Nieposzlakowana opinia
Największe zaskoczenie tegorocznego festiwalu. Film z RPA, który zaczyna się powoli i nieśmiało, żeby wywrócić do góry nogami wszystkie nasze wobec niego oczekiwania. Bywa porównywany do twórczości Hitchcocka, ale to pewnie przez utrzymanie czarno-białej stylistyki. Tak naprawę znacznie więcej w nim czarnego humoru i zabawy ze znaną widzom konwencją. Jahmil Qubeka to niewątpliwie interesujący reżyser, któremu zdarzają się jeszcze potknięcia, ale który ma dużo do powiedzenia. Już sam sposób opowiedzenia całej historii był dość odważnym posunięciem, odtwórca głównej roli (Mothusi Magano) nie wypowiada bowiem ani słowa. Postać budowana jest więc jedynie przez wypowiedzi i opinie innych. Qubecka świetnie przy tym widzów nabiera i daje im uwierzyć w nieposzlakowaną opinię młodego nauczyciela Parkera Sitholego. Daje jednak małe wskazówki odnośnie do tego, co może wydarzyć się później. Na przykład w jednej z początkowych scen obok budzika bohatera leży magazyn z bohaterem serialu Dexter na okładce. Reżyser sam potem to nawiązanie przewartościowuje i sobie z niego kpi. Poćwiartowanie zwłok w wyłożonym folią pokoju to w końcu nie taka prosta sprawa. Lubię takie filmy i lubię takich reżyserów, wcale nie chcę od początku wiedzieć, kto będzie ofiarą, a kto oprawcą. W ogóle mi też nie przeszkadza, kiedy historia zakazanej miłości nauczyciela i uczennicy ni z tego, ni z owego przeradza się w krwawy kryminał.
Nieposzlakowana opinia to też ciekawostka dla miłośników języków afrykańskich, bohaterowie mówią bowiem w xhosa, jednym z większych języków grupy bantu, który jednak wyróżnia się fonetycznie, gdyż zapożyczył mlaski z rzadkich i ciekawych języków khoisan (w języku angielskim dźwięku te nazywają się cliks, co znacznie lepiej oddaje ich charakter).
Nieposzlakowana opinia to też ciekawostka dla miłośników języków afrykańskich, bohaterowie mówią bowiem w xhosa, jednym z większych języków grupy bantu, który jednak wyróżnia się fonetycznie, gdyż zapożyczył mlaski z rzadkich i ciekawych języków khoisan (w języku angielskim dźwięku te nazywają się cliks, co znacznie lepiej oddaje ich charakter).
Bastardo
Ten tunezyjski film to z kolei gratka dla fanów realizmu magicznego i twórczości Emira Kosturicy. Opowieść ciepła i baśniowa, a przy tym dość alegoryczna. Można z niej wszakże wyczytać ogólne prawdy o walce o władze i jej destrukcyjnym wpływie na jednostkę, czy też nieodwracalnych zmianach w życiu społeczności, jakie niesie ze sobą nowa technologia. Bastardo to historia podrzutka Mohsena, który - choć pracowity i zawsze skory do pomocy - nie cieszy się szacunkiem w lokalnej społeczności. Sytuacja zmienia się wraz z pojawieniem się firmy telekomunikacyjnej, która uznaje, że to jego dach najlepiej się nadaje, żeby zainstalować na nim antenę. Teraz to Mohsen ma władzę. Jednym przyciskiem może decydować, czy wszyscy okoliczni mieszkańcy będą mieli zasięg. Siłą Bastardo są niewątpliwie oryginalnie bohaterowie. Piękna i przyciągająca mrówki Bent Essengra, kochający króliki lokalny boss Larnouba czy jego budząca grozę matka. Naprawdę warto ich poznać.
Beti i Amare
Podobno pierwszy film science fiction w historii etiopskiej kinematografii. Choć samych elementów SF jest w nim jak na lekarstwo, a efekty specjalne wykonano zapewne w technologii MS Paint. Przed projekcją reżyser Andy Siege powiedział publiczności, że jego film jest dziwny i życzy miłego sensu. Pewnie powinien nieco popracować nad public relations, ale wiele się nie pomylił. Określenie dziwny świetnie pasuje do Beti i Amare, ale seans i tak był przyjemny. Rzecz dzieje się w 1936 roku, kiedy to wojska Mussoliniego najechały Cesarstwo Etiopii, siejąc popłoch wśród ludności cywilnej. Bohaterka filmu Beti (Hiwot Adres) ucieka przed nimi na prowincję do chatki swojego dziadka. Nawet tam nie może się jednak czuć bezpiecznie, bo szybko wpada w oko jednemu z młodzieńców patrolujących okolicę. Gdy pada jedyna koza, a dziadek Beti wyrusza do miasta, dziewczyna zostaje sama. Jej sytuacja wydaje się beznadziejna. I wtedy zdarza się cud. Z nieba spada tajemniczy człowiek z wampirzymi zębami. Potwór okazuje się jedynym przyjaznym Beti stworzeniem. To jedna z tych opowieści, które pomimo pewnej brutalności pozostają optymistyczne. Bo opowiadają o tym, że miłość jest możliwa nawet w najtrudniejszych warunkach. Warto też zwrócić uwagę na postać Włocha, bezsensownie okrutnego i jednocześnie narcystycznego. Niechęć, którą zrodziła tamta wojna, żyje w Etiopczykach do dziś.
Run
Wiedzieliście, że na Wybrzeżu Kości Słoniowej robi się średnio jeden film na pięć lat? A że w ostatnich latach przetoczyły się przez ten kraj dwie wojny domowe? Kiedy Philippe Lacôte zaczął opowiadać o swoim filmie, mogłam z całą pewnością stwierdzić jedynie, gdzie leży Wybrzeże Kości Słoniowej i że to była francuska kolonia. Run to próba eliptycznego i alegorycznego opowiedzenia historii kraju, ta skrótowość wynika zapewne po części z niewielkiego budżetu. Bohaterem filmu jest młody chłopak, którego nazywają Run (Abdoul Karim Konaté). Jego życiem wydaje się rządzić przypadek, kiedy tylko w coś się zaangażuje, wszystko bierze w łeb, a jemu pozostaje ucieczka. Poznajemy go niemal na końcu drogi, po tym jak zamordował prezydenta. W dzieciństwie chłopak chciał zostać zaklinaczem deszczu, potem podróżował po kraju jako towarzysz Grubej Gladys, żeby wreszcie wstąpić w szeregi Młodych Patriotów. Dużo w tej historii niedopowiedzeń i symboli , które - przynajmniej dla mnie - pozostawały niejasne. Nie jest to jednak zły film, po prostu trochę nieoszlifowany.
Fatuma i Asya
Film dokumentalny o dość prostej konstrukcji. Reżyser Francesco Sincich wybrał dwie dziewczynki z etiopskiej społeczności Afarów i pozwolił im opowiedzieć o swoim życiu, po czym utrwalił na taśmie filmowej ich codzienne zajęcia. Te dwie dziewczynki to właśnie tytułowe Fatuma i Asya. Obie żyją w tradycyjnych społecznościach pasterzy w jednej z bardziej suchych i gorących części Etiopii. Ich rodziny zajmują się hodowlą kóz, owiec, krów i wielbłądów. Obie dziewczynki przeżywają uniwersalne dla swojego wieku przyjaźnie i pierwsze zauroczenia. Żadnego komentarza, jedynie w tle przebijają się problemy Afarów, od których rząd umywa ręce. Widać tu wyraźnie rękę antropologa, który skupił się na zbieraniu danych.
Pół roku z bosymi babciami
Chyba najbardziej optymistyczny film tegorocznego festiwalu, i to dokumentalny! Opowiada o działalności indyjskiego Barefoot College, jedynej takiej uczelni, która ściąga kobiety z całego Trzeciego Świata i uczy ich instalacji oraz naprawy paneli słonecznych. Nauka trwa sześć miesięcy. Ekipa filmowa towarzyszy grupie kobiet z Tanzanii, Malawi, Sudanu Południowego i Liberii. Dlaczego panele słoneczne? Bo, jak wyjaśnia założyciel Barefoot College, zakup świec czy nafty do lamp to dziś najpoważniejszy wydatek ubogich gospodarstw domowych w Afryce, które nie mają dostępu do energii elektrycznej. Możliwość bezpłatnego wykorzystania energii słonecznej, a w tej części świata przecież jej nie brakuje, byłaby dla tych rodzin prawdziwą rewolucją. Zwłaszcza, jeśli w wiosce znajdzie się wykształcony inżynier, który sam sobie poradzi, kiedy coś się zepsuje. Inne organizacje pomocowe powinny brać przykład z tego projektu. Po pierwsze dlatego, że przekazywanie wiedzy jest skuteczniejsze niż przekazywanie darów. A po drugie, ponieważ kobiety z Trzeciego Świata potraktowano tu podmiotowo i uwierzono w ich możliwości. Gdzieś z tyłu głowy wielu osobom czai się jeszcze stereotyp, że ludzie biedni są w jakiś sposób głupsi. Bose babcie udowadniają, że to nie prawda. Po prostu nikt im wcześniej nie dał możliwości kształcenia się. Większość absolwentek Barefoot College skończyło zaledwie kilka klas szkoły podstawowej, a niektóre są nawet niepiśmienne. Nie jest to pierwsza inicjatywa, która korzysta z potencjału miejscowej ludności. W 2006 roku Pokojową Nagrodę Nobla dostał Muhammad Yunus, twórca mikrokredytów dla ubogich z całego świata. Program okazał się ogromnym sukcesem, dzięki tym niewielkim pożyczkom tysiące biednych rodzin mogło otworzyć własne interesy i zacząć się samodzielnie utrzymywać. A dlaczego kobiety? Może to nie będzie miłe dla panów, ale to właśnie kobiety były od wieków najważniejszym ogniwem afrykańskich społeczności. Chodziły wiele kilometrów po wodę pitną, znosiły drewno do opalenia pieców, pracowały w polu i przygotowywały jedzenie, robiły więc wszystko to, co niezbędne do przetrwania. Panowie w tym czasie wyruszali na wyprawy wojenne albo debatowali na rynku. Jedna z uczących się w Barefoot College pań ujęła sprawę dobitniej i wyjaśniła, że mężczyźni mogliby wykorzystać zdobyte umiejętności do własnych celów, a nie dla dobra społeczności. Uczelnia ma też wymagania co do wieku kandydatek. Przyjmuje babcie, które odchowały już swoje dzieci, a więc kobiety, które ukończyły... 35 rok życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz