sobota, 28 lutego 2015

Kryminalne zagadki Sandomierza

Żadne miasto nie odbierze już Sandomierzowi tytułu polskiej stolicy kryminalnej, odkąd do ojca Mateusza dołączył Teodor Szacki. Stara część miasta pięknie też prezentuje się na ekranie, niestety jest dość mała i wkrótce może zabraknąć miejsca na kolejne trupy w szafie. Nie żeby moda na niewielkie miejscowości mi się nie podobała. Wręcz przeciwnie, chyba za dużo już razy na kinowym ekranie widziałam Pałac Kultury i Most Poniatowskiego. A jeśli owe historie mają trzymać poziom Ziarna prawdy, chętnie wybiorę się na wycieczką także na inne polskie prowincje. 


Przypadkowy mężczyzna znajduje nagie ciało kobiety. Ciało leży nie byle gdzie, bo przy starej synagodze, w miejscu, w którym kiedyś znajdował się żydowski cmentarz. Ktoś podciął denatce gardło nożem tradycyjnie używanym do uboju rytualnego. I już wiemy, że motywów tej zbrodni trzeba będzie szukać w lokalnej historii z czasów II wojny światowej lub zaraz po niej. Filmów i książek poruszających tematykę stosunków polsko-żydowskich było w ostatnich latach wiele i większość odniosła sukces. Dlatego za każdym razem zastanawiam się, dlaczego autor lub reżyser zdecydował się wykorzystać właśnie takie wątki. Te mroczne czasy ciągle poruszają wyobraźnię? A może jednak liczył, że tak łatwiej będzie zyskać rozgłos? I nie mówię tu wcale o tych nielicznych oburzonych, którzy wyleją trochę jadu na internetowych forach, ale o całej rzeszy nieoburzonych, którzy będą mogli poczuć się lepsi, mądrzejsi i nowocześni tylko dlatego, że takich poglądów nie podzielają. Od dawna wiadomo, że nic tak nie sprzedaje produktu jak połechtanie ego konsumenta. Może moje mieszane uczucia wynikają z faktu, że ciężko mi zgodzić się z wizją świata Miłoszewskiego, a najwięcej żółci, na którą tak utyskuje ustami swoich bohaterów, dostrzegam u malkontentów wiecznie narzekających na swoich rodaków, ich rzekomą małostkowość i zaściankowość czy nawet złe polskie filmy. Tylko poczucie humoru autora sprawia, że fabuła nie staje się przez to ciężka i niestrawna. 

Borys Lankosz wykonał naprawdę niezłą rzemieślniczą pracę, przez co Ziarno prawdy sprawdza się jako kino gatunkowe. Wysoki poziom nie oznacza tutaj szczególnej oryginalności, ale dobrze rozegrane zwroty akcji i odpowiednio zbudowane napięcie sprawiają, że widz chce grać w tę grę, nawet jeśli prawdziwe morderstwa nie bywają zwykle tak zawiłe i wyrafinowane. Bohater też wydaje się znajomy. Inteligentny, lecz arogancki i oczywiście rozwiedziony. Prokurator Teodor Szacki nie odbiega od gatunkowego stereotypu. Mimo to na policyjne trio w wykonaniu Roberta Więckiewicza, Jerzego Treli i Magdaleny Walach naprawdę miło się patrzy. Aktorsko odstaje nieco Aleksandra Hamkało, której znów udało się pokazać tylko biust (choć godny wszelkich zachwytów). Nie zachwyciło mnie za to rozwiązanie zagadki, które nijak nie uzasadnia rozkręcenia tej polsko-żydowskiej machiny i przywołania duchów przeszłości. Jeśli już chce się straszyć Żydami mordującymi niewiniątka, to niechaj to dokądś prowadzi. 


czwartek, 12 lutego 2015

Nastazji Filipowny już nie ma

Myszkin i Rogożyn razem w ciemnym pokoju, Nastazji Filipowny już nie ma. To finałowa scena Idioty Fiodora Dostojewskiego. Na pomysł zrobienia z niej odrębnego spektaklu wpadł Andrzej Wajda w 1977 roku. W głównych rolach obsadził wówczas Jana Nowickiego i Jerzego Radziwiłowicza. Nie zachował oryginalnej chronologii, przez co scena stała się jeszcze bardziej gęsta i mroczna. Do pomysłu powrócił Andrzej Domalik w warszawskim Teatrze Ateneum. I bardzo dobrze, bo teraz Nastazję Filipowną mogą zobaczyć ci, których pod koniec lat siedemdziesiątych nie było jeszcze nawet w planach (czyli ja). Tym razem w Rogożyna wcielił się Marcin Dorociński, a w Myszkina - Grzegorz Damięcki. 


Dwóch aktorów na prawie pustej scenie, dookoła ciemność. Nikt się nie rozbiera, nikt nie rzuca mięsem, kostiumy nie odwracają uwagi od aktorów, a z sufitu nie sypie się konfetti. A ja wreszcie czuję, że jestem w teatrze. Mam przed sobą dwóch mężczyzn, którzy kochali tę samą kobietę. Jeden ją zabił, drugi właśnie dowiedział się, że jej już nie ma. Właściwie są swoimi przeciwieństwami. Rogożyn zakochany do szaleństwa, porywczy, nieustępliwy. Jego pozorny spokój wydaje się jeszcze groźniejszy od wybuchów złości. I Myszkin. Tak poczciwy, że miejscowa arystokracja nazywa go idiotą. Z jednej strony nieporadny, z drugiej zdający się widzieć więcej niż inni. Rozmowa nie dotyczy tylko miłości, schodzi na różne tory, w tym Boga i istotę wiary. To tu padają znamienne słowa Myszkina, które w książkowym pierwowzorze wypowiedział nieco wcześniej, jeszcze przed śmiercią Nastazji:

Najgłębsza istota uczuć religijnych nie odnosi się ani do żadnych rozważań, ani do żadnych występków i przestępstw, ani do żadnych ateizmów; to nie to, i zawsze będzie nie to; jest w religii coś, z czego się będą wiecznie ześlizgiwać ateizmy i wiecznie będą mówić nie o tym.

Podoba mi się Rogożyn Dorocińskiego, nawet jeśli jest to kreacja podobna do poprzednich w dorobku tego aktora. Nieco zaniedbany wygląd, obniżony głos i twardy wzrok świetnie budują tę postać. Nie mam wątpliwości, że taki Rogożyn byłby w stanie zabić. Zawiodła mnie za to nieco kreacja Grzegorza Damięckiego. Z pewnością jego zadanie było trudniejsze. Czarne charaktery są znacznie bardziej widowiskowe, same w sobie robią duże wrażenie. A taki Myszkin? Jak połączyć naiwność z przenikliwością? Damięcki zaczął dobrze, od jego reakcji na widok martwej Nastazji naprawdę przeszły mi ciarki po plecach. Potem jednak chyba za bardzo skupił się na epileptycznych tikach bohatera. Liczyłam, że zobaczę coś więcej, że będę świadkiem popadania Myszkina w szaleństwo. Nic takiego się nie stało, do końca pozostał taki sam. 


środa, 4 lutego 2015

Blog Roku 2014

Moi Drodzy,

takich próśb zapewne ukazało się w ostatnich dniach wiele, ale jeśli ktoś z Was lubi mój blog na tyle, żeby na niego zagłosować, poniżej podaję numer.