Grona gniewu mogą być najlepszą powieścią, jaką dane mi było przeczytać. Szukam w pamięci i nie znajduję żadnej innej książki, która byłaby tak doskonała zarówno w warstwie fabularnej, jak i w szerszej społecznej wymowie. John Steinbeck po mistrzowsku łączy historię rodziny Joadów z krytycznym spojrzeniem na amerykańskie społeczeństwo. Wielu próbowało uczynić ze swoich bohaterów symbole, ci jednak stawali się przez co ociężali, moralizatorscy i nieznośnie nieludzcy. Joadowie pozostają zwyczajni, można ich polubić i trudno o nich zapomnieć. Nic dziwnego, że zakazano rozpowszechniania powieści zaraz po tym, jak się ukazała.
Koniec lat dwudziestych XX wieku. Tom Joad wychodzi warunkowo z więzienia i wraca do rodzinnego domu. Nikogo tam jednak nie zastaje. Trwa Wielki kryzys, a banki zaczęły przejmować gospodarstwa zadłużonych dzierżawców. Tomowi udaje się odnaleźć rodzinę, zanim ta wyjedzie do Kalifornii - krainy, która kusi ciepłym klimatem, urodzajem i pracą dla wszystkich. Do Joadów przyłączają się mąż najstarszej córki, wuj John i były pastor Jim Casey. Rodzina za ostatnie pieniądze kupuje używaną ciężarówkę i rusza na południe. Z Oklahomy do Kalifornii ciągną tłumy, niczym Izraelici do Ziemi Obiecanej. Wielu umrze po drodze i nigdy jej nie zobaczy. Bohaterowie jeszcze nie wiedzą, jak działa system. Nie rozumieją, że im więcej ludzi przybędzie do Kalifornii, tym niższe będą stawki. Nie spodziewają się, że ich chęć przetrwania wywoła wśród miejscowych strach, który szybko przerodzi się w nienawiść. Nic już nie jest takie jak dawniej, panujący od pokoleń porządek został zburzony, a rodzina zaczyna się rozpadać. Bohaterowie jeden po drugim tracą złudzenia. Wuj John traktuje wszystko jako karę za swoje grzechy, ciężarna Rosesharon rozpacza, jej mąż Connie ucieka od odpowiedzialności, Casey odnajduje powołanie w jednoczeniu ludzi przeciw wyzyskiwaczom, a ojciec wycofuje się z życia rodzinnego i popada w apatię. Powoli na pierwszy plan wysuwa się postać matki. Wcześniej trzymała się na uboczu, teraz zastępuje pogrążonych w rozpaczy mężczyzn i zostaje filarem rodziny. Jak sama twierdzi: "Kobieta potrafi zmieniać się i dopasować lepiej niż mężczyzna". Ziemia obiecana istnieje, ale tylko dla bogatych. Skojarzenia z Biblią nie są tu przypadkowe, autor sam narzuca taką interpretację, a rozdziały opisujące historię rodziny Joadów przeplata krótkimi tekstami stylizowanymi na przypowieści.
Steinbeck przypomina nam, jak powstawał system rządzący zachodnim światem. Wszystkie zabezpieczenia społeczne, które dziś mamy, nie powstawały z miłosierdzia, a ze strachu. Na kilku głodujących można jeszcze posłać uzbrojonych policjantów, ale co zrobić z kilkuset tysiącami? Ludzie, którzy nie mają już nic do stracenia, robią się niebezpieczni. Widzimy czasy dzikiego kapitalizmu, w którym niszczy się jedzenie na oczach głodujących ludzi, żeby podbić jego cenę. Autor ze swoją krytyką trafił na nienajlepsze czasy. Grona gniewu ukazały się w 1939 roku, kiedy wszyscy bali się komunistów. My Polacy świetnie te nastroje rozumiemy. Już jako dziecko miałam wpojoną wizję tego złego socjalizmu z octem na półkach, kolejkami i zwalczaniem opozycji. A jeśli kapitalizm jest jego przeciwieństwem, to przecież musi być dobry! Dopiero teraz jako społeczeństwo dojrzewamy do dostrzegania jego minusów. Bo czy tak naprawdę wiele się zmieniło od opisywanych przez noblistę czasów? Nie mam zamiaru zacząć narzekać, że praca byle jaka i płace marne. U nas się nie głoduje. Za nas przymiera głodem Trzeci Świat. A my udajemy, że tego nie widzimy. Dziś najubożsi nie soją nam już przed oknami, możemy ich tylko czasem zobaczyć w telewizji w jakiejś szwalni w Bangladeszu. Wielki kapitał ciągle nie jest jednak człowiekiem, ma tylko lepszy PR.
Im więcej czytam takich Steinbecków, tym bardziej zdaję sobie sprawę, na czym polega dobre pisarstwo. To nie temat powieści jest najważniejszy. Pomysł na fabułę może być najciekawszy na świecie, ale jeśli do pióra siądzie nieodpowiednia osoba, zanudzi mnie na śmierć. W Gronach gniewu z wypiekami na twarzy czytałam historię żółwia przechodzącego przez szosę. Steinbeck i jemu podobni piszą tak, że natychmiast całą sytuację widzimy i od razu wierzymy, że bohaterowie istnieją. Choć fikcyjni, ulepiono ich z tej samej gliny co nas. Takie książki pamięta się latami.
Bezrobotna zbieraczka grochu, matka siedmiorga dzieci. Zdjęcie Dorothei Lange z 1936 roku. źródło: wikipedia.org |
Wspaniały Autor, ale do niektórych czasem trzeba dojrzeć by go docenić
OdpowiedzUsuńDo tej pory z powieści Steinbecka czytałam tylko "Myszy i ludzie". Czas sięgnąć po kolejną. Dziękuję za rekomendację :-) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń