piątek, 28 grudnia 2012

Szekspir po nowemu


Nigdy nie lubiłam czytać Szekspira, zwłaszcza w oryginale. Bo o ile stylizowana na archaiczną polszczyzna jeszcze jakoś mi podchodzi, angielski rodem z XVI wieku jest nie do przetrawienia. Nie mam jednak z tego powodu wyrzutów sumienia, w końcu dramaty są do wystawiania na deskach teatru, a nie do robienia z nich szkolnych lektur. Dopiero wtedy oddziałują na widza, tak jak to sobie autor wymyślił, wywołując fale emocji od podziwu aż po grozę. Z chęcią też oglądam wszelkie ekranizacje dzieł Szekspira, moim łupem padły ostatnio dwie: "Koriolan" w reżyserii Ralpha Fiennesa i "Tytus Andronikus" Julie Taymor.

Oba filmy mają ze sobą wiele wspólnego. Przede wszystkim głównego bohatera - walecznego wodza - którym wzgardził Rzym. W obu mamy do czynienia z najwyższej klasy akrotstwem, w postać Tytusa Andronikusa wciela się bowiem Anthony Hopkins, a generała Gnejusza Marcjusza Ralph Fiennes (Koriolan to nazwisko, które bohater otrzymuje za swoje wybitne zasługi). Kolejne podobieństwo jest tylko pozorne, akcja została bowiem przeniesiona w czasy współczesne, a oryginalny tekst zachowany. Mimo tego filmy są kompletnie do siebie niepodobne.

źródło: www.strefaimprez.pl

Akcja "Koriolana" toczy się gdzieś na Bałkanach. Cała sceneria została podporządkowana tej rzeczywistości. O dziwo wcale nie kłóci się to z treścią, zapewne dlatego, że ta część Europy jeszcze niedawno była świadkiem scen równie krwawych jak u Szekspira. Ralph Fiennes postawił na realizm, rzymska tragedia doskonale spaja się z estetyką XX-wiecznego konfliktu zbrojnego. Temat jest w końcu ponadczasowy, ileż to razy w okresie pokoju wybitni dowódcy byli eliminowani przez polityków i przez swoją własną nieumiejętność dbania o wizerunek? Pamięć ludu jest krótka i niewdzięczna. Lud nawet nie wie, że potrzebuje wojska, potępia jego brutalne czyny, ale z drugiej strony, w momencie zagrożenia, liczy na ochronę. Sam Fiennes idealnie oddaje dwuznaczność tytułowej postaci, z jednej strony kierującej się honorem, z drugiej krnąbrnej i upartej. W połączeniu ze świetnymi zdjęciami film robi iście monumentalne wrażenie, przy czym wcale nie przytłacza.

źródło: stopklatka.pl


"Tytus Andronikus" nie jest już tak lekkostrawny. Widz musi przygotować się na prawdziwe wyzwanie. Film Julie Taymor jest bowiem prawie trzygodzinnym, postmodernistycznym eksperymentem. Z opisu filmu możemy się dowiedzieć, że to uwspółcześniona wersja dramatu. Nie jest to do końca prawdą, przynajmniej nie jest to takie uwspółcześnienie jak w przypadku "Koriolana". W filmie mieszają się style, z jednej strony mamy antyczne budowle, z drugiej gockich książąt ubranych w stylu punk i grający na automatach do gry. W efekcie akcja nie wydaje się osadzona w żadnym konkretnym miejscu i czasie. Jest raczej mocno odrealniona. Nie oznacza to, że "Tytus Andronikus" stracił cokolwiek ze swojej pierwotnej brutalności. To chyba najbardziej krwawy dramat Szekspira i taki też pozostaje. Bałam się nieco sceny okaleczenia Lawinii (w tej roli Laura Fraser), czy przerobienia na pasztet (sic!) Chirona i Demetriusza. Można by z nich zrobić prawdziwą masakrę piłą mechaniczną, na szczęście twórcy filmu się nade mną zlitowali, obserwujemy tylko efekty tych czynów. Niemniej "Tytus Andronikus" to film dla widzów pełnoletnich.

Po spotkaniu z tymi dwoma mniej znanymi dziełami mistrza dramatu, naszła mnie refleksja: gdzie byli wszyscy ci, którzy narzekają na brutalizację mediów? Zamiast na lekcje polskiego musieli chodzić na wagary. Trudno o bardziej krwawe dramaty niż te szekspirowskie, trudno też o bardziej tragiczne i fascynujące zarazem. Szekspir wyciąga to, co mroczne z ludzkiej duszy, pozwala się z tym zmierzyć i to oswoić. Najbardziej intrygujące są dla mnie konsekwencje swoich czynów, jakie ponoszą bohaterowie. Również tych dobrych. U Szekspira postępowanie właściwie przed niczym nie chroni, wręcz przeciwnie, sprowadza na bohatera wydarzenia, które będą prawdziwą próbą jego charakteru.

źródło: www.hamletscenen.dk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz