Idąc wczoraj do Teatru Powszechnego, nie bardzo wiedziałam,
jak to będzie. Spektakl wybrałam dosyć przypadkowo, ot intuicja podpowiedziała
mi, że to na ten powinnam pójść. Jedyne co o nim wiedziałam, to że jest oparty
na wierszach Marcina Świetlickiego. Mam za sobą lekturę tomików „49 wierszy o
wódce i papierosach” i „Muzyki środka” (pierwszy znacznie bardziej przypadł mi
do gustu), mimo to nie byłam sobie w stanie wyobrazić, jak ktoś zrobił z nich
dramat, wplótł w fabułę, stworzył jakąś spójną całość. A jednak się udało!
Spektakl to strzał w dziesiątkę!
Rzecz dzieje się w krakowskiej knajpie przy ulicy św. Jana. Speluna
właściwie, bo to jedne z tych barów, w których tylko pije się wódkę. W nim
czterech klientów i barmanka. Alkoholik z duszą poety, w tej roli znakomity
Sławomir Pacek, który wiersze Świetlickiego deklamuje tak, że aż ciarki
przechodzą po plecach. Jest też artysta aspirujący do bycia gejem (Grzegorz
Falkowski), który co prawda od Herberta woli Rojka, ale jak się trafi
dofinansowanie z urzędu miasta to i do Herberta zrobi nowe, elektroniczne
aranżacje. Karierowicz z Warszawy (Piotr Ligienza), który nie zmarnuje okazji,
żeby uwiecznić każdą chwilę swojej wizyty w Krakowie telefonem komórkowym i
wreszcie stały bywalec baru (Jacek Beler) snujący się po barze i zajęty
egzystencjalną refleksją. Nad tym, aby panom nie zabrakło wódki w kieliszkach czuwa
barmanka (Maria Czykwin), która z powodu nieszczęśliwej miłości postanawia
zatrudnić się w TVN-ie, bo „przecież wszyscy już tam robią”.
Bohaterowie rozmawiają, opowiadają o swoim życiu, czasem
siedzą w milczeniu. Zadziwiające jak
postacie sztuki płynnie przechodzą od własnych kwestii do wierszy Świetlickiego.
Recytują je przy dźwiękach nowoczesnej muzyki, czasem (choć rzadko) śpiewają lub rapują. Robią
to z niezwykłym ładunkiem emocjonalnym, poezja wciąga, otula widza swoimi mackami,
odrywa od rzeczywistości, pokazują ją z innej perspektywy. No właśnie, jakiej
perspektywy? Szaleńca? Alkoholika z wyboru? Kogoś, kto w oparach alkoholu znalazł
ucieczkę od kariery w korporacji i zakupów w hipermarkecie. Kogoś, kto krzyczy „Nie
idź do pracy! Tam czeka cię NIC!”. Żeby
się przekonać, trzeba to przeżyć. Prawdziwe, staromodne katharsis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz