niedziela, 10 listopada 2013

Ciemne strony piękna


Naomi Wolf pisała kiedyś, że uroda jest patriarchalnym środkiem służącym do utrzymania dominacji mężczyzn nad kobietami. I to byłaby ta optymistyczna wersja, bo oznaczałaby, że zjawisko oceniania ludzi w kategoriach piękna i brzydoty można wyeliminować. Tymczasem uroda ma się świetnie i jest chyba jedynym, ze względu na co można dziś bezkarnie dyskryminować ludzi w naszym politycznie poprawnym świecie. I wbrew powszechnym przekonaniom nie jest tylko kwestią gustu czy też wytworem kultury. Już małe dzieci potrafią rozpoznać ładne twarze i dłużej na nie patrzą. O tym właśnie pisze Nancy Etcoff w swojej książce "Przetrwają najpiękniejsi", stanowiącej przegląd naukowych badań i teorii dotyczących urody.

Problem zaczyna się już w dzieciństwie, niektóre dzieci są popularne, inne samotnie podpierają ściany. Te popularne to zwykle też te najładniejsze. Trudno zresztą im się dziwić, w końcu nawet w bajkach księżniczki są piękne, a złe wiedźmy brzydkie jak noc. Potem wcale nie jest lepiej, najładniejsza dziewczyna w szkole ma kilkakrotnie wyższe szanse na znalezienie męża niż najbrzydsza. W jej przypadku małżeństwo zwykle wiąże się też z awansem ekonomicznym. Niestety ta zależność nie występuje w przypadku mężczyzn. U obojga płci uroda pomaga jednak w czasie rozmów kwalifikacyjnych. Dla kobiet może być przeszkodą jedynie w ubieganiu się o stanowiska kierownicze, kojarzy się bowiem z cechami tradycyjnie kobiecymi, czyli nie pasuje do stereotypu przywódcy. Winnym tym dysproporcjom są  - zdaniem naukowców - panowie, bo to oni zwracają większą uwagę na wygląd. I nie dotyczy to tylko mężczyzn heteroseksualnych, podobnie bowiem zachowują się homoseksualiści. Wystarczy wspomnieć, że to właśnie mężczyźni utrzymują przy życiu warty miliardy przemysł pornograficzny. Prawdopodobnie patriarchat nie gra tu aż tak ważnej roli jak ewolucyjne przystosowanie. Ewolucja podpowiada nam też, czym tak naprawdę jest piękno. Bez względu na typy urody preferowane w poszczególnych kulturach, wszyscy cenimy oznaki zdrowia i płodności. Nigdzie na świecie za ładne nie uchodzą niesymetryczne twarze oraz wszelkie anomalie, które mogą kojarzyć z chorobą. Tutaj też niestety nie możemy mówić o równości płci, oznaki płodności mają większe znaczenie w przypadku kobiet, z tego prostego powodu, że u mężczyzn problem braku płodności występuje bardzo rzadko, ojcem może zostać wszak nawet osiemdziesięciolatek. Najbardziej ceni się więc kobiety, które wyglądają, jakby jeszcze nie rodziły. Te, które mają jędrne piersi, płaskie brzuchy i wąskie talie. Ogromne znaczenie ma też młodość, bo o ile mężczyzna może z wiekiem nawet zyskać na atrakcyjności, kobiety po menopauzie na rynku urody praktycznie nie istnieją. Definicja piękna to tak naprawdę definicja młodości, cenimy duże oczy i usta oraz twarze o wąskich szczękach. Nie bez kozery proporcje twarzy supermodelek przypominają te uczniów podstawówki. Można by pomyśleć, że problemy związane z urodą nie dotyczą mężczyzn. Nic bardziej mylnego. Zbyt kobiecy wygląd może być dla panów przekleństwem, u mężczyzn ceni się bowiem szerokie barki, mocno zarysowane szczęki i łuki brwiowe oraz głęboko osadzone oczy. Panowie o zbyt dziewczęcej aparycji raczej nie mają co liczyć na karierę w bankowości czy w wojsku. Kiedyś te cechy miały zapewnić potomstwu przetrwanie, a matce opiekę. Teraz na szczęście panowie mogą po części zastąpić je innymi oznakami statusu i zaradności, jak pozycja zawodowa czy dobra materialne.

To oczywiście tylko zarys problemów poruszonych w "Przetrwają najpiękniejsi". Nancy Etcoff opisuje, jak ideały urody zmieniały się w historii, podejmuje kwestie urody jako wyznacznika statusu społecznego oraz wykorzystania ludzkiego pociągu do piękna w przemyśle kosmetycznym i modzie. Jeśli można by coś zarzucić pracy Etcoff to zbytnie skupienie się na kulturze zachodniej, zwłaszcza amerykańskiej, oraz pewną chaotyczność w przytaczaniu wyników poszczególnych badań i ich doborze. Nie da się też ukryć, że książka jest nieco pesymistyczna. Trudno pogodzić się z wizją, w której nasza aparycja decyduje o większości naszego życia, a przymioty duchowe pozostają pustymi sloganami.Oczywiście można wszystko - o czym pisze Etcoff - zanegować, nie wydaje się to jednak najszczęśliwszym rozwiązaniem. Autorka słusznie zauważa, że:

(...) tak naprawdę, chcemy być bardziej świadomi decyzji, jakie podejmujemy, i sił, jakie nas ku nim pchają, po to, abyśmy mogli działać dla naszego własnego dobra, a nie tylko w interesie naszych genów. Dla genów nie jest istotne, czy ludzie są szczęśliwi, dla ludzi natomiast tak, a ktoś, kto najlepiej nadaje się do przekazania naszych genów, niekoniecznie musi być tą osobą, z którą najchętniej spędzilibyśmy nasze życie. 
źródło: vers-24.com

2 komentarze:

  1. Jestem pewna, że przeczytałabym z ogromnym zainteresowaniem :) Na pewno zwrócę na nią uwagę :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie mnie zaciekawiła, z ogromną chęcią przeczytam. Szczególnie po tak zachęcającej recenzji :)

    OdpowiedzUsuń