„Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd” nie jest
tradycyjnym reportażem z podróży. To zbiór zapisków,
listów, artykułów pisanych do gazet, zdjęć. Wszystko zredagowane tak, że układa
się w spójną całość. Sama książka powstała już bez udziału autora, bo równo 70
lat po jego śmierci.
To aż zadziwiające, jak
mało znany jest Kazimierz Nowak. Przecież tak bardzo szczycimy się naszymi
reportażystami – Wańkowiczem, Fiedlerem, Kapuścińskim! A jakimś cudem
zapomnieliśmy o pionierze. Nowak, jako pierwszy człowiek na świecie, przebył
kontynent Afrykański z północy na południe i z powrotem! To 40 tys. kilometrów.
Większość trasy pokonał rowerem, część pieszo albo konno czy czółnem. Podróż
zajęła mu pięć lat. Nie miał sponsorów, jedyną pomocą materialną, jaką
otrzymał, był komplet opon zaoferowany mu przez firmę Stomil. Już samo to
powinno zapewnić Nowakowi stałe miejsce wśród najsłynniejszych
podróżników. Ale Nowak ma jeszcze jedną, bardzo ważną cechę. Jest dobrym
obserwatorem, ciekawym ludzi, których spotyka. Dla wielu z nich polski
podróżnik jest pierwszym białym człowiekiem, jakiego mają okazję zobaczyć.
Nowak zabiera nas do prawdziwej, rdzennej Afryki lat 30. XX wieku, która nie
została jeszcze dotknięta wojnami domowymi w okresie dekolonizacji i później,
ani zachodnim stylem życia. Nie ma tam jeszcze Coca-Coli i telefonów
komórkowych, a Masajowie nie tańczą za dolara. W Afryce Nowaka można za to
spotkać prawdziwych ludożerców, plemiennych królów oraz cały kalejdoskop
tradycji i obyczajów.
Literacko książka nie
jest arcydziełem, nie znajdziemy tu języka rodem z reportaży wspomnianego wyżej
Kapuścińskiego. Jest za to autentyczność i prawdziwa radość z poznawania
świata. Pomimo wielu niebezpieczeństw, jakie napotka, Nowak woli nocować w
plemiennych wioskach lub pod gołym niebem. Wśród białych kolonizatorów czuje
się nieswojo. I chociaż za czasów podróżnika nie było jeszcze mowy o
poprawności politycznej, Nowak zadziwiająco trafnie analizuję sytuację
polityczną kontynentu, a nawet przewiduje jej dalszy rozwój. Te spostrzeżenia
są szczególnie cenne dla osób, które jak ja pochłonęły mnóstwo książek o Afryce
i wciąż się ciekawe przyczyn, chcą wiedzieć, co było wcześniej, skąd wzięły się
współczesne relacji pomiędzy afrykańskim państwami i zamieszkującymi je ludami.
W „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd” można odnaleźć kilka odpowiedzi na te
pytania. Dla mnie szczególnie inspirujący był fragment o wizycie na dworze
króla Ruandy, Nowak opisuje jak belgijskie władze kolonialne wspierają, a
właściwie utrzymują władzą współpracującego z nimi króla z ludu Watutsi,
„przybyszy z dalekiej Abisynii” (tak, to to samo co Tutsi, w językach
bantuskich przedrostek „wa” oznacza po prostu ludzi) nad lokalnymi ludami
Bahutu i Batwa. W tej polityce i stworzonym przez nią systemie społecznym
upatrywać można korzeni konfliktu, który wstrząsnął krajem w 1994 roku.
W kwietniu 1934 roku
Nowak dociera do Przylądka Igielnego, czyli południowego krańca Afryki.
Pozostaje tylko wrócić, niestety drogi powrotnej nie wytrzymuje rower,
podróżnik musi zmienić środek transportu. Sam Nowak coraz częściej cierpi na
ataki malarii. Do domu udaje mu się wrócić w grudniu 1936 roku, niestety rok
później umiera z powodu złego stanu zdrowia.
Tę książkę polecił mojej mamie pewien Polak spotkany na wakacjach w Maroku (tak wakacjach, bo to żadna wyprawa jak się jedzie z biurem ;)). Lubię reportaże i literaturę podróżniczą (o ile taka istnieje), ale ta książka jeszcze przede mną. Czytałaś "Moją Afrykę" Kingi Choszcz? Fabularnie mało porywająca, bo to taki dziennik, ale można się z niej sporo dowiedzieć.
OdpowiedzUsuńMusiałam wygooglować, żeby skojarzyć tę panią od podróży autostopem. Widzę, że książka na podobnej zasadzie wydana jak Nowak. Pośmiertnie i bez większej redakcji, pewnie stąd forma pozostawia trochę do życzenia.
Usuń