sobota, 5 stycznia 2013

Ja tam bluesa nie czuję


Katarzyna Rosłaniec wie, jak trafić do nastolatków, potrafi mówić ich językiem. Jej filmy pulsują skrajnymi emocjami i rażą intensywną kolorystyką, tu nie ma miejsca na niuanse i odcienie szarości. Coś jest albo mega, albo to dno i sto metrów mułu. Rosłaniec przedstawia się jako Kasia, nosi zabawne koszulki i używa słów, których nie rozumie. Na przykład nadając swojemu najnowszemu filmowi tytuł "Bejbi blues". Niby fajnie brzmi i jeszcze napisane tak, jak to zwykły robić nastolatki na Facebooku. Tyle że widz może nieopatrznie spodziewać się filmu o syndromie zwanym właśnie baby blues, czyli stanie depresyjnym dotykającym po porodzie od 50% do 80% matek w każdym wieku. Nic bardziej mylnego. Dziecko głównej bohaterki ma już kilka miesięcy, a ona nie wykazuje objawów ciągłego smutku i zmęczenia. Co najwyżej chorobliwej nieodpowiedzialności.

Natalia, bo o niej mowa, mieszka ze swoim synkiem Antosiem i matką, która urodziła w równie młodym wieku co bohaterka. Dziewczyna ma 17 lat i nie interesuje się niczym, no może poza imprezami i ubraniami. I chociaż Antosiem zajmuje się momentami tak, że przez znaczną część filmu tylko czekałam, aż dziecko upadnie i rozbije głowę, bardzo go kocha na swój egoistyczny sposób. Antoś miał być bowiem remedium na jej poczucie osamotnienia. Pewnego dnia matka Natalii wyjeżdża do Berlina, zostawiając dziewczynie mieszkanie i odpowiedzialność za własne życie. Jest jeszcze Kuba, ojciec Antka. Natalia ma z niego niewielki pożytek, bo chociaż chłopak kocha syna i lubi się z nim bawić, to jednak najbardziej lubi jeździć na desce i palić skręty. Gdybym miała podsumować całą tę rodzinną sytuację jednym zdaniem, powiedziałabym, że tak zapewne dzieci bogatych rodziców wyobrażają sobie biedę i patologię. Tak naprawdę Natalia ma do dyspozycji bardzo ładne mieszkanie i dostaje co miesiąc pieniądze, a jeśli jej braknie, to tylko dlatego, że wydała na ciuchy, imprezy i narkotyki.

Stylistyka filmu daleka jest od realizmu, świat przedstawiony to bardziej projekcja tego, co możemy znaleźć na stronach tzw. blogerek modowych (od samego słowa bolą mnie zęby). Rosłaniec przyznaje, że właśnie w Internecie szukała inspiracji. Może po prostu nikt jej nie powiedział, że świat wirtualny nie pokrywa się z realnym. Choć paradoksalnie w tym tkwi siła filmu! Bo dla nastoletniej publiczności, do której chce trafić reżyserka, te dwa światy już dawno się ze sobą zlały, czy może raczej nigdy nie były rozdzielone. Podobnie jest z młodymi aktorami-amatorami, którzy zostali obsadzeni w głównych rolach. Może nie mają idealnego warsztatu aktorskiego, ale przez to, że po części grają filmowe postacie, a po części samych siebie, są niezwykle autentyczni.

Może nawet byłabym w stanie im uwierzyć, gdyby nie zakończenie filmu, które kompletnie nie pasuje do wizerunku Natalii. Osoby irytującej, która może i ma problemy z organizacją swojego życia, ale jednak jest dobrą matką. Aż tak nieodpowiedzialnego zachowania nie można usprawiedliwić tym, że ktoś ma 17 lat. Ani nawet tym, że ktoś ma 13 lat. Coś takiego wymaga co najmniej poważnych zaburzeń w ocenie rzeczywistości. Możliwe, że ten dysonans miał załagodzić właśnie tytuł filmu.

źródło: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz