środa, 29 stycznia 2014

Dieta za życie


Wszystko zaczęło się od szczurów. Okazało się, że u szczurów laboratoryjnych karmionych bogatą w kazeinę (białko mleka) dietą wysokobiałkową nie tylko szybciej rozwijają się nowotwory, ale także częściej dochodzi do ich inicjacji. Było to dla doktora T. Colina Campbella odkrycie przełomowe. Wychował się on bowiem na farmie i żył w przeświadczeniu o korzystnym wpływie białka zwierzęcego na zdrowie, swoją karierę zawodową chciał poświęcić rozwiązaniu problemu niedoboru białka w diecie mieszkańców Trzeciego Świata. Potem przyszło, trwające dwadzieścia lat, badanie chińskie, przeprowadzone przez Oxford i amerykański Uniwersytet Cornella we współpracy z chińskim rządem. Dr T. Colin Campbell napisał wraz ze swoim synem książkę, która zatytułowana jest właśnie The China Study, a w Polsce ukazała się pod tytułem Nowoczesne zasady odżywiania. W tym wypadku polski tytuł wydaje się bardziej adekwatny, ponieważ słynnemu badaniu poświęcono w książce zaledwie jeden z rozdziałów. 

Mieszkańcy bogatszej części świata wcale nie chorują rzadziej niż ci z biedniejszej. Po prostu zapadają na inne choroby. Mieszkańców Europy, Ameryki Północnej i Australii zabijają przede wszystkim: choroba niedokrwienna serca (zawały), rak odbytu, płuc, piersi, żołądka i wątroby, białaczka oraz cukrzyce; podczas gdy w Drugim i Trzecim Świecie głównymi przyczynami śmierci są m.in. zapalenie płuc, gruźlica, choroby pasożytnicze czy powikłania poporodowe. To geny? Czy może raczej warunki, w jakich żyjemy? Trwające dwie dekady badanie chińskie miało wykazać korelacje pomiędzy odżywianiem i stylem życia a zapadalnością na najczęstsze choroby. Okazało się, że występowanie chorób cywilizacyjnych wzrasta wprost proporcjonalnie do spożycia żywności przetworzonej i odzwierzęcej. W biedniejszych, wiejskich rejonach Chin, gdzie ludność odżywia się głównie nieprzetworzoną żywnością roślinną, choroby cywilizacyjne prawie nie występowały. Bogatsi Chińczycy, których stać było na mniej zdrową dietę, zapadali na nie nawet do kilkuset razy częściej. A warto tu zaznaczyć, że niezdrowo odżywiające się Chińczyk to mniej więcej to samo, co zdrowo odżywiający się Amerykanin. O ile tłuszcz zyskał złą sławę, o tyle o negatywnym wpływie białka zwierzęcego na zdrowie wciąż mówi się mało. A oba te czynniki wpływają na podwyższony poziom cholesterolu we krwi. Zdaniem Campbella białko zwierzęce jest też odpowiedzialne za inicjowanie nowotworów. Cholesterol jest zresztą powiązany nie tylko za choroby serca, jego podwyższony poziom występuje również u osób chorujących na raka. Następne rozdziały książki poświęcone są dokładnemu omówieniu poszczególnych chorób cywilizacyjnych oraz wpływowi trybu życia na ich występowanie. Ciekawe są też statystyki, które zestawiają częstość występowania tychże chorób w rożnych krajach z typem stosowanej tam diety. Okazuje się, że poza obywatelami Stanów Zjednoczonych najbardziej schorowani są mieszkańcy Wielkiej Brytanii, Australii, Nowej Zelandii i krajów skandynawskich. Zdrowia i długości życia możemy za to pozazdrościć Japończykom. Mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni żyją dziś na wysokim poziome, zachowali przy tym tradycyjny sposób odżywiania, w dużej mierze oparty na świeżej żywności roślinnej. I nie jest to kwestia genów. Emigranci, którzy przyjęli zachodni styl życia, nie cieszą się już tak dobrym zdrowiem. Według autora za dużą częścią winy za nowotwory obarcza się dziś geny. Same geny nie determinują jeszcze choroby, są zresztą odpowiedzialne jedynie za kilka procent zachorowań i wcale nie muszą zostać aktywowane. Nawet słynny gen raka piersi nie jest jeszcze wyrokiem. Bardzo możliwe, że Angelinie Jolie bardziej pomogłaby zmiana stylu życia niż usunięcie obu piersi. Oczywiście możemy też obarczać winą zatrute środowisko, ale najwięcej szkodliwych substancji dostarczamy naszemu organizmowi sami. 

Zdaniem Campbella zdrowia nie gwarantuje wcale bycie wegetarianinem, bowiem wielu wegetarian to "wegetarianie śmieciowi", którzy wcale nie odżywiają się zdrowo. Sporo złego ma też autor do powiedzenia o nabiale, którego spożywanie ma - zdaniem autora - negatywny wpływ na zdrowie zwłaszcza u dzieci. Niestrawiona kazeina przedostaje się do organizmu, a ponieważ jej budowa przypomina ludzkie białka, może wywoływać reakcje autoimmunologiczne (w skrajnych wypadkach cukrzycę). Campbell podważa też teorię, jakoby nabiał był nam potrzebny do utrzymywania odpowiedniego poziomu wapnia. Wręcz przeciwnie, duże spożycie nabiału zakwasza organizm i przyspiesza wypłukiwanie tego minerału. W krajach, w których nabiału tradycyjnie nie jada się wcale, ludzie jakoś masowo nie łamią kości. Jak zatem się odżywiać? Autor zaleca jedzenie przede wszystkim owoców, warzyw (w tym strączkowych), grzybów, orzechów i produktów pełnoziarnistych. Powinniśmy za to ograniczać spożycie węglowodanów prostych (np. białego makaronu, ciast), dodanych tłuszczów roślinnych oraz ryb, a unikać czerwonego mięsa, drobiu, nabiału i jaj. Dzienne spożycie kalorii pochodzących z pokarmów odzwierzęcych nie powinno przekraczać 10% wszystkich kalorii, a najlepiej żeby było niższe. Taka dieta dostarcza organizmowi wszystkich niezbędnych składników odżywczych. Jedynym, czego może nam zabraknąć i co warto suplementować, jest witamina B12. Wytwarzają ją bakterie, a te raczej nie przeżyją w glebie nawożonej pestycydami. Trzeba też pamiętać o aktywności fizycznej, nasze organizmy nie są stworzone do siedzenia przed komputerem. Wbrew temu, co wmawiają nam reklamy i koncerny farmaceutyczne, zdrowej diety nie da się zastąpić suplementami. Te zawierają tylko pojedyncze, wyizolowane substancje chemiczne, podczas gdy w jedzeniu są ich tysiące. 

Najciekawsze jest ostatnia część książki, w którym Campbell krytycznie ocenia środowisko naukowe, lekarskie i przemysł spożywczy. Pomyślcie o jakimś produkcie bogatym w witaminę C. Pewnie większości przyjdą do głowy pomarańcze albo sok pomarańczowy. Tak naprawdę nie zawierają one więcej tej witaminy niż papryka czy zielony groszek. Nie oznacza to oczywiście, że pomarańcze nie są zdrowe, ale pokazuje, jak bardzo nasze wyobrażenie o żywności zostało ukształtowane przez marketing. Wiele osób, interesujących się zdrowym trybem życia, nie będzie nawet w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy witamina C naprawdę jest taka zdrowa. Wszystko przez sprzeczne informacje. Campbell nazywa to naukowym redukcjonizmem, jego zdaniem badacze niepotrzebnie skupiają się na badaniu pojedynczych substancji, które w takiej formie nigdy nie występują w przyrodzie. Stąd sprzeczne wyniki. Dla naszego organizmu znaczenie ma całość diety, a nie jej poszczególne elementy. Autor zwraca też uwagę na dość istotny fakt, znaczna część badań nad odżywianiem jest sponsorowana przez przemysł spożywczy, a naukowcy akademiccy często są w takich firmach zatrudnieni jako konsultanci za niemałe pensje. Nietrudno się domyślić, że pewne wyniki badań będą nagłaśniane, a inne zamiatane pod dywan. Badania nad zapobieganiem chorobom przewlekłym nie leżą też w interesie koncernów farmaceutycznych, które zarabiają miliardy na tym, że ludzie coraz częściej chorują. Firmy takie chętnie za to finansują poszukiwanie kolejnych leków. Jako pacjent wolałabym raczej nie zachorować, zwłaszcza że nie ma leków niewywołujących skutków ubocznych. Środowisko lekarskie też nie jest specjalnie przychylne leczeniu dietą, a lekarzy kształci się w kierunku dobierania odpowiednich leków i procedur medycznych (z błogosławieństwem firm farmaceutycznych). Te wszystkie przeszkody to jednak nic w porównaniu z dwoma największymi: ludzkim lenistwem i uprzedzeniami. Jedzenie jest bowiem jak najbardziej kwestią kulturową. 

Jeden z naukowców, zwolennik istniejącego stanu rzeczy, dostarczał sobie rozrywki, wyśmiewając typ człowieka o niskim ryzyku zachorowania na serce. W 1960 roku napisał taką oto satyrę, drwiąc z ówczesnych wyników badań:
Szkic mężczyzny nienarażonego na chorobę niedokrwienną serca
Zniewieściały pracownik miejski lub balsamista, flegmatyczny, pozbawiony bystrości umysłu oraz popędu, ambicji i ducha konkurencji - który nigdy nie próbował wywiązać się z jakichkolwiek terminów. Mężczyzna bez apetytu, żywiący się owocami i warzywami polanymi olejem kukurydzianym i wielorybim, gardzący papierosami, radiem, telewizją czy samochodem, z głową pełną włosów, wychudzony i pozbawiony atletycznej sylwetki, a mimo to stale wysilający wątłe mięśnie poprzez ćwiczenia; z niskim dochodem, ciśnieniem krwi, poziomem cukru, kwasu moczowego i cholesterolu, przyjmujący kwas nikotynowy, witaminę B6 i stosujący leczenie przeciwzakrzepowe, odkąd dokonał profilaktycznej kastracji.
Autor powyższego tekstu mógł po prostu stwierdzić: "Tylko PRAWDZIWI mężczyźni chorują na serce". Zwróć uwagę, że dieta składająca się z owoców i warzyw została uznana za "biedną", choć jak sugeruje autor, stosują ją osoby z najmniejszym ryzykiem chorób serca. To niefortunne powiązanie mięsa z aktywnością fizyczną, męskością, tożsamością płciową i bogactwem odzwierciedla zdanie konserwatywnych naukowców na temat żywności, ignorujących dowody naukowe. (...) W trakcie pierwszych dekad badań nad chorobami serca odbywała się zażarta bitwa na argumenty, a jedną z pierwszych jej ofiar była otwartość umysłu. 
W imię otwartości umysłu i jeszcze przed skrytykowaniem tez Campbella polecam przeczytać jego książkę. To naprawdę inspirująca lektura. 
 
źródło: www.galaktyka.com.pl
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz