niedziela, 27 lipca 2014

Gdy zakwitną hibiskusy


Piętnastoletnia Kambili mieszka razem z  rodzicami i bratem Jają w luksusowym domu w Enugu na południu Nigerii. Rodzina jest bardzo religijna. Jej ojciec Eugene to szanowany członek lokalnej społeczności, a dzięki jego licznym fabrykom Kambili i jej najbliżsi nie muszą martwić się o pieniądze. Bohaterka chodzi do prywatnej szkoły, ale nie ma tam żadnych przyjaciół. Jest nieśmiała i zamknięta w sobie. Odkąd tylko pamięta, wiele rzeczy musiała przed światem ukrywać. Przede wszystkim to, że jej dom wcale nie jest taki idealny. Tak zaczyna się Fioletowy hibiskus, debiut literacki młodej nigeryjskiej pisarki Chimamandy Ngozi Adichie, który przyniósł jej międzynarodowy rozgłos. W internecie można znaleźć mnóstwo opinii na temat tej książki. Większość sprowadza się do haseł: fanatyzm religijny i przemoc domowa. Gdyby Adichie posługiwała się tylko takimi utartymi schematami, książka nie byłaby tak dobra. Poza niejednoznacznością postaci i ich wzajemnych relacji chyba najbardziej intrygujące są w tej książce kwestie stosunku do własnej kultury oraz próba pogodzenia tego co rodzime z religią, która przypłynęła wraz z misjonarzami. 

Kambili ma tę samą przypadłość, na którą cierpi większość ludzi. Przyjmuje za pewnik wszystko, co zastała, kiedy przyszła na ten świat. Nie zdaje sobie sprawy z dysfunkcjonalności swojej rodziny, którą z zewnątrz widać ją jak na dłoni. Nawet jeśli weźmie się pod uwagę, że akcję osadzono w miejscu, w którym surowe wychowanie dzieci jest na porządku dziennym. Przełomem będzie kilkudniowy wyjazd do uniwersyteckiego miasta Nsukka oraz czas spędzony z ciotką Ifeomą i jej dziećmi. Kambili przekona się, że kobiety mogą nosić spodnie, że pójście do kościoła bez chusty na głowie to nie grzech i że można śmiać się bez powodu. Dopiero tam bohaterka doświadczy, czym jest życie bez strachu i jakie poczucie bezpieczeństwa może dawać dom. Rodzina ciotki Ifeomy nie jest mniej religijna niż rodzina Kmblili, jest po prostu religijna inaczej. Podczas gdy Eugene nie chce mieć nic wspólnego ze swoim ojcem poganinem, Ifeoma przyjmuje Papę-Nnukwu do swojego domu. Nie próbuje go na siłę nawracać, co najwyżej modli się o jego zdrowie. Nikt tu nikogo nie gani za wyrażanie swojego zdania. Sama Kambili to postać, która najpierw wzbudza współczucie, a potem podziw. Choć boi się ojca, nie przestaje go kochać. Nie wydaje się zdolna do nienawiści. Jakby na przekór temu, w jakich warunkach się wychowała, wyrasta na osobę dobrą i potrafiącą przebaczać. Już bliższy buntu przeciwko ojcu i Bogu jest Jaja. Pewnie dręczy go poczucie winy, że nie potrafi ochronić matki i siostry. 

Sam Eugene to fascynująca postać. Nie jest jednoznacznie czarnym charakterem. Pomaga wielu osobom, działa charytatywnie, wydaje jedyną w kraju opozycyjną gazetę. Kiedy jeden z jego dziennikarzy zostaje zamordowany, utrzymuje całą jego rodzinę, a nawet płaci za leczenie dzieci. Tylko własnej rodzinie nie potrafi okazać miłosierdzia. Jest niczym inkwizytor, który poświęci ciało, żeby ratować duszę. Ma potrzebę kontroli. Chce decydować o tym, co robią i myślą jego dzieci. Układa im nawet szczegółowe plany dnia. Ciotka Ifeoma twierdzi, że jej brat uważa się za rękę Boga i chce w jego imieniu wymierzać kary. Nienawidzi pogan i popełnia czyn w tej części świata nie do pomyślenia, wyrzeka się własnego ojca. Gardzi też wszystkim, co związane z rodzimą kulturą. Woli mówić po angielsku niż w ibo, a młodych księży, który podczas mszy śpiewają pieśni w ibo, nazywa głupcami. Sam otacza się białymi księżmi i zakonnicami. Czy rzeczywiście, jak uważa Papa-Nnukwu, zawinili misjonarze, którzy wychowywali Eugene'a? Wbili mu do głowy szereg reguł i zakazów, ale zapomnieli nauczyć go miłości i szacunku? Jest wreszcie matka, która cierpi po cichu, prawie jakby nie istniała. Choć ostatecznie to ona odegra decydującą rolę w tym dramacie. 

Chimamanda Ngozi Adichie wyraźnie konfrontuje ze sobą dwie postawy. Domy Eugene'a i Ifeomy z pozoru wiele łączy. Należą do społecznej elity, on jest przedsiębiorcą, ona wykłada na uniwersytecie. Oboje są pierwszym pokoleniem nawróconych katolików. Nie mogliby jednak różnić się bardziej. To jakby postawić obok siebie Święte Oficjum i św. Franciszka. Ciotka Ifeoma i jej dzieci nie próbują się też wybielać, nie czują się gorsi przez to, że są Afrykanami. Kto wie, może to właśnie kompleksy Eugene'a pchnęły go na złą drogę. 


1 komentarz:

  1. Czytałam już kilka opinii na temat tej książki i przyznam się szczerze, że nie jestem do końca do niej przekonana. Nadal się waham czy po nią sięgnąć.

    OdpowiedzUsuń