czwartek, 12 lutego 2015

Nastazji Filipowny już nie ma

Myszkin i Rogożyn razem w ciemnym pokoju, Nastazji Filipowny już nie ma. To finałowa scena Idioty Fiodora Dostojewskiego. Na pomysł zrobienia z niej odrębnego spektaklu wpadł Andrzej Wajda w 1977 roku. W głównych rolach obsadził wówczas Jana Nowickiego i Jerzego Radziwiłowicza. Nie zachował oryginalnej chronologii, przez co scena stała się jeszcze bardziej gęsta i mroczna. Do pomysłu powrócił Andrzej Domalik w warszawskim Teatrze Ateneum. I bardzo dobrze, bo teraz Nastazję Filipowną mogą zobaczyć ci, których pod koniec lat siedemdziesiątych nie było jeszcze nawet w planach (czyli ja). Tym razem w Rogożyna wcielił się Marcin Dorociński, a w Myszkina - Grzegorz Damięcki. 


Dwóch aktorów na prawie pustej scenie, dookoła ciemność. Nikt się nie rozbiera, nikt nie rzuca mięsem, kostiumy nie odwracają uwagi od aktorów, a z sufitu nie sypie się konfetti. A ja wreszcie czuję, że jestem w teatrze. Mam przed sobą dwóch mężczyzn, którzy kochali tę samą kobietę. Jeden ją zabił, drugi właśnie dowiedział się, że jej już nie ma. Właściwie są swoimi przeciwieństwami. Rogożyn zakochany do szaleństwa, porywczy, nieustępliwy. Jego pozorny spokój wydaje się jeszcze groźniejszy od wybuchów złości. I Myszkin. Tak poczciwy, że miejscowa arystokracja nazywa go idiotą. Z jednej strony nieporadny, z drugiej zdający się widzieć więcej niż inni. Rozmowa nie dotyczy tylko miłości, schodzi na różne tory, w tym Boga i istotę wiary. To tu padają znamienne słowa Myszkina, które w książkowym pierwowzorze wypowiedział nieco wcześniej, jeszcze przed śmiercią Nastazji:

Najgłębsza istota uczuć religijnych nie odnosi się ani do żadnych rozważań, ani do żadnych występków i przestępstw, ani do żadnych ateizmów; to nie to, i zawsze będzie nie to; jest w religii coś, z czego się będą wiecznie ześlizgiwać ateizmy i wiecznie będą mówić nie o tym.

Podoba mi się Rogożyn Dorocińskiego, nawet jeśli jest to kreacja podobna do poprzednich w dorobku tego aktora. Nieco zaniedbany wygląd, obniżony głos i twardy wzrok świetnie budują tę postać. Nie mam wątpliwości, że taki Rogożyn byłby w stanie zabić. Zawiodła mnie za to nieco kreacja Grzegorza Damięckiego. Z pewnością jego zadanie było trudniejsze. Czarne charaktery są znacznie bardziej widowiskowe, same w sobie robią duże wrażenie. A taki Myszkin? Jak połączyć naiwność z przenikliwością? Damięcki zaczął dobrze, od jego reakcji na widok martwej Nastazji naprawdę przeszły mi ciarki po plecach. Potem jednak chyba za bardzo skupił się na epileptycznych tikach bohatera. Liczyłam, że zobaczę coś więcej, że będę świadkiem popadania Myszkina w szaleństwo. Nic takiego się nie stało, do końca pozostał taki sam. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz