środa, 17 lipca 2013

Cuba libre. Notatki z Hawany


Kuba to tajemnicza wyspa. Niby możemy tam pojechać jako turyści, ale jakaś jej część pozostanie niedostępna. Gdzieś tam poza hotelowymi plażami toczy się życie mieszkańców, którzy codziennie zmagają się z niekończącą się rewolucją i kulejącą gospodarką. Istnienia tego świata można się tylko domyślać po wyblakłych plakatach nawołujących klasę robotniczą do podążania za wodzem i samochodach tak starych, że u nas byłyby już egzemplarzami zabytkowymi. W tym murze pojawił się jednak wyłom w postaci blogu Generacion Y prowadzonego przez Yoni Sanchez. Autorka ma talent do ogółu i metafory, niestety nie przykłada aż takiej wagi do szczegółów, a te są chyba dla zagranicznego czytelnika najważniejsze. Po przeczytaniu książki "Cuba libre. Notatki z Hawany", która stanowi wybór jej tekstów, trudno nie czuć lekkiego niedosytu.

Pokolenie Y to dzisiejsze trzydziestolatki, których imiona zaczynają się na tę rzadką w języku hiszpańskim literę. Nadawanie niezwykłych imion było bowiem jedyną oznaką buntu, na którą mogli pozwolić sobie ich rodzice. W dzieciństwie doświadczyli trudności, które miały być tylko przejściowe. Ich młodość przypada na periodo especial, czyli okres kryzysu po upadku Związku Radzieckiego, w którym brakowało nawet podstawowych produktów. Trudności rozciągnęły się na całe ich życie, a kartki na jedzenie i jego ciągły brak stały się jego częścią. Znużeni codzienną walką o przetrwanie i rozdźwiękiem pomiędzy informacjami przekazywanymi przez propagandę a ich powszednim życiem, coraz mniej wierzą w jakiekolwiek zmiany. Społeczeństwo kubańskie jest w relacjach Sanchez bierne i zniechęcone. Opisana rzeczywistość często przypomina tę z filmów Barei, ale wcale nie jest przy tym zabawnie. Reglamentowane produkty nie wystarczają, jedzenie trzeba kupować na czarnym rynku. W kraju są dwie waluty, w jednej wypłaca się pensje, a w drugiej robi zakupy. Oficjalnie nie wolno wyjeżdżać, ale większość młodych albo już wyjechała, albo planuje emigrację. W samych dyskusjach Kubańczyków w sieci nie byłoby niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że posiadanie komputerów do niedawna było zakazane, a z internetu w hotelowych lobby mogą korzystać tylko obcokrajowcy. Sanchez jest głosem tego pokolenia. Ma odwagę głośno powiedzieć: mamy dość! Nie chcemy już żadnych wodzów, dajcie nam normalnie żyć. Jeśli istnieją protest songi, to Yoani Sanchez stworzyła protest blog.

Ten głos niewątpliwie jest ważny dla Kubańczyków, wreszcie ktoś powiedział głośno to, o czym po cichu myśleli wszyscy. Sanchez bardzo sprawnie ubiera bolączki swojego narodu w szereg symboli i metafor. Trzeba przyznać, że jak na prozę, język autorki jest bardzo poetycki. Nie dziwią mnie liczne nagrody, jakie otrzymała za swoją pracę. Niektórych zaskakuje fakt, że ta żona i matka, absolwentka filologii hiszpańskiej, zdecydowała się powrócić z emigracji do kraju w tak opłakanym stanie. Wielu pewnie zarzuci jej przekreślenie przyszłości syna, który zamiast zdobyć porządną edukację na Zachodzie, musi teraz recytować komunistyczne slogany w kubańskiej szkole. Mnie to akurat nie dziwi wcale. Też nie jestem typem emigranta i nawet wiedząc, że gdzie indziej żyje się lepiej, pewnie wybrałabym powrót do domu. Tylko co z przeżyć Yoani przyda się zachodniemu turyście? Obraz życia Kubańczyków może nieco się wyostrzy, ale spora jego część cięgle pozostanie niewidoczna. Bo akurat faktu, że na Kubie nie ma wolności słowa i demokracji nikt tak naprawdę nie musi nam wyjaśniać. To wiemy niejako z góry. Czytelnikowi z zewnątrz najbardziej będzie przeszkadzał w "Cuba libre..." brak detali  dotyczących codzienności. Każda krótka notka pozostawi po sobie niedosyt i wrażenie zamglonego obrazu. Chcielibyśmy wiedzieć więcej o tym, co dla autorki jest oczywiste. Maciej Stasiński pisał o książce Sanchez na łamach "Gazety Wyborczej":

To nie są rozpalające ideologiczne manifesty, ale zapiski z dnia powszedniego, a mówią o rzeczywistości udręczonego kraju więcej niż sto demaskatorskich reportaży. 

Cóż, obietnica ta nie została do końca spełniona.

PS Na koniec mały prztyczek dla tłumacza i edytorów książki. Ja wiem, że nikt nie jest nieomylny, ale pracując zawodowo z tekstem, wypadałoby wiedzieć, że spadanie w dół to  pleonazm i - przynajmniej na naszej planecie - nie ma możliwości spadania w górę.

źródło: amazon.com

1 komentarz:

  1. O Kubie nic jeszcze nie czytałam i... trzeba to nadrobić. Ta pozycja wydaje się stworzona do tego celu :)

    OdpowiedzUsuń