piątek, 15 sierpnia 2014

Science czy fiction?

Termin science fiction bywa niekiedy mylący. Widz spodziewa się obu tych elementów w filmie i kiedy dostaje dużo fiction, a mało science, może być niezadowolony. Tak właśnie jest w wypadku wchodzącego właśnie na ekrany polskich kin filmu Luca Bessona Lucy. Całkiem nieźle sprawdza się on jako kino rozrywkowe, ale obecny na sensie naukowiec mógłby sobie wyrwać sporo włosów z głowy. 


Fabuła opiera się  na znanym naukowym micie, jakoby człowiek wykorzystywał tylko 10% swojego mózgu. Wszystko zresztą wyjaśnia nam Morgan Freeman, czyli profesor Norman, filmowy twórca tej teorii. Twierdzi on, że tylko delfiny potrafią lepiej korzystać z mózgów niż ludzie, dzięki czemu wytworzyły system echolokacji i Bóg jeden raczy wiedzieć, co by się stało, gdyby człowiek też tak potrafił. Jeszcze lepsze wykorzystanie mózgu miałoby skutkować panowaniem nad materią oraz innymi ludźmi. Wkrótce do profesora Normana zgłosi się Lucy (Scarlett Johansson), która na skutek niefortunnego zbiegu okoliczności stała się żywym dowodem słuszności teorii 10%. Imię bohaterki nie jest przypadkowe i ma ją łączyć z pierwszą humanoidalną kobietą. O czym twórcy filmu nie omieszkają nam przypomnieć. 


Współczesna Lucy jest amerykańską studentką na wymianie, która dużo imprezuje i chyba rzeczywiście używa dość ograniczonych obszarów mózgu. Nie ma też szczęścia do facetów. Przez swojego nowego chłopaka Richarda wpada w ręce tajwańskiej mafii narkotykowej. Ma przemycić przez granicę zaszyty w jej brzuchu woreczek z nowego typu narkotykiem, a właściwie syntetyczną wersją hormonu produkowanego przez organizm matki w okresie prenatalnym. Niestety, woreczek pęka i zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Żegnaj nauko, witaj fikcjo! Na ekranie zobaczymy drgawki na suficie, ludzi padających jak muchy, kontrolowanie fal elektromagnetycznych siłą umysłu, a nawet spotkanie oko w oko z dinozaurem. Jedynym, czego Lucy nigdy się nie nauczy, są języki obce. Już jako superczłowiek będzie pytała wszystkich, czy mówią po angielsku. Najwyraźniej dla Amerykanów nauka języków obcych jest na tyle abstrakcyjna, że nie zaprzątają nią sobie głowy nawet nadludzie. 

Jeśli przymknie się oko na te kilka niedociągnięć, Lucy naprawdę dobrze się ogląda. Scarlett Johansson świetnie się sprawdza w roli przypadkowego geniusza, a Morgan Freeman świetnie się sprawdza w każdej roli. Wartka akcja i liczne strzelaniny na pewno nie pozwolą się nudzić, a fani Luca Bessona nie powinni być zawiedzeni. 


3 komentarze:

  1. Filmu jeszcze nie widziałam, ale: po tym wszystkim nie zna/nie uczy się języków obcych? Nie tego się spodziewałam, myślałam, że bohaterka będzie właśnie bardzo mądra. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba jej oddać sprawiedliwość, że chociaż chińskie znaki potrafiła przeczytać. Ale już w konwersacji - tylko angielski. Bohaterka nie była niestety nastawiona do świata zbyt intelektualnie, jak można by się spodziewać. Stanowiła raczej skrzyżowania supermana z komandosem.

      Usuń
  2. Miałam podobny odbiór i przemyślenia ale to prawda Johansson zaskakuje pozytywnie i świetnie sobie radzi. A Freeman jest idealnie wpasowany w rolę, ale tak świetny aktor zagra każdą postać :)

    OdpowiedzUsuń