środa, 28 stycznia 2015

Trzy siostry i jedna katastrofa

Uciekłam z teatru w czasie przerwy. Nie jestem z siebie dumna. To nie był dobry dzień, od rana miałam kiepski humor. Nie chodziło nawet o to, że interpretacja Trzech sióstr Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Dramatycznym mi nie odpowiadała. Ze sceny po prostu wiało nudą, a ja nie byłam w nastroju, żeby cierpieć za ludzkość. A może w tym szaleństwie była jednak metoda? Jeśli widzowie mieli poczuć się tak znudzeni i zniechęceni jak bohaterowie dramatu, to sztukę można by uznać za prawdziwy sukces. 


Od lat żywię pewien sentyment do Antona Czechowa. Często wracam do jego opowiadań i za każdym razem jestem równie zaskoczona, że w tak krótkich tekstach można tak wiele pokazać. Kilka dni temu pod wpływem impulsu kupiłam króciutki zbiór Śmierć urzędnika i inne opowiadania, który przeczytałam na miejscu. Byłam tak samo urzeczona jak zawsze. Czym? Lekkością i humorem, z jakim autor obnażył ludzką dwulicowość w Kameleonie, a także przejmującą samotnością dorożkarza z opowiadania Smutek. Czechow doskonale rozumiał, że o cierpieniu nie pisze się wprost, bo wtedy łatwo popaść w banał. Opowieść o dorożkarzu, który krąży po ulicach i nie ma z kim porozmawiać o tym, że syn mu umarł, zostaje natomiast w pamięci na wiele dni. Największe wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie Gruby i chudy. Oto po latach wpadają na siebie na dworcu przyjaciele z dzieciństwa. Gawędzą sobie beztrosko do momentu, aż jeden z nich przyznaje się, że zajmuje teraz wysokie stanowisko. Chudy natychmiast zmienia ton. Niemal widzę, jak się prostuje, twarz mu tężeje i pojawia się na niej sztuczny uśmiech. Autor w zaledwie jednym zdaniu podszytym fałszywą uprzejmością pokazał nie tylko całą służalczą osobowość bohatera, lecz także wszystkie bolączki społeczeństwa, w którym liczą się przede wszystkim zaszczyty i układy, a ludziom wyżej postawionym nie można ufać. Nie ma znaczenia, że tekst ma już ponad wiek. Taka scenka mogłaby się równie dobrze odegrać współcześnie. Dlatego wierzyłam, że Trzy siostry nie mogą być złe. Czytałam oczywiście te wszystkie negatywne recenzje, ale nie byłam w stanie przyjąć do wiadomości, że Czechowa da się zepsuć. 

Bohaterkami Trzech sióstr są Olga, Masza i Irina, córki zmarłego generała brygady, które mieszkają z bratem Andriejem na rosyjskiej prowincji. Kobiety marzą o wyjeździe do Moskwy, co jednak nigdy nie dochodzi do skutku. Andriej poślubia bowiem miejscową dziewczynę i roztrwania majątek na hazard. W dramacie pojawiają się też inne osoby: śmieszno-tragiczna postać doktora Czebutykina, podpułkownik Wierszynin, służąca Anfisa oraz dwóch konkurentów do ręki Iriny baron Tuzenbach i kapitan Solony. Wszyscy bohaterowie są swoim życiem piekielnie znudzeni, lubią wielkie słowa, ale nigdy nie przekuwają ich w czyny. Oszukują się, tak jak czyni to wielu współczesnych ludzi. Bo któż przyznałby się sam przed sobą, że beznadzieja jego życia wynika z jego własnych czynów lub raczej ich braku? Że to lenistwo trzyma go w miejscu, a nie warunki materialne czy ograniczenia narzucane przez społeczeństwo? I że nie pomoże wyjazd do żadnej Moskwy, bo problem tkwi w nim samym? 

Wszystko powyższe to oczywiście interpretacja dramatu. Ciężko dojść do takich wniosków po obejrzeniu Trzech sióstr w Teatrze Dramatycznym. Pani reżyser postarała się, żeby działania bohaterów nie tworzyły żadnego logicznego ciągu, a widz nie potrafił, czy nawet nie chciał, zrozumieć ich emocji. Postacie dramatu są u Bogajewskiej przede wszystkim rozkrzyczane i rozemocjonowane, a ich zachowanie często pozostaje w sprzeczności z wypowiadanymi kwestiami. Z kompletnie też niezrozumiałych przyczyn widz jest zamęczany głośną muzyką, a z sufitu na aktorów sypie się konfetti. Z tytułowych trzech sióstr najmniej schizofrenicznie wypada Olga w wykonaniu Anny Gajewskiej. Jest przy tym niestety dość bezbarwna. Agnieszka Warchulska jako Masza zachowuje się co najmniej jak ofiara wieloletniej przemocy domowej, a nie kobieta znudzona małżeństwem. Irina Anny Szymańczyk bywa raz przesadnie szczęśliwa, innym razem przesadnie smutna. Zmiany nastrojów następują nagle i bez żadnych widocznych przyczyn. Nawet Izabela Dąbrowska jako Anfisa jest tak komediowa, że aż postać ta traci jakiekolwiek znaczenie. Na scenie broni się jedynie starsze pokolenie, czyli Adam Ferency jako Wierszynin i Janusz Nowicki w roli Czebutykina. Na domiar złego Bogajewska postanowiła przebrać bohaterów we współczesne ubrania i umieścić nad sceną licznik długu publicznego. Chciała w ten sposób - jak mniemam - zasugerować, jakoby obecne problemy polskiej gospodarki miały wynikać z podobnych przyczyn co beznadzieja życia bohaterów dramatu Czechowa. Jeśli pani reżyser tak uważa, musi na co dzień obracać się w kręgach, które mają niewiele wspólnego ze statystycznym Polakiem. 


2 komentarze:

  1. Jak ja lubię te Twoje teatralne recenzje :)
    Narobiłaś mi smaku na Czechowa. W wersji drukowanej.

    OdpowiedzUsuń