których łamie się wszystkie zasady", chyba po prostu go nie oglądał. Albo uznał, że bez zachęcenia wątkiem romansowym widz nie przyjdzie do kina. Perypetii damsko-męskich też w fabule nie brakuje. Chris będzie musiał wybierać pomiędzy starą a nową miłością, a Frank spróbuje starą miłość odzyskać. Nie one jednak wysuwają się na pierwszy plan. 

Choć Więzy krwi to zdecydowanie film akcji, dominują w nim sceny statyczne, a emocje bohaterów wyrażane są półsłówkami. Trzeba przyznać, że taki styl ma swój urok. Ciężko tu jednak mówić o jakiejś reżyserskiej wirtuozerii. Więzy krwi to historia opowiedziana z punktu A do punktu B, poprawie i bez ozdobników. 


niedziela, 27 lipca 2014

Gdy zakwitną hibiskusy


Piętnastoletnia Kambili mieszka razem z  rodzicami i bratem Jają w luksusowym domu w Enugu na południu Nigerii. Rodzina jest bardzo religijna. Jej ojciec Eugene to szanowany członek lokalnej społeczności, a dzięki jego licznym fabrykom Kambili i jej najbliżsi nie muszą martwić się o pieniądze. Bohaterka chodzi do prywatnej szkoły, ale nie ma tam żadnych przyjaciół. Jest nieśmiała i zamknięta w sobie. Odkąd tylko pamięta, wiele rzeczy musiała przed światem ukrywać. Przede wszystkim to, że jej dom wcale nie jest taki idealny. Tak zaczyna się Fioletowy hibiskus, debiut literacki młodej nigeryjskiej pisarki Chimamandy Ngozi Adichie, który przyniósł jej międzynarodowy rozgłos. W internecie można znaleźć mnóstwo opinii na temat tej książki. Większość sprowadza się do haseł: fanatyzm religijny i przemoc domowa. Gdyby Adichie posługiwała się tylko takimi utartymi schematami, książka nie byłaby tak dobra. Poza niejednoznacznością postaci i ich wzajemnych relacji chyba najbardziej intrygujące są w tej książce kwestie stosunku do własnej kultury oraz próba pogodzenia tego co rodzime z religią, która przypłynęła wraz z misjonarzami. 

Kambili ma tę samą przypadłość, na którą cierpi większość ludzi. Przyjmuje za pewnik wszystko, co zastała, kiedy przyszła na ten świat. Nie zdaje sobie sprawy z dysfunkcjonalności swojej rodziny, którą z zewnątrz widać ją jak na dłoni. Nawet jeśli weźmie się pod uwagę, że akcję osadzono w miejscu, w którym surowe wychowanie dzieci jest na porządku dziennym. Przełomem będzie kilkudniowy wyjazd do uniwersyteckiego miasta Nsukka oraz czas spędzony z ciotką Ifeomą i jej dziećmi. Kambili przekona się, że kobiety mogą nosić spodnie, że pójście do kościoła bez chusty na głowie to nie grzech i że można śmiać się bez powodu. Dopiero tam bohaterka doświadczy, czym jest życie bez strachu i jakie poczucie bezpieczeństwa może dawać dom. Rodzina ciotki Ifeomy nie jest mniej religijna niż rodzina Kmblili, jest po prostu religijna inaczej. Podczas gdy Eugene nie chce mieć nic wspólnego ze swoim ojcem poganinem, Ifeoma przyjmuje Papę-Nnukwu do swojego domu. Nie próbuje go na siłę nawracać, co najwyżej modli się o jego zdrowie. Nikt tu nikogo nie gani za wyrażanie swojego zdania. Sama Kambili to postać, która najpierw wzbudza współczucie, a potem podziw. Choć boi się ojca, nie przestaje go kochać. Nie wydaje się zdolna do nienawiści. Jakby na przekór temu, w jakich warunkach się wychowała, wyrasta na osobę dobrą i potrafiącą przebaczać. Już bliższy buntu przeciwko ojcu i Bogu jest Jaja. Pewnie dręczy go poczucie winy, że nie potrafi ochronić matki i siostry. 

Sam Eugene to fascynująca postać. Nie jest jednoznacznie czarnym charakterem. Pomaga wielu osobom, działa charytatywnie, wydaje jedyną w kraju opozycyjną gazetę. Kiedy jeden z jego dziennikarzy zostaje zamordowany, utrzymuje całą jego rodzinę, a nawet płaci za leczenie dzieci. Tylko własnej rodzinie nie potrafi okazać miłosierdzia. Jest niczym inkwizytor, który poświęci ciało, żeby ratować duszę. Ma potrzebę kontroli. Chce decydować o tym, co robią i myślą jego dzieci. Układa im nawet szczegółowe plany dnia. Ciotka Ifeoma twierdzi, że jej brat uważa się za rękę Boga i chce w jego imieniu wymierzać kary. Nienawidzi pogan i popełnia czyn w tej części świata nie do pomyślenia, wyrzeka się własnego ojca. Gardzi też wszystkim, co związane z rodzimą kulturą. Woli mówić po angielsku niż w ibo, a młodych księży, który podczas mszy śpiewają pieśni w ibo, nazywa głupcami. Sam otacza się białymi księżmi i zakonnicami. Czy rzeczywiście, jak uważa Papa-Nnukwu, zawinili misjonarze, którzy wychowywali Eugene'a? Wbili mu do głowy szereg reguł i zakazów, ale zapomnieli nauczyć go miłości i szacunku? Jest wreszcie matka, która cierpi po cichu, prawie jakby nie istniała. Choć ostatecznie to ona odegra decydującą rolę w tym dramacie. 

Chimamanda Ngozi Adichie wyraźnie konfrontuje ze sobą dwie postawy. Domy Eugene'a i Ifeomy z pozoru wiele łączy. Należą do społecznej elity, on jest przedsiębiorcą, ona wykłada na uniwersytecie. Oboje są pierwszym pokoleniem nawróconych katolików. Nie mogliby jednak różnić się bardziej. To jakby postawić obok siebie Święte Oficjum i św. Franciszka. Ciotka Ifeoma i jej dzieci nie próbują się też wybielać, nie czują się gorsi przez to, że są Afrykanami. Kto wie, może to właśnie kompleksy Eugene'a pchnęły go na złą drogę. 


piątek, 18 lipca 2014

Biernik czy dopełniacz?


Będę dotykał twoje nagie ciało - śpiewa Grabaż w jednej z piosenek zespołu Strachy na Lachy. Gdyby założyć, że wokalista użył tej formy świadomie i celowo, oznaczałoby to ni mniej, ni więcej tylko będę obrażał twoje nagie ciało. Czasownik dotykać może się łączyć z rzeczownikiem zarówno w bierniku (kogo? co?), jak i w dopełniaczu (kogo? czego?). Dopełniacza używamy, gdy mamy na myśli dosłowne znaczenie, np. dotknął jej ręki. Czasownik dotknąć z rzeczownikiem w bierniku ma znaczenie przenośne (urazić kogoś), np. dotknęła ją ta uwaga.  Bardziej prawdopodobne jest, że Grabaż po prostu się pomylił i użył niewłaściwego przypadka. Trudno się zresztą temu dziwić, polskie czasowniki najczęściej łączą się właśnie z rzeczownikami w bierniku. 

Drugim pod względem częstości występowania po czasowniku przypadkiem jest dopełniacz. Używamy go:
- z czasownikami negacji (nie kupił mleka, zapomniał kluczy);
- czasownikami partytywnymi (zaczerpnął świeżego powietrza, spróbował zupy);
- z czasownikami z przedrostkiem na- (naznosił złomu). 
To oczywiście nie wyczerpuje listy, w pozostałych wypadkach o wyborze przypadka zdecydowała po prostu historia języka. Tak było choćby z używać, słuchać, pilnować, ustępować czy życzyć. Mamy też całkiem sporo czasowników, które mogą rządzić tak biernikiem, jak i dopełniaczem. Zmienia się wtedy jednak ich znaczenie. Przykładem może właśnie dotykać. Inne tego typu czasowniki to:
- przestrzegać kogoś przed czymś (ostrzegać), ale przestrzegać przepisów (stosować się do nich);
- zwrócić uwagę sąsiadce, ale zwrócić uwagę sąsiadki;
- dostarczyć towar do sklepu, ale dostarczyć komuś zmartwień (z rzeczownikami abstrakcyjnymi).
Istnieją też w polszczyźnie czasowniki, z którymi możemy użyć dopełniacza lub biernika całkiem dowolnie: zapomnieć i poprosić

Tutaj jednak trudności się nie kończą. Biernik jest na tyle kłopotliwym przypadkiem, że rzeczowniki nieżywotne przyjmują w nim zwykle postać tożsamą z mianownikiem (co?), a rzeczowniki żywotne - z dopełniaczem (kogo?). Najlepiej widać to na przykładzie rzeczowników o kilku znaczeniach. Mogę trzymać wąż ogrodowy i podlewać nim trawnik. Mogę też trzymać węża, ale wtedy będzie to żywy wąż i lepiej zostawić tę czynność wykwalifikowanemu opiekunowi zwierząt. Większość z nas skakała w szkole przez kozioł. Teoretycznie można też skoczyć przez kozła, ale kozioł może nie być z tego powodu zadowolony. A poza tym łatwo zahaczyć o rogi. Zapewne na zasadzie zbyt daleko idącej analogii często rzeczownikom nieżywotnym, które w danym wyrażeniu powinny wystąpić w formie biernika, nadajemy formę dopełniacza. I zamiast mówić: zjeść kotlet, banan, pomidor; wyrwać ząb; zawiązać but czy podać widelec, wielu Polaków używa niepoprawnych form: zjeść kotleta, banana, pomidora; wyrwać zęba, zawiązać buta i podać widelca. Od kilkunastu  lat trwa w Polsce moda na dopełniacz. Być może forma biernika wydaje się wielu użytkownikom języka za mało wyrazista i chcą oni podkreślić w jakiś dodatkowy sposób, że nie mają na myśli rzeczownika w mianowniku. Form takich używa się zwłaszcza w odmianie nazw najnowszych zdobyczy techniki. Często można usłyszeć: wysłać maila, pisać bloga czy kupić laptopa, chociaż nikt przecież nie powie: wysyłam lista, piszę dziennika ani kupiłem komputera. Językoznawcy usiłują walczyć z tym zjawiskiem, w słownikach i poradnikach poprawnościowych jako jedyne właściwe znajdziemy formy z biernikiem: wysyłam mail, dostałem SMS, piszę blog i kupiłem laptop. Wojna wydaje się jednak przegrana, a formy z dopełniaczem pewnie kiedyś wejdą do normy językowej. Ewentualne pretensje mogą mieć do nas tylko potomni, którzy nie będą mogli zrozumieć, po co narobiliśmy tyle wyjątków, jakby wcześniej nie było ich aż nadto. A obcokrajowcy uczący się polskiego będę mieli dodatkowy powód, żeby rwać włosy z głowy. 


Josei, czyli anime dla dorosłych kobiet


Kiedy patrzy się na popularne anime, można by dojść do wniosku, że kobiety przestają je oglądać, jak tylko osiągną pełnoletniość. Chyba że fanki szkolnych romansów shoujo z wiekiem zmieniają zainteresowania i zaczynają oglądać kryminały, horrory i science-fiction z gatunku seinen, z założenia przeznaczonego dla starszych chłopców i dorosłych mężczyzn. Obyczajowych seriali i filmów dla starszych widzów jest jak na lekarstwo. Co zatem robić? Obejrzeć odświeżoną dwa lata po swoich dwudziestych urodzinach Czarodziejkę z księżyca? Nawet wielki sentyment nie sprawi jednak, że fabuła przeznaczona dla uczennic podstawówki zachwyci dwudziesto- i trzydziestoletnie kobiety. Na szczęście wymyślono jeszcze coś takiego jak josei, czyli anime dla dorosłych kobiet. Gatunek nie jest w Polsce zbyt popularny, ale zawsze można coś z niego wyłuskać. Oto mój subiektywny przegląd obyczajowego anime dla nieco bardziej wyrobionego widza. 

Nana



To najbardziej znany tytuł z gatunku josei. Nany w tej opowieści są dwie. Pierwsza to dość naiwna marzycielka bez żadnego celu życiu. Razem ze swoim chłopakiem opuszcza rodzinne miasto i wyrusza do Tokio, żeby tam rozpocząć dorosłe życie. Druga Nana jest wokalistką zespołu rockowego i całkowitym przeciwieństwem pierwszej Nany. Dziewczyny po raz pierwszy spotykają się w pociągu, później okazuje się, że chcą wynająć to samo mieszkanie. Tym sposobem zamieszkują razem i zaczynają zmagać się z wymarzoną dorosłością. Bogaty zarys osobowości bohaterek jest z pewnością najmocniejszym atutem tego anime. Poza tym mamy tu jeszcze trochę romansów i perypetii w show biznesie. Samo przybliżenie fabuły nie jest jednak w stanie oddać niezwykłego magnetyzmu tej serii, na który składają się przede wszystkim niepowtarzalny klimat, świetna kreska i jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych w historii gatunku.




Wind Skimming the River's Surface



Ten niespełna półgodzinny film jest pierwszą częścią serii ekranizacji opowiadań dla kobiet. Trzydziestotrzyletnia Noriko zawsze marzyła o ucieczce z prowincji. Nie chciała skończyć jak jej siostra, zwyczajna gospodyni domowa. Wyjechała na studia do Tokio, wyszła za mąż za kolegę z roku i przeniosła się do Stanów Zjednoczonych. Jej życie dalekie jest jednak od ideału, a w małżeństwie od dawna się nie układa. Noriko poznajemy, kiedy przyjeżdża ze swoim synkiem odwiedzić rodzinne miasto po kilkuletniej nieobecności. Nie będzie tu wielkich dramatów i zwrotów akcji, Noriko spokojnie opowie o swoich życiowych wyborach, spotka się też z mężczyzną, z którym kiedyś łączyło ją uczucie. Czy warto było z niego zrezygnować, żeby wyjechać? 

Usagi Drop



Trzydziestoletni Daikichi Kawachi dość niespodziewanie zostaje samotnym ojcem. Na pogrzebie dziadka bohater dowiaduje się, że starszy pan pozostawił sześcioletnią nieślubną córkę. Na dodatek nikt z rodziny nie chce się nią zająć. Kawachi, tknięty nagłym odruchem serca, zabiera Rin do siebie. I chociaż dziewczynka jest urocza i inteligentna, bohater chyba nie zdawał sobie sprawy, na co się porywa. Dziecko przewróci jego życie do góry nogami, ale i nada mu zupełni nowych barw. Usagi Drop to bardzo ciepła, pogodna i pełna humoru opowieść. Wyświetlenie tego serialu w ogólnopolskiej telewizji mogłoby poskutkować nagłym wzrostem dzietności. Strona graficzna mogłaby być jednak lepiej dopracowana. O ile otwierające każdy odcinek sceny utrzymane w konwencji dziecięcego rysunku mogą zachwycać, o tyle pozostała część animacji jest co najwyżej poprawna.

Natsuyuki Randez-vous



Ryousuke Hazuki zakochał się od pierwszego wejrzenia w pięknej kwiaciarce. Kiedy tylko nadarza się okazja, chłopak zatrudnia się na pół etatu w kwiaciarni swojej wybranki. Zdobycie serca Rokki nie przychodzi jednak tak łatwo. Pojawia się też dodatkowy problem. W budynku mieszka też duch jej zmarłego męża, któremu nie podoba się, że Hazuki kręci się koło jego żony. Na domiar złego ducha widzi tylko nasz bohater. Nie jest to jednak opowieść o zjawiskach paranormalnych. Ten nietypowy tórjką miłosny ma nas raczej przekonać, że istnieje życie po śmierci ukochanej osoby. 

Nodame Cantabile



Shinichi Chiaki jest nieco aroganckim i zadufanym w sobie uczniem IV roku akademii muzycznej. Uczy się w klasie fortepianu, ale jego prawdziwą ambicją jest zostanie światowej sławy dyrygentem. Ten zdolny i przystojny chłopak nie może narzekać na brak powodzenia. Pewnego dnia bohater wraca po zakrapianej alkoholem imprezie do akademika i zasypia przed własnymi drzwiami. Budzi się w pokoju swojej sąsiadki, tytułowej Nodame. Dziewczyna jest jego całkowitym przeciwieństwem. To introwertyczka, która żyje w swoim świecie. Nie dba o porządek w pokoju ani o własny wygląd. Ma za to talent do gry na fortepianie. Jej wirtuozerski i emocjonalny styl robią na Chiakim ogromne wrażenie. Relacje tej dwójki będą się rozwijały równolegle z ich karierami, bo muzyka klasyczna jest w tym anime równie ważna jak wątek miłosny. 

Honey & Clover



Tu mamy z kolei do czynienia ze studentami akademii sztuk pięknych. Yuta Takemoto studiuje na pierwszym roku, wynajmowane mieszkanie dzieli z dwoma kolegami: lekkoduchem i wiecznym studentem Shinobu Moritą oraz mającym wkrótce ukończyć studia Takumim Mayamą. Akcja rozpoczyna się w dniu, w którym cała trójka poznaje piękną i utalentowaną nową studentkę Hagumi Hanamoto. Takemoto i Morita z miejsca się w niej zakochują. Takumi Mayama jest z kolei zakochany w pewnej wdowie i przez to nie zwraca uwago na darzącą go uczuciem koleżankę ze studiów Ayumi Yamadę. Perypetie tych dwóch miłosnych trójkątów potrwają mniej więcej do końca studiów. 


Warto tu też wspomnieć o trzech tytułach, których bohaterami są co prawda uczniowie, ale które mają szansę spodobać się również widzom w starszym wieku.

Chihayafuru



Anime opowiada o ludziach grających w karty. Wcale nie żartuję. Chihaya, Arata i Taichi to przyjaciele z dzieciństwa. Połączyło ich zamiłowanie do tradycyjnej japońskiej gry karcianej - karuty. Po tym jak Arata musiał przeprowadzić się do innego miasta, przyjaciele stracili ze sobą kontakt. Chihaya wierzy jednak, że dzięki karucie ich drogi ponownie się połączą. Przez lata rozłąki ciężko trenowała. Kiedy okazuje się, że trafiła do tego samego liceum co Taichi, dziewczyna postanawia wykorzystać okazję i założyć szkolny klub poświęcony jej ukochanej grze. Znalezienie chętnych nie będzie jednak łatwe. Tylko przez godny podziwu upór bohaterce uda się wciągnąć do klubu zakochaną w klasycznej poezji Kanę, mającego już doświadczenie w grze Nishidę oraz klasowego kujona zwanego Ławkiem. Wątek obyczajowy przeplata się tu ze sportowym. Wierzcie lub nie, ale turnieje karciane potrafią być naprawdę emocjonujące. 

O dziewczynie skaczącej przez czas



Pełnometrażowy film kinowy o licealistce, która znajduje urządzenie pozwalające cofać się w czasie. Makoto uznaje, że nowa umiejętność bardzo jej się przyda. Używa jej do unikania nieprzyjemnych sytuacji, zdobywania lepszych stopni, a nawet przedłużania przyjemnych wypadów z przyjaciółmi. Z czasem ambicje dziewczyny rosną, postanawia wykorzystać urządzenie do naprawiania życia osób w jej otoczeniu. Makoto nie zdaje sobie sprawy, jak fatalne konsekwencje może mieć jej ingerencja w przeszłość. Anime powstało na podstawie powieści o tym samym tytule, nie jest jednak wierną ekranizacją książki. 

Sakamichi no Apollon



Jest rok 1966. Kaoru Nishimi ze względu na pracę ojca musi się przeprowadzić. Trafia do domu swojej ciotki na wyspie Kiusiu. Chłopak zawsze robił wszystko jak należy, w szkole jest prymusem i przynosi chlubę swojej rodzinie. Ciągłe przeprowadzki uczyniły jednak z niego samotnika i introwertyka. W wolnych chwilach bohater poświęcał się głównie grze na pianinie. Kaoru nie spodziewa się zbyt wiele po nowym liceum. Szybka jednak poznaje szkolnego buntownika, wysokiego i silnego Sentarou Kawabuchiego. Jako syn amerykańskiego żołnierza i Japonki chłopak wyróżnia się na tle otoczenia, nie jest jednak tak straszny, jak go malują. Kaoru i Sentarou połączą miłość do jazzu, a  z czasem - szczera przyjaźń. Na horyzoncie pojawi się też córka właściciela sklepu muzycznego Ritsuko Mukae. 

Przy okazji tego przeglądu nie sposób zapomnieć o animacjach Makota Shinkaiego. Mało kto tak subtelnie i trafnie potrafi pokazywać ludzkie uczucia. O jego 5 centymetrach na sekundę i Kotonoha no Niwa pisałam już w poprzednich notkach.