Albo co roku wychodzi coraz mniej dobrych anime, albo ja robię się coraz starsza. Obawiam się, że to raczej ten drugi przypadek. Już na etapie oglądania zapowiedzi mam wrażeniem, jakbym tonęła w morzu kiepskich szkolnych komedyjek ecchi. Anime coraz bardziej staje się dla mnie zbiorem powielanych schematów. Już wiem, że bohaterowie, których losy niespodziewanie się połączyły, na pewno spotkali się już w dzieciństwie i przypomną to sobie w miarę rozwoju fabuły. Domyślam się też, jaki charakter będzie miał bohater z czerwonymi włosami, a jaki ten z niebieskimi. Nie wiem, czy jest to efekt zamiłowania Japończyków do schematów, czy może odpowiedź na oczekiwania odbiorców. W końcu to oni uparcie wpisuję do wyszukiwarek internetowych frazę "anime podobne do...". W tym zalewie typowych rozwiązań fabularnych z przyjemnością witam każdy przejaw oryginalności. Niestety nie było w tym roku zbyt wielu anime, które mogłabym szczerze polecić. A właściwie są tylko dwa tytuły.
One Punch Man
Niekwestionowany król sezonu. Zyskał nawet sympatię osób, które swoją przygodę z anime zakończyły w gimnazjum, kiedy jeszcze Dragon Ball leciał na RTL7. Ale to fanom gatunku ten serial dał najwięcej radości, bo One Punch Man to świetna parodia. Pewien mangaka amator o pseudonimie ONE wziął popularny schemat shounena o superbohaterach i postawił go na głowie. To, że Saitama nie jest typowym bohaterem anime, widać na pierwszy rzut oka. Nie ma w końcu bujnej grzywy. Imperatyw ciągłego treningu i doskonalenia się, żeby stawić czoła kolejnym przeciwnikom, zamienia na sto brzuszków i sto pompek. Zamiast wymyślać coraz dziwniejsze nazwy stylów walki, zadaje po prostu zwykły cios. A więcej czasu niż starcie ze strasznym potworem zagrażającym światu zajmuje mu łapanie komara. Darmowy internetowy komiks bardzo szybko zrobił się popularny, a jego potencjał zauważyło jedno z większych wydawnictw mangowych Shueisha, właściciel popularnego magazynu Jump. One Punch Man musiał jednak zostać przerysowany, umiejętności graficzne nie są bowiem jednym z talentów, jakimi może poszczycić się ONE. Za nową wersję odpowiedzialny był słynący z dbałości o detale Yusuke Murata. Anime było już tylko kwestią czasu. Wyszło naprawdę dobrze, grafika jest ładna, a humor nietuzinkowy. Dodatkową zabawą może być rozpoznawanie w rysach przewijających się po ekranie postaci podobieństwa do bohaterów innych tytułów.
Shokugeki no Souma
Tu za to mamy do czynienia z jak najbardziej typowym shounenem. Rzecz dzieje się w szkole, celem głównego bohatera jest ciągłe doskonalenie swoich umiejętności i wygrywanie z kolejnymi przeciwnikami, a wokół niego zbiera się gromadka wiernych towarzyszy. Nawet kolor włosów się zgadza, temperament Soumy jest tak ognisty jak jego czupryna. Jedynym odstępstwem od normy jest tu zamienienie walki na pięści na... gotowanie. Wyszło całkiem zgrabnie. Fabuła wciąga, a bohaterowie dają się lubić. Nigdy też nie widziałam, żeby ktoś tak ładnie narysował jedzenie (na szczęście tylko narysował, bo kuchnia w serialu jest dość mięsna, a ja słabo znoszę widok padliny). Oczywiście pojedynki na gotowanie, w których o wygranej przesądza dodanie jednej przyprawy lub użycie jakiegoś nieznanego przeciwnikowi sposobu duszenia, są znacznie przesadzone, ale przecież wiemy, że to wszystko nie jest tak całkiem na poważnie. Nawet element ecchi w Shokugeki no Souma za bardzo nie razi. Występuje na szczęście głównie w momentach próbowania potraw i daje całkiem humorystyczny efekt.
Oczywiście w tym roku wyszło jeszcze kilka całkiem przyzwoitych tytułów, na które można zwrócić uwagę.
Overlord
Pewien gracz VRMMO, który nie lubi swojej pracy i ogólnie woli świat wirtualny od rzeczywistości, nagle zostaje przeniesiony do gry. Tak, to już było. Ludzie uwięzieni w grze są ostatnio popularnym tematem. Niemniej ten bohater wcale nie zamierza uciekać. Staje się lordem Momongą, władcą ciemności, który ma na swoje rozkazy bandę całkiem niebezpiecznych potworów. Na początku niezbyt orientuje się w sytuacji, ale z czasem zaczyna myśleć o ekspansji na to nowe, nieznane terytorium. Jeśli za czymś tęskni, to jedynie za swoimi przyjaciółmi, których poznał w wirtualnym świecie. Niestety fabuła po pierwszym sezonie zostaje dość brutalnie ucięta w momencie, w którym właściwie jeszcze nic się nie wyjaśniło.
GATE
Tu z kolei nasz świat przenika się ze światem magicznym, a japońskie siły samoobrony jako jedyne dbają o prawa człowieka. Czyli po prostu fantasy. Pewnego dnia w Tokio otwiera się brama do innego wymiaru, w którym żyją czarownice, smoki i tym podobne. Całkiem udana przygodówka z niestety dość schematycznymi bohaterami.
Shigatsu wa Kimi no Uso
Historia romansu utalentowanego pianisty, który po tragicznych przeżyciach porzucił fortepian, oraz nad wyraz energicznej i optymistycznie nastawionej do świata skrzypaczki. Tegoroczna perełka z gatunku okruchy życia, która na pewno przypadnie do gustu wielbicielom takich tytułów jak choćby Clannad czy Honey & Clover.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz