wtorek, 1 stycznia 2013

Big nieporozumienie


Miało być nowatorsko i ambitnie, a wyszło jak zwykle. Film Barbary Białowąs "Big love" porusza intrygujący temat toksycznej miłości, szkoda tylko, że w stylistyce, której nie powstydziłby się serial "M jak miłość". Pierwsza część filmu jest po prostu zła, potem robi się nieco lepiej. Ale od początku...

źródło: republikakobiet.pl

Emilka (Aleksandra Hamkało) to niewinne dziewczę lat szesnastu, nieco osamotnione przez robiącą karierę matkę - gwiazdę seriali (w tej roli Małgorzata Pieczyńska). Maciek (Antoni Pawlicki) ma 23 lata i w zasadzie nie wiadomo, skąd się wziął. Pewnego dnia młodzi spotykają się i łączy ich wielka, gorąca miłość. Dlaczego to też nie wiadomo, bo niewiele ze sobą rozmawiają, tak naprawdę tylko uprawiają seks. Scen seksu jest na początku filmu tak dużo, że widz zaczyna się zastanawiać, czy aby przez omyłkę nie włączył kanału RedTube. Pod wpływem Maćka Emilka przeżywa bunt, wyprowadza się od matki i robi wszystko to, co powinny robić zbuntowane nastolatki. Para pali jointy jeżdżąc furgonetką, kąpie się nago w jeziorze i radośnie demoluje skrzynki na listy. Żeby było bardziej sentymentalnie  Emila i Maciek adoptują też znalezionego w lesie psa, bo przecież tak naprawdę maja dobre serca. To najbardziej schematyczny bunt, jaki widziałam. Możliwe, że oglądam za mało filmów dla nastolatek i polskich seriali. Choć nawet sceneria, w której toczy się akcja filmu, jednoznacznie kojarzy mi się z tasiemcami typu "Na Wspólnej".

Potem robi się trochę ciekawiej, Emilka dorasta i zostaje gwiazdą muzyki pop (prawie jak Hannah Montana). Pojawiają się konflikty, problemy i niechciana ciąża. Trzeba przyznać, że Aleksandra Hamkało radzi sobie naprawdę dobrze, wykreowała chyba jedyną ciekawą postać w całym filmie. Niestety Maciek w wykonaniu Antoniego Pawlickiego bardziej nadawałby się na salę rozpraw sędzi Anny Marii Wesołowskiej, niż na duży ekran. Z jednej strony jest fanatycznie zakochany w Emilce, z drugiej ma napady wściekłości bez powodu, której nie powstydziłby się stereotypowy dres. Całość historii poznajemy dwuwymiarowo, poprzez retrospekcje wydarzeń z 2004 roku oraz (prywatne?) śledztwo prowadzone przez policyjnego psychologa Adama (Robert Gonera). Z jednej strony urozmaica to warstwę fabularną filmu, z drugiej psuje efekt zaskoczenia, od początku wiemy bowiem, że Emilka źle skończy. Postać Adama nie służy niczemu innemu, jak wertowaniu policyjnych akt i dawaniu pretekstu do kolejnych retrospekcji. No może poza tym, że bawi się z synem w Indian (czy chłopcy w Polsce naprawdę jeszcze bawią się w Indian?).

To nie jest tak, że film zupełnie do niczego się nie nadaje. Jest całkiem dobry na leniwe popołudnie po męczącym dniu. Rzecz w tym, że w tę historie nie sposób uwierzyć. Na zakończenie wizji lokalnej bohater mówi policjantom, że teraz mogą już wracać do swoich zakłamanych pseudożyć. No naprawdę! Przyganiał kocioł garnkowi!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz