czwartek, 26 września 2013

Seks po japońsku


Fanom Murakamiego "Norwegian Wood" powinien się spodobać, autor literackiego pierwowzoru brał w końcu udział w powstawaniu scenariusza. Innym - zwłaszcza jeśli nie są zbyt zaznajomieni z japońską kinematografią i kulturą społeczną - film może wydać się nieco dziwny i momentami zabawny. A to głównie przez nietypowe podejście do sfery seksualności.

Kizuki (Kengo Kora) i Naoko (Rinko Kikuchi) są parą praktycznie od zawsze. Watanabe (Ken'ichi Matsuyama) to najlepszy przyjaciel Kizukiego. Trójka nastolatków spędza czas beztrosko we własnym towarzystwie, o ile oczywiście można mówić o beztrosce w kontekście japońskiego systemu edukacji. Pewnego dnia Kizuki popełnia samobójstwo. Widzowi nie zostaje nic wyjaśnione, nie ma zbyt wielu poszlak prowadzących do przyczyny tak dramatycznego kroku. Podobnie jak i pozostałym bohaterom, którzy muszą się po prostu pogodzić ze śmiercią przyjaciela i żyć dalej. Watanabe wyjeżdża na studia i próbuje o wszystkim zapomnieć. Drogi jego i Naoko jeszcze się jednak skrzyżują.

I chociaż "Norwegian Wood" definitywnie nie jest komedią, sala kinowa co rusz wybuchała śmiechem. Wszystko przez problemy bohaterki, która miała trudności z uprawianiem seksu. Nawet ze świadomością, że owe problemy są odzwierciedleniem niemożności pełnego pokochania i zaufania drugiej osobie, a także pewnie świadectwem nigdy niezabliźnionej rany, kilkoro widzów na dźwięk dramatycznych pytań Naoko ("Jestem sucha. Dlaczego tak jest?") po prostu popłakało się ze śmiechu. Warto zastanowić się nad przyczynami tej wesołości. Widzowie byli w końcu raczej dojrzali i zapewne obyci z tematem, więc nie był to głupi chichot nastolatków na dźwięk słowa penis. Myślę, że w grę wchodzą raczej różnice kulturowe. Problem Naoko wydał się polskim widzom najzwyczajniej głupi. Jesteśmy, bądź co bądź, rodzinnym narodem. I chociaż nawiązania do seksu można dziś zobaczyć nawet w reklamie kostki brukowej, a w co drugim czasopiśmie znajdziemy wywiad z seksuologiem przekonującym, że tygodniowy brak seksu w związku to niemal choroba wymagająca natychmiastowego leczenia, to chyba do końca w to nie wierzymy. A seks pozostaje przyjemnym, ale ciągle tylko dodatkiem do braterstwa dusz, zgodności charakterów i poczucia bezpieczeństwa. Związki oparte głownie na pożądaniu zwykliśmy w końcu uznawać za nietrwałe i pozbawione przyszłości. Oto co mógł sobie pomyśleć rozbawiony widz: "Jeśli go kocha to niechże z nim będzie, a z tym seksem to się coś wymyśli. Po co te całe dywagacje o stanie pochwy?". Temat seksu przewija się zresztą w filmie dość często i czasem nieoczekiwanie pojawia się w rozmowach bohaterów. I to też może zaskakiwać, o ile się nie ma świadomości, że akcja toczy się w kraju, w którym na ulicach stoją automaty z używaną bielizną. Wypatrzyłam na widowni dwójkę Japończyków i z drugiej strony zastanawiam się, czy ich nie zaskakiwały nasze wybuchy śmiech w - jakby nie było - dość dramatycznych momentach.

Gdzieś przeczytałam, że "Norwegian Wood" to opowieść o ludziach, którzy boją się dorosnąć. Szkoda, że w filmie ten wątek pojawia się tak późno. Może pozwoliłby lepiej zrozumieć motywy postępowania bohaterów. Jedno jest w przesłaniu tego filmu uniwersalne: świadomość, że strata bliskiej osoby boli zawsze i to uczucie nie przemija, już zawsze trzeba z nim żyć. Dużą zaletą "Norwegian Wood" jest wysoki poziom aktorstwa. Rinko Kikuchi to aktorka, która w zadziwiający sposób przykuwa uwagę i budzi sympatię, można ją pamiętać choćby ze znakomitej roli w filmie "Babel". Ken'ichi Matsuyama jest niemal równie interesujący i choć podobno również jest znanym aktorem, ja kojarzę go tylko z tego, że wcielił się w rolę L w aktorskiej wersji "Death Note". Na równie wysokim poziomie jest muzyka, zdjęcia i niezwykły klimat filmu. Całość wyszła dość kameralnie, trzeba też przyznać, że film cieszy oko, choć momentami akcja nie toczy się zbyt szybko.

źródło: www.newvideo.com

4 komentarze:

  1. Nie wiedziałam, że na podstawie "Norwegian Wood" powstał film... Co prawda nie czytałam jeszcze tej książki, ale mam ją w planach. Ekranizację na pewno obejrzę, bo zaintrygowałaś mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzeba będzie się w końcu zmierzyć z Murakamim. Szczerze mówiąc zanim przeczytałem tę recenzję myślałem, że ta ksiażka jest o zupełnie czymś innym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo czekałam na ten film i powiem szczerze, że czułam lekki niedosyt. Powieść "Norwegian Wood" jest jedną z moich ulubionych tego autora. Chyba z powodu dużej sympatii dla głównego bohatera. Powracając do filmu.. aktorka grająca Naoko w ogóle mi nie pasuje do tej roli, całkowicie miałam inne wyobrażenie tej postaci. Za to Midori moim zdaniem jest świetna. Plusem było, że reżyser oddał klimat lat 70, zdjęcia z filmu też piękne.

    Przeważnie jest tak, że książka jest lepsza od filmu. Wydaje mi się, że dlatego jestem poniekąd rozczarowana ekranizacją, bo pewne rzeczy całkowicie inaczej odebrałam, a reżyser przedstawił to po swojemu. Cieszę się, że ekranizują powieści Murakamiego i na pewno chciałabym obejrzeć jeszcze inne na wielkim ekranie.

    Swoją drogą Tonytakitani, zauroczył. Nie wiem czy widziałaś, ale w iście japońskim stylu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ładny, widziałam z pół roku temu. Bardzo spokojny. Ale - wiadomo - książka lepsza:)

    OdpowiedzUsuń