poniedziałek, 5 stycznia 2015

Kryminalne zagadki Fjällbacki

Stało się. Przeczytałam skandynawski kryminał, a raczej przesłuchałam. Nie będę już mogła wywoływać zdziwienia na twarzach znajomych stwierdzeniem: "Nigdy nie czytałam kryminału". Po prostu zawsze szkoda mi było na nie czasu. Mam na liście do przeczytania wiele wartościowych książek i nie chciałam go marnować na literaturę czysto rozrywkową. Przeczytanie książki jednak trochę trwa, prawda? Tym razem potrzebowałam jednak czegoś na długie godziny, które miałam spędzić w samochodzie podczas świątecznego wyjazdu. Padło na audiobook Księżniczka z lodu chwalonej przez wszystkich szwedzkiej autorki Camilli Läckberg. Nie nawróciłam się i nie uznałam, że to najwspanialszy typ literatury na świecie, ale było całkiem przyjemnie. A na pewno przyjemniej, niż gdybym miała przez ten czas słuchać radia zamęczającego słuchaczy Last ChristmasMistletoe and wine i innymi świątecznymi przebojami. 

Na kursie pisarskim ktoś doradził pani Läckberg, żeby pisała o miejscach, które zna. Akcję swojej debiutanckiej powieści umieściła więc w rodzinnej Fjällbace. Powiedzieć, że to mała miejscowość, to mało. W Polsce też jest takich pełno, sama z jednej pochodzę. Tyle że u nas mała miejscowość oznacza zwykle charakterystyczny rynek z niewielkim parkiem lub fontanną na środku i około dwadzieścia tysięcy mieszkańców. Fjällbacka nie ma ich nawet tysiąca. Znacznie to zawęża krąg podejrzanych w śledztwie w sprawie morderstwa. Główna bohaterka, Erika Falck, też ma, jak się zdaje, sporo wspólnego z autorką. Jest pisarką i na co dzień mieszka w Sztokholmie, do Fjällbacki wróciła, żeby uporządkować sprawy po zmarłych rodzicach i całkiem przypadkiem znalazła zwłoki przyjaciółki z dzieciństwa. Po części z powodów osobistych, a po części z zawodowej ciekawości Erkia zaczyna badać sprawę i odkrywa kolejne trupy w szafach mieszkańców swojej rodzinnej miejscowości. Wątek kryminalny ubarwia historia miłosna, towarzyszy jej bowiem przyjaciel z dawnych lat i policjant Patrik Hedström. W tej opowieści uderzyła mnie przede wszystkim jej liniowość, fabuła toczy się po prostu z punktu A do punktu B i nie zbacza z drogi ani na chwilę. Przyzwyczajona jestem do powieści o nieco innej konstrukcji. Przede wszystkim wielowątkowych, których akcja rozciąga się na całe lata, a autorzy nie stronią od dygresji. Forma Księżniczki z lodu ma jednak swoje plusy. Fabuła książki to niemal gotowy scenariusz filmowy. Wystarczy dobrać odpowiednich aktorów i mamy półtoragodzinny klimatyczny thriller. W sposobie prowadzenia narracji można też dostrzec kobiecą rękę. Autorka dużo uwagi poświęca odczuciom bohaterów i łączącym ich więzom. Może to właśnie dlatego dość łatwo ich polubić. Ja łapałam się na tym, że traktuję ich trochę jak młodsze rodzeństwo (choć liczę sobie jakąś dekadę mniej). Bohaterowie pani Läckberg są w końcu na wskroś szwedzcy i nieco później od nas zaczynają myśleć o tym, czy są już gotowi, żeby wziąć sobie na głowię rodzinę, dzieci i ogólnie odpowiedzialność. 

W całej książce najbardziej zainteresował mnie wątek, którego Camilla Läckberg ledwie dotyka. Kilkakrotnie pada stwierdzenie, że za czasów dzieciństwa bohaterów Szwecja była zupełnie innym krajem i pewne sprawy wolano wtedy zamiatać pod dywan. Czy czytelnicy naprawdę zdają sobie sprawę jak bardzo innym? Jeszcze kilkadziesiąt lat temu Szwecja była państwem jednolitym etnicznie i niechętnym wobec obcych. Wszyscy tak samo wyglądali, tak samo się ubierali i od urodzenia należeli do tego samego państwowego kościoła. Dużą sympatią cieszyły się tak poglądy, jak i partie faszystowskie. Szwecja na największą skalę wśród wszystkich europejskich państw wprowadziła politykę eugeniki, jeszcze w latach siedemdziesiątych poddawano przymusowej kastracji osoby opóźnione umysłowo, niepełnosprawne, nieprzystosowane do społeczeństwa, a nawet przedstawicieli pewnych mniejszości etnicznych. Dzieci też raczej wychowywano surowo. Aż tu nagle nastąpił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i teraz Szwecja jawi się jako europejskich wzór tolerancji, a czujne oko służb socjalnych na stałe zagościło w szwedzkich domach. A przecież nie nastąpiła jeszcze pełna wymiana pokoleniowa, w społeczeństwie wciąż funkcjonują ludzie, którzy doskonale pamiętają tamte czasy. Intuicja podpowiada mi, że ludzie rzadko się zmieniają, a starych drzew się nie przesadza. Jak to zatem możliwe? Czy przyczyn należy szukać w jakimś społecznym posłuszeństwie, którego moja słowiańska niesforna dusza nie jest w stanie zrozumieć, czy może w osławionej poprawności politycznej? Złośliwi twierdzą, że Skandynawowie (bo problem nie dotyczy przecież tylko Szwecji) po prostu boją się głośno wyrażać swoje zdanie i dawać upust emocjom, co poza spokojem i ogólnym dobrobytem skutkuje też spłyceniem relacji międzyludzkich. Ale to już rozważania na inną okazję. Na pewno do nich wrócę, kiedy tylko lepiej zapoznam się z moim bożonarodzeniowym prezentem - książką Higieniści Macieja Zaremby Bielawskiego. 




3 komentarze:

  1. Książka jest ciekawa, ale dalsze tomy są o wiele ciekawsze ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię całą serię tej autorki, a dzięki temu, że moja Mama też jest molem książkowym (szczególnie jeśli chodzi o kryminały/thrillery) i co jakiś czas kupuje kolejne pozycje, mam dostęp np. do autorów skandynawskich :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaciekawila mnie ta ksiazka, nie zebym zaraz wielbicielka kryminalow byla, ale zdarza mi sie czytywac. Male miasteczko i klimat kojarza mi sie z Dziecmi z Bullerbyn, chociaz dla tamtych trzech zagrod takie male miasteczko musialo byc metropolia:)

    OdpowiedzUsuń