wtorek, 30 października 2012

Pol Pot widziany ze Szwecji


Książka "Uśmiech Pol Pota" powstała ze zdziwienia. Peter Fröberg Idling przeczytał raport z dwutygodniowej wizyty szwedzkiej delegacji w Demokratycznej Kampuczy i nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że nie ma w nim słowa o uciskaniu ludności, masowych mordach i tego wszystkiego, z czego znamy Czerwonych Khmerów. "Setki mil idylli, prosto przez piekło na ziemi."

Ta książka to nie tylko opowieść o tym, jak niczym niewyróżniający się student Saloth Sar został bezwzględnym Pol Potem. Dużym plusem reportażu Ildinga jest zwrócenie uwagi na ówczesne reakcje zachodu i poparcie, jakiego wielu wybitnych intelektualistów (np. Noam Chomsky) udzieliło Czerwonym Khmerom, ignorując docierające powoli doniesienia uciekinierów z Demokratycznej Kampuczy o głodzie i masowych mordach. Poparcia opartego na ideologii i przekonaniach, a nie faktach. Tak silnego, że pozwoliło te fakty przesłonić. Dziś zachodni intelektualiści wyparli ten romans z pamięci. Bo i czy ktoś chce przyznać się, że pomylił piekło z niebem? Uczestnicy owej szwedzkiej delegacji na pewno nie, autor ma ogromne trudności, gdy próbuje szczerze z nimi porozmawiać. Ale wtedy, w 1975 roku było zupełnie inaczej. W zasadzie nie można się dziwić, że lud Kambodży popierał Czerwonych Khmerów, po przesiąkniętych korupcją rządach Lon Nola, rebelianci wydawali się wybawieniem. Dla lewicujących środowisk europejskich i amerykańskich Czerwoni Khmerzy byli zaś symbolem walki z imperializmem. Pamiętajmy, że były to czasy protestów przeciw wojnie w Wietnamie, gdy pacyfizm i antyimperializm były po prostu modne.

Sama książka ma budowę mozaikową, jej bogactwem jest wielość źródeł: wywiadów ze świadkami, fragmentów dokumentów i przemówień, artykułów z opisywanego okresu. Wszystko to na początku sprawia wrażenie dość chaotyczne, ale wkrótce z tych wszystkich elementów wyłania się wyraźny i bolesny obraz Demokratycznej Kampuczy i samego Pol Pota. Poznajemy różne fakty z jego życia, które przyczyniły się do tego, że nieśmiały student Sorbony znalazł się najpierw z karabinem w dżungli, a potem u szczytu władzy ogłosił nastanie roku zero.

Ilding robi to, co u reportera najbardziej cenię. Nie zajmuje żadnej ze stron, zbiera jak najwięcej faktów i układa je w całość. Nie wystarczają mu uproszczone odpowiedzi, drąży, szuka dalej, pyta. Wokół Czerwonych Khmerów wyrosło wiele stereotypów, są postrzegani niemal jako diabły wcielone i to ma wszystko wyjaśniać. Szwedzki reporter nie idzie tym tropem i dzięki temu dowiadujemy się np. że lokalni przywódcy zawyżali wysokość zbiorów, przez co prawie wszystko musieli oddawać do centrali, a mieszkańców ich okręgów dręczył głód. Ilding pisze też o faktach niewygodnych dla Zachodu. Nie wiadomo, ile mieszkańców Kambodży zginęło w tamtym czasie (nie było żadnego aktualnego spisu powszechnego przed rewolucją), szacuje się że około 1,5 miliona z 7 milionowej populacji kraju. Jak podkreśla Ilding nie są to jednak tylko ofiary reżimu. Jeszcze przed objęciem władzy przez Pol Pota znaczna część kraju stała się przedsionkiem wojny wietnamskiej, a amerykańskie naloty dywanowe, oficjalnie skierowane przeciwko ukrywającym się w Kambodży bojówkom wietnamskim, starły z powierzchni ziemi całe wsie i miasta wraz z ich mieszkańcami.

źródło: www.czarne.com.pl

2 komentarze:

  1. Mimo, że momentami straszne, to ogólnie lubię czytać reportaże z Czarnego. Jeśli nie czytałaś to polecam Czarnobylską modlitwę i Światu nie mamy czego zazdrościć (o Korei Północnej).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na interpretacji "Czarnobylskiej modlitwy" byłam w teatrze. Rzeczywiście niektóre opowieści były naprawdę dla widzów o mocnych nerwach. Koreańczycy jeszcze przede mną.

      Usuń