piątek, 16 sierpnia 2013

Przerwany krąg


W opisie filmu "W kręgu miłości" możemy przeczytać: "Elise i Didier od siedmiu lat żyją w szczęśliwym, choć niekonwencjonalnym związku". Nie widzę nic wyjątkowo niekonwencjonalnego w ich relacji, może poza faktem, że oboje nie są tak piękni, jak zwykli bywać bohaterowie filmów o miłości. Mieli też okazję przeżyć chwile prawdziwego szczęścia, co w końcu nie zdarza się często. On - belgijski kowboj, zafascynowany Ameryką, gra na banjo i śpiewa w zespole bluegrassowym (rodzaj country). Wytatuowana Elise wydaje się dla Didiera doskonałą partnerką. Połączył ich przypadkowy flirt, niechciana ciąża i prawdziwa miłość. Ot, historia jakich wiele. Codzienność Elise i Didiera nie jest niezwykła przez to, czym się zajmują, oni po prostu potrafią ją docenić. Czerpią garściami z muzykowania, życia na farmie i rodzicielstwa. Bajka nie może jednak trwać wiecznie. Parę poznajemy w najtrudniejszym momencie życia, kiedy to okazuje się, że ich córeczka Maybelle jest ciężko chora.

Trailer filmu trochę mnie okłamał. Nie sądziłam, że będzie aż tak poważnie. Na ekranie historia toczy się w dwóch perspektywach czasowych. W pierwszej poznajemy losy Elise i Didiera, odkąd na siebie trafili. Druga to już wydarzenia w szpitalu. Spodziewałam się nietypowej historii o miłości, ale twórcy filmu mieli ambicje, żeby sięgnąć dalej. Ile jest w stanie znieść związek dwojga ludzi i czy po traumie można dalej żyć tak jak wcześniej? Te pytania stawia "W kręgu miłości". Twórcy filmu każą nam nie tylko zmierzyć się z perspektywą choroby dziecka, ale i ze sprawami ostatecznymi. Tragedia ujawnia różnice pomiędzy Elise i Didierem, o których pewnie sami nie mieli wcześniej pojęcia. Współczesna cywilizacja nie skłania nas do myślenia o śmierci, dopiero tragiczna perspektywa każe bohaterom przyjąć postawę wobec kwestii życia po tamtej stronie. Czucie i wiara Elise zostaną tu skonfrontowane ze szkiełkiem i okiem Didiera. Może to i za dużo dylematów moralnych jak na jeden film, ale kiedy w końcu zadawać sobie te pytania, jeśli nie w takiej chwili? A pozostaje jeszcze cierpienie. Już samo poradzenie sobie z własnym bólem wydaje się zadaniem niemożliwym. A co dopiero, kiedy musimy stawić czoła demonom dręczącym najbliższą osobę. Tak, to kino ciężkiego kalibru, ten film nie powstał, żeby odstresować się po ciężkim dniu. "W kręgu miłości" jest jednak filmem zbyt realistycznym, nie będzie w nim cały czas refleksyjnie i ponuro. Tak jak w życiu, ciężkie chwile będą przeplatać się z dobrymi. Dla mnie najbardziej optymistyczna była ostatnia scena, w której okazało się, że nigdy nie jest za późno, aby odsunąć na bok własne "ja" i stanąć po stronie tej drugiej połówki.

"W kręgu miłości" obejrzałam w ramach Sekretnego seansu w Kinotece. Gdybym miała sama wybierać tytuł, pewnie ten był ominęła. I to byłby błąd. Film czaruje nie tylko autentycznością przeżyć, ale i świetną grą aktorską. Veerle Baetens i Johan Heldenbergh zawsze już pozostaną dla mnie goniącymi za marzeniami kowbojami. Dużym plusem jest muzyka, która świetnie oddaje emocje bohaterów. Oryginalny tytuł "The Broken Circle Breakdown" nieprzypadkowo nawiązuje do przewijającej się w filmie piosenki,w której śpiewający proszą, by krąg szczęścia nigdy nie został przerwany. Jedyne, co tak naprawdę można zarzucić filmowi Felixa von Groeningena to wrażenie, że gdzieś już podobną historię się widziało. W końcu dziesiąta muza kocha rozpadające się związki.

źródło: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz