Filmy o narkotykach zwykły szokować, epatować przemocą albo chociaż zasmucać obrazem staczających się bohaterów. Tak jest najprościej. Joshua Marston udowodnił jednak, że o narkotykach można też zrobić film stonowany, refleksyjny, wieloznaczny i naprawdę świetny. "Maria łaski pełna" została zaklasyfikowana jako kryminał. Trzeba przyznać, że dość pochopnie. Kryminału jest w tym obrazie najmniej, całkiem sporo znajdzie się za to prawdy o ludzkiej naturze.
Maria Alvaraz mieszka w małym kolumbijskim miasteczku na północ od Bogoty. Ma dopiero 17 lat, ale żyje już jak dorosła kobieta. Codziennie przycina różom kolce, żeby utrzymać rodzinę - matkę, babcię, siostrę i małego siostrzeńca. Jest też nad wiek dojrzała, to cecha zdecydowanie częściej występująca u osób wychowanych w trudnych warunkach. Maria to postać magnetyzująca, głównie za sprawą odtwórczyni głównej roli, debiutującej na ekranie Cataliny Sandino Moreno. Dawno nie widziałam postaci tak wielowarstwowej, której odkrywanie zajęłoby mi cały film. Maria jest rozsądna i twardo stąpa po ziemi, to nie stereotypowa, naiwna dziewczyna z prowincji. Jeśli zrobi coś niebezpiecznego to w pełni świadomie. Z drugiej strony Maria to buntowniczka, ma poczucie własnej godności. Nie pozwoli, żeby szef nią pomiatał, nawet wiedząc, że w promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie ma innej pracy. Jest też Maria - idealistka. Przypadkowa ciąża nie jest dla niej powodem, żeby wychodzić za chłopaka, którego nie kocha. W jednym bohaterka filmu przypomina innych mieszkańców miasteczka, bardzo chce się z niego wyrwać. Pojechać do Bogoty albo i dalej, spróbować innego życia. Mari nie wystarczają zakrapianie alkoholem potańcówki po całym dniu monotonnej pracy. Gdyby urodziła się w jakimś innym miejscu, mogłaby pewnie zdobywać świat, skończyć studia, znaleźć dobrze płatną pracę. Ale Maria urodziła się w małym miasteczku w Kolumbii, a tu jest tylko jeden sposób, żeby wyrwać się z biedy. Przypadkowo poznany Franklin zaproponuje jej przemyt narkotyków do Stanów Zjednoczonych. Wystarczy połknąć kilkadziesiąt woreczków z białym proszkiem i można zarobić miliony pesos. Nie będzie tu zrywów namiętności czy szaleństw nastolatki, tylko twarda decyzja.
Można by bohaterkę krytykować. Jeśli się nie uda, to w najlepszym wypadku trafi do więzienia. W najgorszym - jeden z woreczków pęknie i ją zabije. A przecież jest w ciąży! Jak wyjaśnić to szaleństwo dojrzałej i rozsądnej dziewczyny? Niektóre jednostki po prostu nie potrafią się poddać, pozostać w miejscu. Każdy ruch jest dla nich lepszy o bezruchu, od poddania się losowi. Ciężko oskarżać Marię o egoizm, nie dla siebie przecież to robi. Rodzina musi z czegoś żyć, zwłaszcza że już niedługo pojawi się dziecko. A może dla dziecka to szaleństwo? Taka interpretacja też przyszła mi do głowy. Żeby nie musiało klepać biedy i całymi dniami obcinać kolców u róż? Nieprzypadkowe jest imię bohaterki, tytuł czy plakat nawiązujący do komunii świętej. Narkotyki są porcją zła, które Maria musi przełknąć, żeby potem mogło być lepiej. A może to próba charakteru, na którą wystawia Marię Bóg? Symbolika filmu i postaci głównej bohaterki jest na tyle głęboka, że każdy widz znajdzie swoją własną interpretację.
Surowa jest stylistyka filmu Marstona. Reżyser nie upiększa życia, niemal czuć jak brak perspektyw unosi się na skromnymi budynkami kolumbijskiego miasteczka i przytłacza mieszkańców. Efekt jest niezwykle sugestywny. Widzowi nie zostaną oszczędzone zapadające w pamięć sceny połykania narkotyków. Jak to bywa w życiu, nie dla wszystkich ta gra skończy się dobrze. Ale na pewno warto poświęcić półtorej godziny na ten film, żeby lepiej zrozumieć świat i człowieka.
Mi także film się podobał, dałam mu wg. mojej skali 7/10. Początek świetny, pomysł też, nawiązania do motywów biblijnych naprawdę błyskotliwe. Jednak później dzieje się coraz mniej i mniej i powoli zaczyna wiać nudą. Trochę się rozczarowałam, ale nie twierdzę, że film jest zły.
OdpowiedzUsuń