Film Jesteśmy waszymi przyjaciółmi na pewno nie jest dokumentem idealnym, czasem za dużo tam dopowiedzeń reżysera, a momentami w narrację wkrada się chaos, który widzowi bez jakiejkolwiek wiedzy o Sudanie Południowym utrudni interpretację. Niemniej to odważna próba wyjaśnienia, co naprawdę stało się z największym państwem Afryki. Reżyser podważa schematy i obnaża pozorność działań pokojowych, a to już wystarczający powód, żeby film obejrzeć.
Hubert Sauper przybywa do Sudanu Południowego własnoręcznie skonstruowaną awionetką na chwilę przed uzyskaniem niepodległości przez to najmłodsze państwo świata. Opowieść zaczyna jednak od nawiązania do kolonializmu. Głosami Sudańczyków przypomina, jak kolonialni władcy, których noga nieraz nawet nie postała na kontynencie, podzielili go na strefy wpływów, nie bacząc przy tym na istniejące podziały etniczne czy państwowe. Sam Sudan od początku był więc tworem sztucznym. Arabski i muzułmański na północy, a rdzennie afrykański i chrześcijański na południu nie mógł uniknąć rozpadu. Europejska opinia publiczna, a szczególnie ta jej część niezbyt zainteresowana sprawami Afryki, zwykła uznawać kolonializm za element historii. Hubert Sauper udowadnia jednak bliską memu sercu tezę, że taka polityka państw pierwszego świata wobec Afryki nigdy się nie skończyła, nabrała tylko nieco bardziej ekonomicznego charakteru. Dlatego już w momencie przedstawiania nam najważniejszych postaci sudańskiej sceny politycznej reżyser wyjaśnia, kto cieszy się poparciem światowych mocarstw.
źródło: filmweb.pl |
Przez kadry filmu przewija się cała galeria postaci mających wpływ na los Sudańczyków. Są tam skorumpowani politycy, którzy za bezcen oddają w dzierżawę zachodnim koncernom najlepsze tereny, przedstawiciele amerykańskich koncernów naftowych z całym tym ich luzem i groteskowymi przemówieniami o równości i rozwoju, a nawet oderwani od rzeczywistości misjonarze z Teksasu, którzy za największy problem miejscowej ludności uważają brak ubrań i próbują na siłę wciskać małym dzieciom skarpetki na nogi. Jest wreszcie kontrowersyjna obecność chińskiego kapitału, który już od kilku lat szturmem wdziera się na kontynent afrykański. Z pozoru współpraca z Chińczykami wydaje się niezłym rozwiązaniem. Przynajmniej nie inspirują wojen i przewrotów ani nie dozbrajają różnych szemranych bojówkarzy czy rebeliantów, jak to od lat mają w zwyczaju choćby Amerykanie, Francuzi czy Brytyjczycy. Chińskie inwestycje nic jednak Sudańczykom nie dają. Dla pracowników rafinerii buduje się co prawda całe kompleksy biur i hoteli, ale miejscowi mogą w nich być co najwyżej stróżami lub sprzątaczkami.
A gdzie w tym wszystkim Sudańczycy? Można ich znaleźć w naprędce skleconych wioskach pośród gór śmieci za ogrodzeniami fabryk. Tam, gdzie woda nie nadaje się już do picia, bo zatruł ją przemysł naftowy. Na najgorszych ziemiach, bo te żyzne już dawno przejęły koncerny spożywcze pod uprawę palm olejowych. Sam reżyser podchodzi do Sudańczyków podmiotowo, co chyba najbardziej spodobało mi się w jego filmie. Ci nie wyglądają tu jak w reklamach organizacji humanitarnych, nie są bezmyślnymi obiektami, którym trzeba pomóc nawet bez pytania ich o zdanie. Sudańczycy w Jesteśmy waszymi przyjaciółmi są biedni, ale na pewno nie głupi. Nawet jeśli brakuje im wyszukanych słów, w prosty sposób wyjaśniają przyczyny swojego nieszczęścia. Dużo w tym rezygnacji i zawiedzionych nadziei, jak choćby słowach pewnego starszego mężczyzny, który stwierdza, że nawet jeśli trafi się jakiś silny i uczciwy przywódca, to pewnie i tak zginie w wypadku lotniczym. Jesteśmy waszymi przyjaciółmi to gorzka pigułka zwłaszcza dla tych mieszkańców pierwszego świata, którzy ciągle wierzą w swoją misję cywilizacyjną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz