"Cudzoziemka" Kuncewiczowej nie zostanie moją ulubioną książką, ale wcale to nie oznacza, że nie warto jej czytać. Jest książką niezłą, ci którzy zaliczają ją do największych polskich powieści psychologicznych pewnie się nie mylą. Pewnych rzeczy jednak mi brakowało, a pewne mnie irytowały.
Powieść ma iście mozaikową kompozycję. Różę Żabczyńską poznajemy pod koniec jej życia, jako kobietę drażliwą, czy wręcz złośliwą, z którą bliscy nie mają łatwego życia. Zastanawialiście się czasem, spotkawszy jakąś wyjątkowo złośliwa starszą osobę, co też musiało wydarzyć się w jej życiu, że jest aż tak bardzo zdeterminowana, żeby uprzykrzać życie innych? Ja często. Mam wrażenie, że monopol na takie zachowanie mają starsze kobiety. Nie chcę tu generalizować, zdarzają się też pewnie chodzące anioły i wyjątkowo drażniący panowie, a jednak to panie są najbardziej skłonne choćby do krwawych walk o miejsce w komunikacji miejskiej. Zawsze kiedy widzę taką scenę, myślę że to pewnie jakaś frustracja gromadzona całe życie wreszcie znalazła ujście w tak drobnych, codziennych sprawach. Taka właśnie jest Róża - humorzasta i niemiła. W serii retrospekcji dowiadujemy się, co doprowadziło ją do tego stanu.
Tę wychowaną w Taganrogu córkę polskich zesłańców do kraju sprowadziła ciotka, która nie chciała pozwolić, aby polskie dziewczę chowało się na obczyźnie. Aby Róża była bardziej polska, zmieniła jej nawet imię. Teraz miało już nie być Róży, była Ewelina. Dziewczyna czuje się zagubiona w Warszawie, przynajmniej do czasu, kiedy poznaje Michała. Niestety Michał okazuje się niestały w uczuciach. I tu leży mój pierwszy zarzut wobec książki, czy tym szczenięcym zawodem miłosnym można tłumaczyć całe nieudane życie? A może Róża-staruszka wcale nie tęskni do Michała? Może Michał uosabia tylko wszystkie jej niespełnione marzenia?
Róża, pełna nienawiści do rodzaju męskiego, wychodzi za spokojnego i nieporadnego nauczyciela matematyki Adama. Od początku patrzy na małżeństwo jako źródło swojego nieszczęścia. Ma niemalże o nie pretensje do całego świata. Czyżby zapomniała, że weszła w nie z własnej, nieprzymuszonej woli? Prawdę mówiąc, podczas lektury zaczęłam się zastanawiać, czy bohaterka aby umyślnie nie kieruje swoim życiem tak, by być nieszczęśliwą, jakby się w tym nieszczęściu lubowała. Niewątpliwie dużymi dla niej ciosami były strata najstarszego syna oraz wymuszone poczęcie córki. Za wątek Marty akurat Kuncewiczową podziwiam. Mało kto ma odwagę mówić o matkach, które nie kochają swoich dzieci. Zarówno w czasach pisarki, jak i obecnie ten temat to niemalże zbrodnia. A jednak się zdarza. Róża widzi w Marcie Adama i nie chce na nią patrzeć.
Stosunek do córki zmienia się dopiero po tym, jak Róża odkryje w niej talent muzyczny. Bo Róża kocha muzykę, marzyła o zostaniu słynną pianistką, ale ciotka kazała jej uczyć się gry na skrzypcach. Nic co robi bohaterka książki nie jest racjonalne, a co gorsze dla członków jej rodziny, Róża jest całkowicie nieprzewidywalna. Jej nastrój co chwilę się zmienia, w każdym momencie można spodziewać się ataku. I tu moja kolejna pretensja do Kuncewiczowej, moim zdaniem trochę przerysowała tę postać. Jej egzaltacje są tak nagłe i abstrakcyjne, że aż nienaturalne. Nie do końca też podoba mi się zakończenie powieści, śmierć Róży jest zdecydowanie zbyt sielankowa, żeby nazwać ją realistyczną.
Tym co ciekawe w powieści, jest stosunek Róży do otaczającego świata. Całkowicie emocjonalny i zmienny. Raz coś jej się podoba, raz wręcz odwrotnie. Nawet do ojczyzny tak podchodzi, kocha ją kiedy jest szczęśliwa, a kiedy szczęście się kończy zaczyna nienawidzić. Mało tego, to Polskę obwinia o wiele swoich nieszczęść, między innymi niezrealizowaną karierę muzyczną. Ta subiektywna wizja świata to niewątpliwie ważne spostrzeżenie. Bo któż z nas tak naprawdę patrzy na świat inaczej jak przez pryzmat emocji?
źródło: www.proszynski.pl |
nie mam przekonania do tej powieści i już nawet nie chodzi o jej wykonanie, ale ogólny pomysł na fabułę. nie mam cierpliwości do panien z humorami.
OdpowiedzUsuń