czwartek, 7 listopada 2013

Każda rodzina ma jakąś historię


Filmy dokumentalne rzadko zaskakują widza nagłymi zwrotami akcji, kanadyjska reżyser Sarah Polley udowadnia jednak, że dokument może wciągać niczym kryminalna intryga. Rzecz tym bardziej zaskakująca, zważywszy że tematem "Historii rodzinnych" jest sama Polley i jej najbliżsi. Znajdziemy tu trochę odwagi, nieco emocjonalnego ekshibicjonizmu, ale najwięcej po prostu dobrej reżyserii.

Bohaterką filmu jest przede wszystkim - dziś już nieżyjąca - matka Sary. Poznajemy ją z relacji ojca reżyserki, czwórki jej rodzeństwa oraz najbliższych przyjaciół rodziny. A przynajmniej wydaje nam się, że poznajemy. Kiedy już jesteśmy pewni, iż cała historia została opowiedziana, na jaw wychodzą fakty całkowicie zmieniające dotychczasowy obraz. A gdy już mroczna tajemnica zostanie nam wyjawiona, okaże się, że życie Diane Polley miało znacznie więcej punktów zwrotnych, niż można by się było spodziewać. Każda z warstw tej historii wydaje się zamknięta i skończona, co tylko zwiększa zaskoczenie widza. Kolejnym ciekawym zabiegiem jest zestawienie ze sobą sprzecznych opinii poszczególnych bohaterów tej historii. I to był prawdopodobnie główny zamysł Polley. Taką interpretację podpowiada także oryginalny tytuł filmu: "Stories We Tell". Nikt nie szuka tu obiektywnej i jedynej prawdy i nawet nie twierdzi, że taka mogłaby istnieć. Ludzka pamięć jest zawodna, przefiltrowuje wydarzenia przez emocje i nadaje im korzystne dla nas interpretacje. Dopiero złożenie kilku wersji pozwala naszkicować pewien obraz całości i wyobrazić sobie, kim naprawdę była Diane. Ta nietuzinkowa i pełna energii kobieta na pewno nie należała do ideałów, z drugiej strony trudno nie podziwiać jej za niesamowitą chęć życia, nie dziwią też wcale uczucia, jakimi darzyli ją mężczyźni. Sama Sarah rzadko pojawia się w filmie, pozwala nam oglądać się oczami najbliższych. Takie przejrzenie się w lustrze musiało być dla reżyserki bardzo cennym doświadczeniem, w końca sami często nie zdajemy sobie sprawy, jaką mieszanką charakterów, historii i genów jesteśmy.

"Historie rodzinne" dobrze wypadają również od strony wizualnej. Zdjęcia z rodzinnego archiwum uzupełnione zostały inscenizowanymi scenkami z udziałem aktorów, z życiem bohemy lat 60. i 70. w tle. Rolę spoiwa łączącego poszczególne opowieści pełni z kolei narracja ojca Sary, Michaela Polleya. I choć film pewnie obyłby się bez ostatnich kilkunastu minut, warto go obejrzeć. Choćby po to, żeby docenić niezwykłość tej prostej historii, która mogła mieć miejsce w każdej rodzinie.

źródło: stopklatka.pl

2 komentarze:

  1. Jeśli mam być szczera, to bardzo rzadko sięgam po filmy dokumentalne, jeśli nie dotyczą moich dziedzin [sportu przede wszystkim], ale muszę przyznać, że zainteresowała mnie ta historia. Chyba cały czas mam w pamięci książkę Isabel Allende 'Suma naszych dni', dzięki której pojęłam, jak piękne opowieści mogą kryć najróżniejsze familie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę to trafiłam na film przypadkiem, nie wiem, czy zainteresowałabym się nim sama z siebie. I pewnie sporo bym straciła.

      Usuń