środa, 23 listopada 2016

Festiwal Filmowy Pięć Smaków 2016

Atak serca


źródło: www.imdb.com

Zaskakująco dobry film nagradzanego już na Festiwalu Pięć Smaków tajskiego reżysera, którego nazwiska nie jestem w stanie wymówić (Nawapol Thamrongrattanarit), a także ukłon w stronę freelancerów i ich ciężkiej doli. Yoon jest grafikiem komputerowym, który szczerze kocha swoją pracę. A do tego ma w sobie ten rodzaj dążenia do doskonałości, który każe mu wywiązać się z nawet najbardziej absurdalnych terminów. Świetny przepis na śmierć z przepracowania. Organizm Yoona nie chce się jednak tak łatwo poddawać i zaczyna wysyłać mu sygnały. Pierwszym jest swędząca wysypka, która pokrywa coraz to nowsze partie ciała. Yoon będzie musiał w końcu pójść do lekarza. 

Nasz bohater to prawdziwy tytan pracy. Potrafi nie spać przez kilka dni i żywić się tylko w sklepie całodobowym. Problem jednak w tym, że Yoon pracuje już zdecydowanie za długo. Zdążył zapomnieć, co w zasadzie innego mógłby w życiu robić. Dlatego zastosowanie się do zaleceń młodej pani dermatolog będzie dla niego nie lada wyzwaniem. Jego usilne starania, żeby odpocząć, przypominają trochę nasz polski Dzień świra. W tej opowieści jest jednak coś więcej, ponieważ pomiędzy Yoonem a lekarką zaczyna się rozwijać nić porozumienia. 

Niewątpliwie najmocniejszym punktem filmu są konstrukcje psychiczne bohaterów. Wyraziste, oryginalne i autentyczne. To właśnie kiedy patrzymy na takie osoby, uzmysławiamy sobie, że ludzi czasem lubi się bardziej za ich wady, niż za zalety. Oczywiście na nic nam interesujące postacie bez dobrej obsady, na szczęście Sunny Suwanmethanon i młodziutka Davika Hoorne świetnie sobie poradzili. Ich naturalne kreacje i trafiający w sedno życia freelancera (i życia uczuciowego w sumie też) humor złożyły się na naprawdę udany seans. 


Miłość za sto jenów


źródło: cdn.fantasiafestival.com

Chyba tylko Japończycy potrafią zrobić tak pozytywny film o bandzie dziwaków, którym cały czas przydarzają się złe rzeczy. Główną bohaterką jest trzydziestodwuletnia Ichiko, która nigdy nie pracowała i ciągle mieszka z rodzicami. Nie chce jej się nawet pomagać mamie i siostrze w budce z bento. Ichiko jest zaniedbana, a życie po prostu jej nie interesuje, momentami bierność bohaterki wydaje się wręcz komiczna. Jednak pewnego dnia, po kolejnej awanturze, Ichiko nieoczekiwanie decyduje się na wyprowadzkę. A co za tym idzie, będzie musiała znaleźć pracę. Najbliższa wolna posada trafia się w sklepie Wszystko za 100 jenów. Myli się jednak ten, kto sądzi, że taka zmiana będzie w stanie poruszyć bohaterkę. W pracy Ichiko też wydaje się obecna bardziej ciałem niż duchem, nie są jej w stanie poruszyć nawet osobiste nieszczęścia. 

Wszystko zmienia się, kiedy Ichiko poznaje pewnego boksera. Ale to nie z powodu miłości, która szybko okazuje się klapą. Kiedy jednak bohaterka ogląda walkę bokserską, na jej twarzy po raz pierwszy pojawiają się jakieś emocje. Do tego momentu nieco irytowała mnie gra odtwórczyni głównej roli. Do tej pory Sakura Ando jako Ichiko praktycznie nie używała mięśni twarzy! Zresztą trudno by było to zauważyć, bohaterka w końcu nieustannie chowała twarz za włosami. Dopiero w połowie filmu odkryłam, że w tym szaleństwie jest metoda. Mimika powraca u Ichiko razem z chęcią stawienia czoła życiu. Dziewczyna zaczyna... trenować boks. Dalej nie będzie jednak melodramatycznie jak w filmie Za wszelką cenę. Reżyser Masaharu Take zdecydował się na znacznie więcej czarnego humoru, co nie czyni jednak emocji bohaterów mniej realistycznymi. 

Miłości za sto jenów trzeba dać trochę czasu, żeby opowieść się rozkręciła, ale za to druga część filmu niewątpliwie rekompensuje nieśpieszne tempo pierwszej. 

Ostatni pociąg

źródło: imdb.com

Na filmweb.pl film figuruje jako Zombie express, tytuł ten jest jednak tak głupi, że nie mam serca go użyć. Dałabym mu też pewnie wyższe noty, gdyby dystrybutorzy zdecydowali się zaklasyfikować go jako komedię. Ale dramat? Naprawdę? Niektórym udało się jednak doszukać tu czegoś głębszego, na stronie festiwalu czytamy na przykład:
Film konsekwentnie wypełnia założenia gatunku, które George Romero określił już w 1968 roku w "Nocy żywych trupów". Nie brakuje tu więc mocnego komentarza społecznego i krytyki nierówności klasowych, którą można odnieść zarówno do katastrofy promu Sewol z 2014 roku jak i do kryzysu imigracyjnego na świecie.
No cóż, chyba w snach. Mamy tu do czynienia z filmem całkowicie rozrywkowym, który zresztą z tego powodu podbił box office w wielu azjatyckich krajach. I rzeczywiście ciężko się na nim nudzić. Ostatni pociąg to niezła propozycja na wieczornym seans po ciężkim dniu i to koniecznie z piwem w ręku. 

Głównym bohaterem jest Seok Woo (w tej roli Gong Yoo), pracoholik, egoista i manager w dużej korporacji, który jedzie ze swoją córeczką do mieszkającej w Pusanie byłej żony. Pech chce, że w chwili odjazdu do pociągu wbiega kobieta ugryziona przez zombie. Reszty można już się chyba domyślić. Twórcy dodali tu kilka scen melodramatycznych retrospekcji w stylu znanym na pewno fanom koreańskich dram, które jednak u bohaterów ściganych przez tabuny zombie wypadają raczej komicznie. Plusem są niewątpliwie sami bohaterowie, którzy chociaż mają jakieś charaktery i nawet można im kibicować. To się w końcu w filmach o zombie nie zdarza zbyt często. 

1 komentarz: