piątek, 20 czerwca 2014

Proza życia


Ulica Rzeczna nie jest przyjemnym miejscem. Wszędzie walają się śmieci, śmierdzi moczem, a w okolicy kręci się mnóstwo podejrzanych typów. Zaraz obok leniwie toczy się rzeka Nairobi, która w lecie pachnie jeszcze gorzej niż przydomowe latryny. W tej nieprzyjemnej okolicy Meja Mwangi umieścił akcję swojej powieści Ulica Rzeczna. Jedynej z jego dorobku, która ukazała się w Polsce. Bohaterowie Mwangiego to prości ludzie, którzy codziennie muszą walczyć o przetrwanie. Łapią dorywcze prace, a smutki topią w butelkach taniej karary. Pewnie nawet nie zastanawiają się nad przyczynami swojego nieszczęścia. Może tylko czasem, kiedy już za dużo wypiją, ponarzekają trochę na skorumpowanych polityków czy "przeklętych Hindusów". 

Głównym bohaterem Ulicy Rzecznej jest Ben, który razem ze swoim przyjacielem Ochollą pracuje przy budowie gmachu Ministerstwa Rozwoju. To dość tajemnicza postać. Jedyne, czego się dowiadujemy o jego przeszłości, to że kiedyś został wyrzucony z wojska. Na pewno jest też lepiej wykształcony i więcej w życiu widział niż pozostali robotnicy. Rozumie, dlaczego nikt mieszkający w jego okolicy nigdy nie dostanie się do parlamentu i że nie ma sensu tego tłumaczyć kolegom z pracy. Od jakiegoś czasu Ben mieszka ze swoją dziewczyną Wini, byłą prostytutką, i jej kilkuletnim synem Małym. Zajmują niewielki, obskurny pokój w kamienicy należącej do pewnego Hindusa. Kiedyś mógł to być całkiem okazały budynek. Teraz jednak został podzielony na takie właśnie pokoiki do wynajęcia, których mieszkańcy słyszą przez cienkie ściany wszystkie odgłosy, jakie wydają z siebie sąsiedzi. Jest też jedna wspólna umywalnia, nigdy nie grzesząca czystością. Prawdziwy raj dla karaluchów. Czy w takim miejscu człowieka w ogóle może spotkać coś dobrego? 

Mwangi nie szczędzi czytelnikowi szczegółów, czasem wręcz epatuje naturalizmem. Razem z Benem i Ochollą odwiedzamy te wszystkie spelunki i tanie domy publiczne, które wcale nie wydają się miejscami rozpusty, a raczej siedliskami rozpaczy. Gdyby jednak książka miała ograniczyć się do opisu patologii w Nairobi czy nawet krytyki młodej kenijskiej demokracji, do której budowania zabrano się ewidentnie w zły sposób, nie miałaby takiej wartości. Autor udowadnia, że nawet w tak niesprzyjających warunkach mogą rodzić się prawdziwe uczucia. Jak szczera przyjaźń Bena i Ocholli czy ojcowska miłość, którą bohater obdarzy obcego chłopca, syna prostytutki. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz