czwartek, 4 czerwca 2015

Rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach


Zawsze zazdrościłam narodom, które o swojej mitologii pamiętają i potrafią z niej robić użytek, choćby i tylko w popkulturze. Oczywiście rozumiem, że dziesięć wieków po chrystianizacji pewne rzeczy mogły ze zbiorowej pamięci ulecieć i raczej nie mamy co liczyć na odtworzenie panteonu bóstw słowiańskich ani związanych z nimi podań. Przekazy ustne są niestety dość nietrwałe i umierają razem z ludźmi. Są naukowcy, którzy twierdzą, że Słowianie stworzyli pismo, ale nawet jeśli to prawda, nie zachowały się dowody jego istnienia. Trudno też się dziwić, że chrześcijańskim duchownym ni w smak było spisywanie pogańskich opowieści. Przyjęcie nowej wiary nie było jednak dniem pogrzebu wszystkich magicznych stworów, wielu z nich udało się przetrwać w ludowych legendach, niektóre zmieniły nieco charakter, żeby dostosować się do chrześcijańskiego obrazu świata, a może nawet narodziły się nowe. I żyły jeszcze przez długie stulecia. Nawet ja pamiętam z dzieciństwa, choć jestem tylko o rok starsza od III Rzeczpospolitej, opowieści o kwiecie paproci, Południcy i Wieczornicy. Ale to już naprawdę ostatni dzwonek, żeby spisać te historie. Pokolenie, które je zna, stoi już bowiem nad grobem. A moi rówieśnicy, boleśnie racjonalni, nie będą przecież przekazywać ich dzieciom. Wybiorą im raczej jeden z szerokiej gamy dostępnych kanałów telewizyjnych dla najmłodszych, może nawet edukacyjny, a sami zajmą się poważnymi sprawami, czyli na przykład sporem czy to PiS jest gorszy od PO, czy może odwrotnie. 



Trafiła mi w ręce przecudna i pięknie ilustrowana książka, która jest właśnie próbą zatrzymania tej nieracjonalnej strony naszej zbiorowej świadomości - Bestiariusz słowiański. Rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach. Choć album liczy sobie niemal dwieście stron, pochłania się go w jedno popołudnie. Poza stworami, o których większość z nas słyszała, takich jak chochliki, czarty, wodniki czy syreny, znajdziemy tu byty mniej znane i jeszcze dziwniejsze. Urzekają zwłaszcza ich nazwy: Szątopierz, Bezkost, Ćmok, Wąpierz, Szalińć, Dziwożony i Bożątka. Autorzy opisali swoich bohaterów lekko i z humorem. 

GNIECIUCH lub gniotek, zwany na Podhalu hurbózem, był małym, podobnym do kota stworkiem o cienkich jak patyk kończynach i wielkim, ciężkim brzuszysku. (...) Przyciągała go woń strawionego alkoholu: jeśli wyczuł ją w oddechu śpiącej osoby, siadał  na brzuchu lub piersiach ofiary i delektował się zapachem. Uciskał przy tym człowieka tak skutecznie, że niejeden opój i wydmikufel budził się nazajutrz po przepiciu obolały, wyczerpany i kompletnie niezdolny do pracy.                                        Aby uchronić się przed gnieciuchem, należało wziąć do ręki kawałek święconej kredy i obrysować wokół łóżka okrąg. Niestety, po kilku kieliszkach żytniej przepalanki nawet tak proste zadanie stawało się herkulesową pracą, niewykonalną dla zwykłego, zmęczonego życiem włościanina. Dlatego też gnieciuchy zawsze miały i nadal mają się dobrze. 
Z książki możemy się dowiedzieć, że na ziemiach polskich występowały różne typy rusałek, jak też różne typy diabłów. Przewodził im najsłynniejszy Diabeł Boruta, porywczy jak na szlachcica przystało, który najlepiej czuł się w karczmach i na sejmach. Był też Diabeł Rokita, ten z kolei reprezentował chłopstwo i słynął z niewybrednego języka oraz diabły pomniejsze, jak żarłoczny Fugas, przygłupi Hejdasz czy przedsiębiorczy Diabeł Iskrzycki, który w zamian za duszę mógł załatwić naprawdę wiele spraw. Krótkie nieraz opisy powyższych stworów wzbogacili autorzy ciekawostkami z życia codziennego naszych przodków. Ale tym, co naprawdę czyni Bestiariusz... pozycją niezwykłą, są klimatyczne i oryginalne ilustracje. 




7 komentarzy:

  1. Ilustracje faktycznie super, chętnie przeczytam, przydałoby się coś więcej wiedzieć o naszych skrzatach czy rusałkach :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Hum, hum humm, czy dziwożony nie występowały przypadkiem w Wiedźminie? Tam było chyba sporo słowiańskich stworów, również takich mniej znanych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe, Sapkowski sporo z tej mitologii czerpał. Przynajmniej tak słyszałam, bo z czytaniem fantastyki jestem na bakier.

      Usuń
  3. Widziałem książkę parę razy na półce, po przeczytaniu recenzji na pewno w końcu ją kupię. Moglibyśmy częściej podkreślać swoje przedchrześcijańskie dziedzictwo. Faktycznie szkoda, że tak niewiele się tego zachowało. Osobiście bardzo polecam książkę "Życie na ziemiach polskich we wczesnym średniowieczu". Dowodzi ona, że tak naprawdę nasza wiedza o tamtych czasach jest już większa niż sobie to wyobrażamy. I jak się okazuje, niektóre nasze dziwne zwyczaje też sięgają tak wczesnych czasów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za polecenie, zwłaszcza że ostatnio wyjątkowo mnie ciągnie do takich pozycji.

      Usuń
  4. No, słowiańskim pismem jest w końcu świetnie pomyślana głagolica, ale to już pochrystianizacyjnie jednak.

    No i a propos transferu wiedzy na tematy takie jak południce i bożęta -- mam wrażenie, że gry o wiedźminie całkiem nieźle sobie z tym radzą (książki też, ale z mniejszą siłą oddziaływania jednak -- bo bez tego aspektu wizualnego, ale świetnie pokazują bogactwo bestiariuszy Słowiańszczyzny).

    Ilustracje faktycznie przezacne, ale same opisy, z tego co widzę, nieco upraszczają pewne kwestie (ale po tych dziewiętnastowiecznych rozprawach o stworach słowiańskich może mam skrzywione podejście -- ale polecam bardzo, bardzo Wójcickiego i Kolberga). Bo na przykład Rokita to nie tylko nazwa własna, ale i gatunkowa -- rokity to te diabły, co siedzą w spróchniałych wierzbach i straszą wracających do domów późnym wieczorem ;).

    A swoją drogą, to ciekawa bym była takiego postkolonialnego rozebrania konceptu różnych diabłów dla różnych klas społecznych.

    OdpowiedzUsuń