środa, 25 września 2013

Nyumba ya kasa. Unguja


Książkę Małgorzaty Szejnert "Dom żółwia. Zanzibar" trudno zamknąć w gatunkowych ramach. Jest po trosze historyczna, po trosze reporterska, ale wplecenie w warstwę faktograficzną takich elementów jak lokalne podania i legendy oraz dar opowiadania autorki sprawiają, że czytanie tej pozycji przypomina bardziej słuchanie przy ognisku opowieści o dalekich krajach. Na ponad trzystu stronach Szejnert nakreśla obraz wyspy, na której od wieków Wschód spotykał się z Zachodem, a Azja łączyła z Afryką.

Opowieść zaczyna się pod koniec XIX wieku, kiedy Zanzibar nie jest jeszcze częścią Tanzanii i formalnie wciąż włada nim sułtan. Wyspa słynie z targów niewolników, handlu kością słoniową i jest światowym potentatem w eksporcie goździków. Zadomowiła się już tam na dobre brytyjska administracja kolonialna i chociaż Zanzibar w większości jest muzułmański, prężnie działa misja anglikańska. Kluczem do każdej z opowieści są domy. Dom konsula Kirka opowiada o kolonializmie i pierwszych próbach zakazania handlu niewolnikami, Dom Cudów o upadku ostatniego sułtana i ucieczce zbuntowanej księżniczki Salme do Niemiec, dom Livingstone'a o życiu tego słynnego podróżnika, który był jednak lepszym naukowcem niż misjonarzem, w całym swoim życiu ochrzcił bowiem tylko jedną osobę. Uczynienie z budynków podstawy opowieści nie dziwi, Zanzibar słynie w końcu ze swojej unikalnej architektury. Szejnert opisuje je zresztą z detalami, przez co lektura "Domu żółwia" naprawdę przypomina egzotyczną podróż. Sam Zanzibar też przecież jest domem i to nie tylko dla żółwi zielonych, które potrafią dożyć prawie dwustu lat. Wyspa była już przystanią dla sułtańskich haremów, uwolnionych byłych niewolników, a wreszcie rewolucji komunistycznej. Teraz we władanie wziął ją przemysł turystyczny, a luksusowej hotele wyrastają wzdłuż jej brzegów jak grzyby po deszczu. Trzeba pochwalić mrówczą pracę autorki przy przeglądaniu dokumentacji, docieraniu do źródeł i próbie jak najpełniejszego odtworzenia historii Zanzibaru. Szejnert nie trzyma się tu jednak kurczowo faktów i chętnie przekazuje nam też opowieści świadków, nie stroniąc od podań i wierzeń. Jeśli mogłabym coś książce zarzucić to wrażenie, że te opowieści często dostajemy z drugiej ręki. Szejnert najlepiej czuje się chyba w towarzystwie mieszkających na Zanzibarze Europejczyków, chętnie korzystając z ich pomocy i pośrednictwa. Nie dowiemy się z tej książki niczego, czego nie mógłby się dowiedzieć dociekliwy turysta, spędzający na Zanzibarze wakacje. Napisanie "Domu żółwia" nie wymagało wyprawy w jakiś niedostępny rejon świata, ani wejścia w lokalne środowisko. Historię życia takich postaci jak Henry Morton Stanley czy David Livingstone znajdziemy w sieci w kilka sekund, każdy może też wybrać się na Zanzibar i porozmawiać z mieszkającymi tam na stałe Polakami (o ile oczywiście pozwolą mu na to zasoby finansowe, loty do tej części świata nie są bowiem tanie). Tym, co może nas skłonić do wybrania właśnie tego tytułu, jest raczej dar opowiadania Małgorzaty Szejnert, który pozwala poczuć się, jakbyśmy sami postawili stopę na zanzibarskiej plaży.

"Dom żółwia. Zanzibar" jest trochę jak poobiednia sjesta. Akcja toczy się tu leniwie, ale podczas czytania robi się jakoś tak błogo i przyjemnie. Gdybym miała oceniać tę książkę jedynie za treść, pewnie nie znalazła by się zbyt wysoko wśród innych pozycji o Afryce. "Dom żółwia" ma jednak pewnie urok, który można by porównać do uczucia towarzyszącego przeglądaniu starych zdjęć i listów. Przez co czytanie sprawia po prostu przyjemność.

źródło: culture.pl

1 komentarz:

  1. Cztałam troszeczke kiedys o Zanzibarzei byłam bardzo ciekawa historii tej wyspy, wiec książka dla mnie, choc może nie ma tam az tak pewncyh informacji, ale przynajmniej dobrze sie czyta. Urodził sie tam Freddie Mercury :)
    Pozdrawiam:) http://ludzietworzaswiat.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń