sobota, 15 grudnia 2012

Realizm po amerykańsku


David Ayer tworząc "Bogów ulicy" próbował zrobić coś, co byłoby z jednej strony fabularną wersją reality show o policjantach z Los Angeles, ale z drugiej bez elementów, które w prawdziwym życiu dominują, czyli nudy rutynowych wezwań. Taki realizm, tylko z rozmachem amerykańskiego kina akcji. Wyszło całkiem przyzwoicie.

Żeby osiągnąć efekt podglądania życia policjantów, reżyser zdecydował się na bardzo dynamiczne ujęcia, w dużej mierze z ręki. Niestety, zwłaszcza na początku filmu, jest ich zdecydowanie za dużo, do tego stopnia, że utrudniają oglądanie i męczą oko. Nie jest to film dla osób, które mają jakiekolwiek problemy z szybko migającym obrazem. Na szczęście po tym bardzo dynamicznym początku obraz nieco zwalnia, czyniąc oglądanie nawet przyjemnym.

Bohaterami filmu są dwaj dobrzy kumple Brian Taylor (Jake Gyllenhaal) i Mike Zavala (Michael Pena), którzy razem patrolują ulice. Poza tym, że obaj są dla siebie jak bracia, mają też wspólne hobby. Najchętniej przyjmują wszelkie niebezpieczne wezwania, które wymagają użycia broni lub pięści. Czasem nawet sami prowokują członków lokalnych gangów. Mówiąc wprost, sami proszą się o guza. Powiększenie się rodziny też nie będzie dla żadnego z nich powodem do zrezygnowania z ryzykownego trybu życia. To nałogowcy, ich narkotykiem jest adrenalina. David Ayer zadbał o to, żeby jego bohaterom nie zabrakło wrażeń. Reżyser i scenarzysta w jednym umieścił w ich życiorysach tyle akcji z bronią w ręku i makabrycznych odkryć, że można by obdzielić nimi cały oddział policjantów. W efekcie otrzymujemy film przepakowany akcją do granic możliwości. Dużym jego plusem są kreacje Gyllenhaala i Peny, niezwykle dopracowane i autentyczne. Z łatwością można uwierzyć, że to prawdziwe postacie  z całą ich brawurą, często dość prostym spojrzeniem na świat i męską przyjaźnią, w której o sprawach ważnych napomyka się półsłówkami, a o nieistotnych opowiada godzinami.

Tym, co może w filmie wielu widzom przeszkadzać, jest język. Mnie też przeszkadzał, choć zwykle cenię sobie realizm postaci i nie jestem za tym, że gangster mówił "o kurczę". Wykonanie meksykańskich gangsterów przerosło jednak wszystkie dotychczas przeze mnie słyszane. Nie wiem, ile razy padło w tym filmie słowo "f..ck", ale przynajmniej w wykonaniu imigrantów zza południowej granicy, częściej niż wszystkie inne słowa razem wzięte. Podobnie jak w przypadku sposobu filmowania, zabrakło tu umiaru. Takie nagromadzenie przekleństw utrudniało po prostu odbiór. Tacy są właśnie "Bogowie ulicy", do szpiku kości amerykańscy i nieco nadmierni. Jak przyjaźń to po grób, jak przekleństwa to bez przerwy, jak morderstwo to wstrząsająco okrutne, a jak strzelanina to taka, której by się Rambo nie powstydził. Z tej próby połączenia stylistyki reality show z amerykańskim kinem akcji wyszedł film niezły, ale nie arcydzieło, który można obejrzeć, ale wcale nie trzeba.

źródło: filmweb.pl

3 komentarze:

  1. Czy nie tacy właśnie są Amerykanie? "Nieco nadmierni"? Pełni wszelkiego rodzaju przepychu, efekciarstwa i maksymalizmu? Bardzo często hollywoodzkie kino akcji mnie drażniło, ale w tym przypadku myślę, że skrajności mogą być siłą napędową "Bogów ulicy". Tak właśnie wyobrażam sobie ulice USA - realistyczny, głośny, przetłoczony chaos, w którym jest jakiś porządek, porządek po amerykańsku. Taki fast food realizmu - szybko i z efektem.

    Czekam na ten film z dużą niecierpliwością i gdzieś już nawet wspominałam, że moja lubiąca krwiste sensacje intuicja podpowiada mi, że będzie mi się podobać. Jest w nim jakaś siła przyciągania.

    Pozdrawiam ciepło! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno masz dużo racji, mój mąż, któremu zdarzyło się oglądać reality show o amerykańskich policjantach, twierdzi, że obraz samych policjantów w filmie jest bliski prawdziwemu. A zatrzymani to już wypisz, wymaluj meksykańscy gangsterzy z "Bogów ulicy". Widać tylko ja jestem zbyt europejska, skoro mnie ten nadmiar przytłoczył. :) Myślę, że film Ci się spodoba, bo jednak na tle amerykańskiego kina sensacyjnego pozytywnie się wyróżnia.

      Usuń
  2. W odpowiedzi na Twój komentarz odnośnie książki Wędrówka przez słońce.

    Są osoby, które nie przepadają za reportażami czy filmami dokumentalnymi, z zasady nie sięgają po tego typu literaturę, a po powieści owszem. Autor przedstawił w fabularyzowanej formie autentyczny problem, opierał się na prawdziwych historiach, a to że nazwy własne zostały zmienione nic nie zmienia. Choć organizacje, o których czytany są fikcyjne to jednak wzorują się na tych realnie działających. Ta książka ma zachęcić do sięgnięcia głębiej, zainteresować problemem. Jeżeli temat Cie poruszy to może przekażesz jakieś fundusze, bądź w inny sposób wesprzesz organizacje czy same kobiety. Może są osoby, które znają się na prawie i chcą działać charytatywnie zdecydują się na pomoc tam na miejscu. Jeżeli na 100 osób chociaż jedna zadziała to i tak sukces.

    Książka nie ma zastąpić wymienionych przez Ciebie źródeł, a jedynie je na swój sposób uzupełnić, dotrzeć do innego grona odbiorców.

    OdpowiedzUsuń