środa, 5 grudnia 2012

Co się kryje za drzwiami w podłodze?


Moje pierwsze spotkanie z Johnem Irvingiem nie było udane. Nie dałam rady przeczytać jego książki, męczył mnie i nudził jednocześnie. Najgorsza była monotematyczność. Postanowiłam jednak podejść do jego twórczości z innej, filmowej strony. W tym wypadku jest to jak najbardziej uzasadnione, bo do "Drzwi w podłodze" Irving sam napisał scenariusz na podstawie swojej książki "Jednoroczna wdowa". Film zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, to opowieść skromna i mądra zarazem.

Tytułowe "Drzwi w podłodze" to opowiadanie napisane przez bohatera, uznanego pisarza książek dla dzieci, Teda Cole'a (Jeff Bridges). To historia chłopca, który nie wiedział, czy ma się urodzić. Jego matka mieszkała bowiem w małej chatce na skraju lasu i choć świat dookoła był piękny, w chatce były też tajemnicze drzwi w podłodze. Zniknęły tam bez wieści inne dzieci, a gdy matka próbowała ich szukać, zobaczyła tam najstraszniejsze rzeczy na świecie. Ta opowieść jest tak naprawdę metaforą całej przedstawionej w filmie fabuły. Ted i jego żona Marion (Kim Basinger) stracili bowiem swoich synów w wypadku. Ted stara się żyć dalej, na świecie pojawiła się w końcu mała Ruth, ale dla Marion te drzwi ciągle pozostają otwarte, każda próba zajrzenia tam jest dla niej traumą. Nie ma też serca do wychowywania córeczki. Ruth ma dopiero 4 lata, ale już wszystko wie o nieżyjących braciach, potrafi opisać, co działo się, kiedy powstało każde ze zdjęć wiszących na domowej ścianie pamięci.

Nadzieja na zmiany pojawia się wraz z przybyciem Eddie'ego. Chłopak przyjeżdża na lato do domu Cole'ów, żeby uczyć się od Teda, jak być pisarzem. Wiele go w tej dość ekscentrycznej rodzinie zaskoczy, wda się też w romans z Marion. Ted, który od początku o wszystkim wie, ma nadzieję, że związek z Eddiem pomoże jego żonie poradzić sobie z traumą z przeszłości. To co kryje się za drzwiami w podłodze okazuje się jednak zbyt straszne. "Drzwi w podłodze" pokazują, jak niewiele trzeba, żeby zrobić dobry film. Kilku dobrych aktorów, prosta acz ciekawa i prawdziwa w swojej wymowie historia, szczypta egzystencjalnej refleksji. Szkoda, że współczesne kino stroni od prostoty.

źródło: filmweb.pl

2 komentarze:

  1. Nie wiem, która książka Irvinga tak Cię zawiodła, ale ja bardzo tego pisarza lubię i "Jednoroczna wdowa" podobała mi się bardziej niż jej ekranizacja. Może warto dać autorowi drugą szansę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie postawiłam jeszcze na nim krzyżyka, widocznie po prostu trafiłam na złą książkę. Następnym razem ominę nowości szerokim łukiem i spróbuję klasycznego Irvinga "Świata według Garpa" albo "Jednorocznej wdowy" właśnie. :)

      Usuń