środa, 13 maja 2015

Kto tu jest ofiarą, a kto oprawcą? O "Nanie" Emila Zoli


Już jakiś czas temu w mojej głowie rozgościł się stereotyp Francuzów jako narodu wyjątkowo rozpasanego seksualnie, na co miała zapewne wpływ proza Michela Houellebecqa, która z kolei świetnie wpisała się w klimat poznanych przeze mnie jeszcze w szkole utworów poetów wyklętych. Dostrzegałam w owym rozpasaniu nie tyle hedonizm, co raczej pewne dążenie do samozniszczenia. Emila Zoli nie było na mojej liście lektur, ale po tym, jak przeczytałam Nanę, już pewnie nikt nie zdoła mnie przekonać o cnotliwości mieszkańców kraju nad Loarą.  

Gdybym miała oceniać Nanę jedynie w jej warstwie fabularnej, pewnie znalazłabym sporo powodów do narzekań. Sama historia nie jest specjalnie skomplikowana. Oto piękna ulicznica dostaje główną rolę w przedstawieniu Jasnowłosa Wenus i występuje na deskach teatru niemal nago, czym wzbudza sensację na paryskich salonach. Nana wykorzystuje chwilę rozgłosu i wkrótce staje się najbardziej pożądaną kokotą w Paryżu. Dziewczyna korzysta z życia i doprowadza kolejnych kochanków do finansowej ruiny. Emil Zola wiele razy idzie na skróty, omija całe miesiące z życia bohaterów, a gdy stają się mu na chwilę zbędni, wysyła ich na wieś, za granicę lub na tamten świat. Szczegółowo opisuje choćby fascynację hrabiego Muffata Naną i jego rozterki moralne na wiadomość o zdradzie hrabiny, żeby za chwilę skwitować trzy miesiące życia bohatera z kochanką jednym zdaniem. Bohaterów nie jest zresztą tak wielu, choć akcja powieści toczy się przez kilka lat. Zola skupia się jedynie na kilkunastu osobach. O ile ograniczoną liczbę luksusowych dam do towarzystwa można by jeszcze zrozumieć, o tyle dziwi fakt, że w ich towarzystwie pojawiają się ciągle ci sami panowie. Inni są tylko tłem, któremu nie dano nawet imienia. Buntowałabym się też pewnie przeciwko zrzucaniu całej winy na główną bohaterkę. Nawet jeśli Nana była rozkapryszona i nierozsądna, nazywanie jej złotą muchą, która roznosi moralną zgniliznę po Paryżu, jest znacznie przesadzone. Czyż można zepsuć to, co już dawno było zepsute? Liczni kochankowie Nany już wcześniej trwonili majątki swoich rodzin na damy lekkich obyczajów i kierowali się w miejsce, do którego ostatecznie doprowadziła ich bohaterka książki. Nawet hrabia Muffat nie był przecież wolny od zepsucia. Jego cnotliwe zachowanie i podporządkowanie się zasadom religii katolickiej było tylko fasadą. Socjolog powiedziałby, że hrabia nigdy tych norm nie zinternalizował. Nana po prostu przystosowała się do zastanego świata i ani jej do głowy nie przyszło go zmieniać. Nie można jednak powiedzieć, że działała tylko z wyrachowania. Na to miała trochę za mało rozsądku. Nanie zdarzały się miłości bezinteresowne, ale zawsze źle lokowała swoje uczucia. A może w świecie wykreowanym przez Zolę nie dało się wybrać dobrze?

Dochodzimy tu do najważniejszego pytania. Po co właściwie była Zoli Nana? Jeśli chciałby tylko opowiedzieć czytelnikom historię pewnej kurtyzany, mógłby to zrobić znacznie lepiej. Zola skupił się jednak tylko na elementach opowieści najlepiej wyrażających ideę, której pisarz poświęcił niemal całą swoją twórczość, a którą historia literatury zna pod nazwą naturalizmu. Nurtu szczególnie mocno podkreślającego, jak bardzo jednostka jest zdeterminowana przez otoczenie, dominujące w danym społeczeństwie postawy czy wreszcie moment historyczny, w którym przyszło jej żyć. Lubimy wierzyć w uniwersalność idei i naszych własnych poglądów. Wywodzimy je z rożnych źródeł, na przykład z religii. Ale cóż ma postawa życiowa współczesnego katolika do zasad, którymi kierował się średniowieczny krzyżowiec? Ten drugi niewiele robił sobie z zabijania ludzi, tak jak my dzisiaj pobłażliwie patrzymy choćby na seks przedmałżeński. Brzmienie dziesięciu przykazań nie zmieniło się przecież na przestrzeni wieków, po prostu interpretowano je wedle aktualnie dominujących w społeczeństwie postaw i przekonań. Ciężko znaleźć ideę, która by takim procesom nie podlegała. Gdzie w tym wszystkim wolna wola? Często wydaje nam się, że mamy wybór. Ale zwykle możemy wybierać tylko pomiędzy odpowiedzią A i B, gdyby ktoś wskazał na C lub D zapewne uznano by go za wariata lub zbrodniarza. Dlatego dziś możemy dyskutować o aspektach moralnych przerywania ciąży w pierwszych tygodniach życia płodu, ale nikt na pewno nie podniesie kwestii zrzucania niepełnosprawnych niemowląt do morza, jak to nieraz czynili starożytni Grecy. Barbarzyństwo? Oni raczej tak o sobie nie myśleli, a i my nie wiemy, jak ocenią nas potomni. Naturaliści idą nawet o krok dalej i do tych społecznych i historycznych determinantów dorzucają jeszcze biologię. To właśnie popęd seksualny ostatecznie doprowadza bohaterów Nany do upadku. Trochę żałuję, że w powieści nie znalazła się choć jedna postać, która wyłamałaby się z tego jednolitego obrazu. W wielu kwestiach mogę się bowiem z Zolą zgodzić, ale  na pewno nie w tym, że od deterministycznych reguł nie zdarzają się wyjątki.

Nana na obrazie Edouarda Maneta.
źródło: www.repro-tableaux.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz