Ten film nie wciąga, nie wzrusza i raczej nie przejdzie do historii kinematografii. Jedynym powodem, z jakiego można obejrzeć "Czarną Wenus", jest prawdziwa historia, na kanwie której powstał ten obraz. Losy Saartjie Baartman zostały tu oddane dość wiernie. Tak jak i ukryte pod maską cywilizacji barbarzyństwo Europejczyków.
źródło: filmweb.pl |
Saartjie urodziła się w okolicach Kapsztadu, tam też pracowała jako niewolnica na holenderskiej farmie. Południową Afrykę opuściła jako dwudziestokilkulatka, skuszona przez swojego pracodawcę obietnica kariery w Anglii. W 1810 roku kobieta przybywa do Londynu i przedstawienie z jej udziałem rzeczywiście odnosi sukces. Problem w tym, że Saartjie pokazywana jest jako dzikie zwierzę, w klatce i z łańcuchem na szyi. Staje się uciechą dla gawiedzi, zaraz obok innych ludzkich osobliwości pokazywanych wtedy w europejskich cyrkach, jak karły czy ludzie z owłosionymi twarzami. Anglicy i tak nieźle zdają egzamin z człowieczeństwa. Opiekun Saartjie, Hendrick Caezar, staje bowiem przed sądem. Zostaje oskarżony o przetrzymywanie kobiety wbrew jej woli i naruszenie prawa w zakresie handlu niewolnikami. Tu jednak kłopoty dziewczyny się nie kończą. Sprzedana treserowi zwierząt, trafia do Francji, gdzie staje się atrakcją tak lubianych przez znudzoną francuską arystokrację zbiorowych orgii. Niemniej bulwersujący jest udział w całej sprawie tzw. naukowców. Budowa ciała Hotentotek wzbudza wówczas wśród europejskich badaczy spore zainteresowanie. Uwagę przykuwają wydatne pośladki i fartuszek hotentocki, czyli po prostu powiększone wargi sromowe. Naukowcy chcą je dokładnie zmierzyć i opisać, a przy okazji porównać budowę głowy Saartjie z czaszką orangutana. Nikt nie zwraca przy tym uwagi na uczucia dziewczyny, wątpliwości moralnych nie budzi nawet fakt, że - w przeciwieństwie do orangutana - z Saartjie można porozmawiać. Poza znajomością afrikaans (którym posługują się biali Afrykanerzy w RPA), kobieta opanowała też podstawy francuskiego. W końcu zgodnie z panującymi wówczas poglądami wydatne narządy rozrodcze Hotentotek oraz ich dzikość miały je czynić bardziej rozwiązłymi. Już po swojej śmierci Saartjie znów stała się ofiarą nauki, jej mózg i genitalia można był bowiem oglądać jako eksponaty w paryskim Musee de l'Homme aż do 1985 roku! O jej zwłoki upomniał się dopiero Nelson Mandela.
Zamysłem tunezyjsko-francuskiego reżysera, Adbellatifa Kechiche'a, było zdaje się właśnie jak najwierniejsze opowiedzenie historii życia Saartjie. Opowieść rozpoczyna się w momencie jej przybycia do Londynu i trwa aż do śmierci bohaterki. "Czarna Wenus" to film oszczędny w środkach, wydarzenia przedstawione są w sposób linearny, bez zbędnych zabiegów artystycznych. Mniej tolerancyjni widzowie mogą to nazwać po prostu dłużyznami. Trzeba jednak reżyserowi przyznać, że udało mu się stworzyć wrażenie gradacji hańby i poniżenia. Kiedy już widzowi wydaje się, że Saartjie nie można potraktować gorzej, następna scena wprowadza nas do kolejnego kręgu piekła i udowadnia, że to jednak możliwe. Sami Europejczycy są w tej opowieści chciwi lub bezmyślni. Wielu wydaje się nie zdawać sobie sprawy z cierpienia bohaterki. Czy to hipokryzja, czy po prostu szczera wiara w propagowaną w tamtym czasie przez naukę wyższość białej rasy? Przecież jeżeli nawet naukowcy twierdzą, że Hotentotki są rozwiązłe, to niby czemu im nie wierzyć! Postać bezbronnej i staczającej się w alkoholizm Saartjie zostaje tu skontrastowana z kierującymi się popędami Europejczykami. "Czarna Wenus" obnaża w ten sposób jedną z najciemniejszych kart historii zachodniej cywilizacji oraz ludzkiej natury. To w końcu chciwość, żądza sławy i najzwyklejsza chuć są przyczyną cierpień młodej Hotentotki. W Saartjie wcieliła się kubańska aktorka Yahima Torres. To zresztą jedyny kinowy film z jej udziałem. Postać odgrywana przez Torres jest taka jak cały film: wycofana, bierna i coraz bardziej pogrążająca się w rozpaczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz