sobota, 9 lutego 2013

"Bronson" i "Valhalla: Mroczny wojownik"


Na tej roli Toma Hardy'ego inni aktorzy powinni uczyć się fachu. Hardy nie gra Charlesa Bronsona, on jest Bronsonem. Widzimy szaleństwo w jego oczach i jedyne czego możemy być pewni to, że bohater zaraz zrobi coś całkowicie nieobliczalnego. Podobno aktor przygotowując się do roli robił 2500 pompek dziennie z obciążeniem 19 kg na plecach. Efekt jest niesamowity.

źródło: stopklatka.pl

Charles Bronson to postać autentyczna, gwiazda wśród brytyjskich więźniów. Urodził się jako Michael Peterson w Luton, Bedfordshire. Chłopak nie wyróżniał się niczym, poza niekontrolowanymi napadami agresji. Pierwszy raz trafił do więzienia w 1974 roku za napad na pocztę. Dopiero za kratkami Michael odkrył swój prawdziwy talent i stwierdził, że może dzięki niemu stać się sławny. Tabloidy wkrótce ogłosiły go najbardziej agresywnym więźniem Wielkiej Brytanii. Bronson spędził w więzieniu 34 lata, z czego 30 w izolatce.

Ale "Bronson" to nie jest typowa, wierna biografia psychopatycznego więźnia. Drugą gwiazdą w tym filmie jest reżyser, Nicolas Winding Refn, który stworzył dzieło odrealnione, artystyczne i nieco psychodeliczne. "Bronson" to prawdziwy spektakl. Reżyser szuka piękna tam, gdzie większość go nie dostrzega - w scenach przemocy. Często widzimy je w zwolnionym tempie i nietypowych ujęciach. Można by je porównać do tych z "Urodzonych morderców" Stone'a. Ważną rolę gra tu muzyka, głośna, przytłaczająca i znacząca. W "Bronsonie" widać początki stylu, który w pełni rozwinie się w kolejnym filmie Refna, czy w "Drive". I podobnie jak w przypadku "Drive", "Bronsona" można pokochać albo z nienawidzić. Ja pokochałam i z pewnością obejrzę kolejne filmy duńskiego reżysera.

źródło: gutekfilm.pl

Niestety niczego równie pozytywnego nie mogę powiedzieć o filmie "Valhalla: Mroczny wojownik", który choć został nakręcony w 2009, w naszych kinach pojawił się dopiero w zeszłym roku po sukcesie "Drive". Ciężko tu mówić o muzyce budującej nastrój, bo przez znaczną część filmu panuje cisza. Zdziwi się też ten, kto spodziewa się wartkiej akcji, ta bowiem wlecze się niemiłosiernie.

Recz dzieje się w 1000 roku w bliżej nieokreślonym miejscu (zdjęcia zrobiono w Szkocji). Tytułowemu  tajemniczemu jednookiemu wojownikowi udaje się uwolnić z niewoli Wikingów. Przyłącza się do grupy chrześcijańskich rycerzy, wybierających się na krucjatę do Jerozolimy. Grupa nigdy jednak tam nie dotrze. Świat przedstawiony w "Valhalli: Mrocznym wojowniku" jest do granic możliwości nieprzyjazny i mroczny. Na bohaterów czeka tylko pustka i śmierć. Ciemne wieki jeszcze nigdy nie były tak ciemne i pozbawione nadziei. Czy bohaterowie są w piekle? Możliwe, ale takim, które człowiek sam sobie zgotował. Są tylko trybikami w tej machinie. Nie ma znaczenia, jakiej kultury czy religii są przedstawicielami i tak mają tylko jeden wybór: zabijać albo umrzeć. Tym bardziej mali wydają się na tle monumentalnej przyrody. Nie odważyłabym się nikomu tego filmu polecić, to coś tylko dla osób szukających nowych i nietypowych filmowych doznań. Choć prawdą jest też, że zapoznanie się z całą twórczością Nicolasa Windinga Refna wymaga odrobiny odwagi.

2 komentarze:

  1. Valhalla to jest zdecydowanie kino dla mocno zainteresowanych tematem. Ja poszłam do kina ze względu na Refna, byłam po prostu ciekawa, ale też nikomu bym nie poleciła :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Valhalla to kolokwialnie mówiąc "świetny film" i wcale mnie nie dziwią markotne miny, wszak to kino "skandynawskie" a z jego odbiorem wielu ma pewne problemy. ps. a na cholere komu w tym filmie muzyka budująca nastrój? pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń