Brudny Harry, Columbo, Kojak i porucznik Borewicz - kino lat 70. miało swój ulubiony typ bohatera filmów i seriali kryminalnych. Od razu rozpoznaje się charakterystyczny styl bycia, ubiór, wozy z epoki i sceny, w których bohaterowie dawali w kość czarnym charakterom. I chociaż brakuje tam rozmachu i dynamiki współczesnych filmów, niepowtarzalny klimat wciąż ma wielu fanów. Jednym z nich jest zapewne francuski aktor i reżyser Guillaume Canet. Jego najnowszy film Więzy krwi to hołd złożony kinu kryminalnemu tamtej dekady.
Jak na dość kameralną produkcję, udało się zaangażować wielu znanych aktorów. W głównych rolach braci Chrisa i Franka wystąpili Clive Owen i Billy Crudup, w pozostałych - między innymi James Caan, Mila Kunis, Marion Cotillard i Zoe Saldana. To nie oni są jednak w centrum uwagi. Fabuła jest interesująca i dość sprawnie poprowadzona, wydaje się jednak, że dla twórców najważniejsze było odwzorowanie klimatu lat 70. Czarują widza muzyką, kostiumami i pościgami w zabytkowych samochodach. Scenarzyści zadbali, żeby żaden wazonik w często dość obskurnych mieszkaniach nie pozostawiał wątpliwości, kiedy ma miejsce akcja. Nawet charaktery bohaterów dopasowano do schematu. Mężczyźni są tutaj twardzi i nigdy nie mówią o uczuciach, a kobiety właśnie takich mężczyzn potrzebują.
Clive'a Owena najbardziej lubię właśnie w takich kameralnych filmach kryminalnych. W roli gorszego brata sprawdza się tu świetnie. Chris wychodzi z więzienia, w którym odsiadywał wyrok za zabicie człowieka. Jest przeciwieństwem swojego młodszego brata Franka, policjanta o sztywnym kręgosłupie moralnym. O wiele gorzej wypada Billy Crudup. Pomimo licznych rozterek moralnych jego bohater zdecydowanie zbyt często wygląda, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Między Chrisem i Frankiem nigdy nie układało się dobrze, teraz będą jednak musieli ze sobą zamieszkać. Jak nietrudno się domyślić, Chris szybko zawiedzie zaufanie brata. Ich relacje są jednak zdecydowanie bardziej skomplikowane i aż do końca będą wahać się pomiędzy lojalnością a zdradą. To właśnie relacja braterska jest w filmie najważniejsza. Ten, kto napisał na plakacie hasło "Są kobiety, dla których łamie się wszystkie zasady", chyba po prostu go nie oglądał. Albo uznał, że bez zachęcenia wątkiem romansowym widz nie przyjdzie do kina. Perypetii damsko-męskich też w fabule nie brakuje. Chris będzie musiał wybierać pomiędzy starą a nową miłością, a Frank spróbuje starą miłość odzyskać. Nie one jednak wysuwają się na pierwszy plan.
Choć Więzy krwi to zdecydowanie film akcji, dominują w nim sceny statyczne, a emocje bohaterów wyrażane są półsłówkami. Trzeba przyznać, że taki styl ma swój urok. Ciężko tu jednak mówić o jakiejś reżyserskiej wirtuozerii. Więzy krwi to historia opowiedziana z punktu A do punktu B, poprawie i bez ozdobników.
Zdecydowanie film akcji? Dla mnie absolutnie nie. Wręcz przestrzegam ludzi, żeby nie spodziewali się dynamicznego filmu z dużą ilością akcji. Jeśli chodzi o te klimaty i ten gatunek to jest w nim wyjątkowo dużo elementu psychologicznego, zadumy i melancholii. Moim zdaniem Owen (który notabene zastępował Wahlberga) wypadł najsłabiej. Pozostał w cieniu Crudupa, Saldany i Cotillard. Ja akurat jestem fanką takiego kina, takich klimatów, także byłam zachwycona, no i odkryłam wcześniej słabo przeze mnie znanego Billy'ego Crudupa :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że po prostu definicja filmu akcji się nam zmieniła. Gdzieś tak od lat 90. przyjęło się, że w tym gatunku strzelać trzeba niemal bez przerwy, a pościg po ulicach miasta powinien wypadać nie rzadziej niż raz na 10 minut. Wcześniej tak nie było, a wolniejsze sceny nikomu nie przeszkadzały. Ja też chyba wolę wolniejsze tempo, kiedy coś ciekawego się dzieje między bohaterami. To właśnie wtedy, kiedy bohater biega bez sensu z pukawką i strzela do wszystkiego, ja najbardziej się nudzę.
UsuńWybieramy się na to z mężem. Myślę, że się nam spodoba.
OdpowiedzUsuń